Karp w galarecie

Pognałem w miniony piątek do Galerii ZPAP Pod Podłogą na kolejny, pierwszy w tym roku wernisaż tym razem nie tylko dlatego, że cenię wysoki poziom proponowanych przez jej szefową, Lucynę Mazurek, wystaw i że lubię panującą tam atmosferę z przyjacielskim traktowaniem przybyłych widzów, w tym – co tu kryć, próżność triumfuje – szczególnym mej obłej osoby. Pognałem także z ciekawości, bo Bliska Mi Duszyczka przeczytała dziennikową zapowiedź ekspozycji marynistycznego malarstwa warszawskiego artysty Łukasza Rudnickiego i pozwoliła sobie ad hoc na kąśliwy komentarz. Zacytowała mi fragment, w którym stało: „Obrazy są skupione i ściszone, emanują chłodną elegancją, zbliżoną do malarstwa abstrakcyjnego. Jednak chłód emocjonalny Rudnickiego jest pozorny. Kiedy zapoznamy się z tytułami jego dzieł – zaskakującymi, przewrotnymi i zabawnymi – okaże się, jak bardzo zaangażowany jest w to, co robi, i jak wiele znaczy dla niego przedstawiany świat” – To niech ten artysta nie maluje, tylko zacznie pisać i przejdzie na literaturę- radziła BMD.

Żeby wyrobić sobie także własne zdanie, gdy już wpadłem do kameralnej galerii i obrzuciłem wstępnie wzrokiem rozwieszone obrazy, jąłem z pierwa galopować w poszukiwanie rzeczonych tytułów prac, co skończyło się zadyszką. Więc zacząłem metodycznie śledzić, gdzie to mogą być przebiegle skryte. Bowiem – niczym Prosiaczek wypatrujący w norce Puchatka – im bardziej zaglądałem w przestrzeń pod pracami i na ich boki, a nawet delikatnie za nie, tym bardziej żadnych ich tytułów nie potrafiłem odkryć. Upewniłem się jeszcze u artysty. Potwierdził. Tytułów na tej wystawie nie przewidział.

Marynista Rudnicki, broń Boże, Ajwazowskim nie jest. Jego morskie miniatury są dla mnie, co najwyżej ciekawostką, chociaż nie wątpię, że dla zakochanych w morzach i oceanach i we wszystkim, co z nimi związane mogą stanowić spora wartość jako oryginalne dopełnienie niezliczonych obrazowań tematu w światowym malarstwie i generalnie w sztuce. Formalny pomysł jest prosty: czy to na długaśnym, rozciągniętym w poziomie obrazku czy na tych potraktowanych bardziej wertykalnie, na linii horyzontu pojawiają się traktowane skrótową rysunkowa kreską sylwetki statków czy okrętów a pod nimi rozciąga się kipiel wodna (niekiedy z rybami i innymi żyjątkami), w przypadkach tych drugich zajmująca nawet 9/10 przestrzeni pracy. W tym zestawie najbardziej interesujący jest cykl złożony z kilku miniatur i ze dwa podobne odrębne dzieła, w których lazur-glazur morskiej toni Rudnicki ukształtował w niezwykłej dla obrazów technice, bo z użyciem błękitno-granatowo-zielonego szkła. – Najbardziej zawsze mnie interesuję, jak to jest zrobione – skomentował znany lubelski artysta, oglądając obrazki także z profilu, gdzie widać, że u dołu wybrzuszają się one w stronę odbiorcy, jakby to miało zatrzymać potoki spływającego z góry szkliwa.

Kiedy już poznałem sympatycznego, niezwykle skromnego artystę, nasyciłem się wernisażowym poczęstunkiem i artystycznymi przeżyciami, stanąłem jeszcze przy szatni przed trochę większym niż miniatury cyklu obrazem. Wśród bałwanów morza-szkła wypatrzyłem ze dwie niewielkie ryby.. Wtedy podszedł Łukasz i uraczył mnie uroczą opowieścią: – Jak niedawno miałem wystawę przy okazji wigilijno świątecznej, ktoś podszedł do tej pracy i rzucił uwagę:”O, karp w galarecie!”.

To by się nawet zgadzało z tytułem dziennikowej zapowiedzi, który brzmiał: Przewrotny marynista. Jednak to nie stanowi żadnego alibi dla autora anonsu-recenzyjki, który mógłby się niekiedy pofatygować na wernisaż i sprawdzić czy aby wszystko, co napisał zgadza się z rzeczywistością. Takie przynajmniej ja żywię się przekonaniem..

Kategorie: /

Tagi: /

Rok: