Kasiu, lepiej!

Kierownictwo klubu HADES wspierane czymś na kształt rady artystycznej (mało popularne posunięcia zawsze lepiej wykonywać cudzymi rękami albo przy ich udziale) postanowiło, że w tym roku w Kawiarni Artystycznej HADES będzie mniej ale za to ciekawiej. To znaczy rzadziej, co dwa tygodnie, odbywać się będą sztandarowe imprezy firmowane także przez Radio Lublin, mają to natomiast być przedsięwzięcia bardziej ambitne, z udziałem starannie dobieranych, a więc nie zgoła przypadkowych wykonawców.

Z planowaniem różnie bywa, zakontraktowana jeszcze w listopadzie na występ w najbliższą niedzielę Agnieszka Fatyga odwołała swój przyjazd tłumacząc się pilnymi terminami nagraniowymi i doprawdy nie wiadomo czy da się ją godnie kimś innym zastąpić. Dwutygodniowy cykl spowodował jednak i to, że bezkarnie można jeszcze powrócić do imprezy poprzedniej, o której wasz sługa słowa nie zdołał napisać z prozaicznego powodu oddalenia się na urlop. Skwapliwie skorzysta z tej okazji już to z co najmniej jednego powodu (dalsze się też znajdą).

Gwiazdą XVI Piwnicznych Spotkań z Piosenką (w marcu odbędą się jubileuszowe XXV Piwniczne, a więc widać, że minął szmat czasu) była Katarzyna Skrzynecka. Po jej recitalu na łamach Kuriera ukazała się recenzja niżej podpisanego pod wręcz dramatycznym tytułem Kasiu, uciekaj! Treść była równie dramatyczna. Namawiałem śpiewającą aktorkę do większej samodzielności artystycznej a przede wszystkim do ucieczki z tzw. stajni Włodzimierza Korcza, kompozytora o zapędach autokratycznych, który każdą kolejną piosenkarkę chciał kształtować pod szablon według niego idealny, a to na wzór i podobieństwo Alicji Majewskiej. Jeśli nawet pani Ala była swego czasu klasą samą w sobie, nie oznacza to, że schemat należy powielać. Artysta Korcz był jednak głuchy na takie argumenty i jeśli ktoś zapragnął wykonywać piosenki tego jednego z większych monopolistów na naszym rynku rozrywki, musiał poddać się też swoistej edukacji, słowem śpiewać tak jak on zagra.

Kiedy na 1 lutego zapowiedziano powrót Katarzyny Skrzyneckiej na estradę Kawiarni Artystycznej, czyż mogłem przepuścić okazję sprawdzenia, na ile aktorka warszawskiego Teatru Powszechnego wzięła sobie do serca uwagi płynące doprawdy z czystej doń sympatii i z głębokiego przekonania, że wiele w polskim showbussinesie może ona jeszcze zdziałać? Nie był to koncert w ramach Piwnicznych Spotkań z Piosenką, które mają swoja specyficzną, wierną publiczność. Widownię zapełniło dosyć nobliwe towarzystwo (na oko – miłośnicy tzw. muzyki środka), które zapewne na recitalu ani trochę sie nie zawiodło. Okazało się, że artystka jest w trakcie przebudowywania programu, i że w zasadniczej części jest on powtórzeniem poprzedniego recitalu. Ale i od razu było widać ( i słychać, jak mówi Kuba Sienkiewicz), że w koncert został tchnięty nowy duch.

Melduję pokornie acz nie bez satysfakcji, że nazwisko Włodzimierza Korcza padło tego niedzielnego wieczora z hadesowej scenki tylko jeden jedyny (!) raz przy okazji rozrywającej jestestwo pieśni Mimo to. Częściej pojawiał się w zapowiedziach autor tekstu do tejże, Wojciech Kejne, jednakowoż w drugim już słuchaniu przypowiastki p.t. Bolesna prawda o S. Wawelskim musiałem stwierdzić, że nie jest on satyrykiem najwyższych lotów. Piosenka ta nigdy kariery nie zrobiła, pani Kasia bez bólu może sobie podarować jej wykonywanie a tekściarz wrócić do tego co robi najlepiej, do liryki chociażby takiej, jak uroczo zadumane Czy my się jeszcze kochamy?.

Skrzyneczka (tak aktorkę na jej życzenie zapowiedział elegancki w każdym calu Piotr du Chateau), całkowicie odmieniona w wyglądzie, z włosami ciemniejszymi i nie związanymi w postarzający ją uprzednio koczek, atrakcyjna tak, że oka od niej nie można oderwać, porzuciwszy – że sie tak wyrażę – Korczowanie, inaczej postawiła akcenty recitalu. Nabrał promieni romans do słów Jarosława Abramowa-Neverly’ego Ja zazdroszczę Cyganom. Pełnym blaskiem świecą dwa utwory stanowiące absolutną rewelację wieczoru, oba zaczerpnięte z Ildefonsjady: prześmiewcza Dziewczyna i muzeum z prześmiesznie rozciągnietą, parodiującą operę frazą Fortepianooo i pokazujący siłę głosu artystki ale i potęgę poetyckiego geniuszu Gałczyńskiego psalm do Bogini Miłośći – Wenus. Jeśli zaś już mowa o sile głosu i operowych możliwościach Kasi Skrzyneckiej, niechaj wszyscy obecni w HADESIE tego wieczoru się dowiedzą, że to piszącemu te słowa zawdzięczają, że usłyszeli „prawdziwą wersję Ajaxu” czyli utrzymaną także w pastiszowym nastroju słynną arię z Carmen Bizeta. Pamiętając jej wykonanie z poprzedniego recitalu, nie mogłem dopuścić do zaniechania zaśpiewania słynnej pieśni przez artystkę, kiedy ta już dostatecznie nachwaliła się (tu: oko do nas) swym „wielkim przebojem”, reklamą owego proszku do szorowania. Chyba warto było?

Wreszcie były tego wieczoru evergreeny z beatelsowskim Yesterday na czele i były… utwory Kasi. Tak, Skrzynecka i w tym posłuchała podpowiedzi i odważyła się ujawnić kolejne, tym razem poetyckie swe talenta. Przyznam, że nie zwala mnie z nóg Pół księżyca, w którym czuć duch sztubackich jeszcze uniesień a rymy się polotą nazbyt łatwo, jednak Blask gwiazdki to czysta, ciepła jak świąteczna babka liryka. I dlatego mogę, nawiązując do tytułu recenzji sprzed ponad półtora roku, napisać: Kasiu, lepiej! Jest lepiej, aczkolwiek nadal nie bez uwag.

Uwielbiam na przykład te wszystkie emanujące ciepłem pogaduszki łączące piosenki w spójny recital, uważam, że to one stanowią o atmosferze wieczoru i sprawiają, że postrzegamy artystkę jako przesympatyczną osobę, z którą chce się być i być jak najdłużej. A jednak jest jakaś granica, miejsce gdzie zaczynają się chwiać szlachetne proporcje. Pani Kasia okazuje sie gadułą nieokiełznaną, wsypującą w worek opowieści wszystko, od zwierzeń osobistych po anegdoty zasłyszane od kolegów. Nie wiem, może to wynika ze świadomości, że śpiewa przeważnie utwory dramatyczne, często gorzkie a na pewno smutne (tak postrzegła recital sąsiadka przy moim stoliku) i uważa, że powinna rozproszyć ponure chmurzyska leciutkimi monologami? Wolałbym, żeby znalazła do swego nowego recitalu kilka piosenek, które mogłyby pełnić tę rolę, takich na miarę Fortepianooo a w miejsce wspominanej Bolesnej prawdy… Tacy powiedzmy Przybora z Wasowskim, zaśpiewani tylko raz i to dopiero na bis, byliby całkiem na miejscu.

Jest bowiem jeszcze jedna groźba. Pani Kasia wyzwala się od wpływów Korcza Włodzimierza, ale do końca z tych okowów się jeszcze – i to nie tylko z własnej winy – nie uwolniła. Taka a nie inna (z całym szacunkiem) publiczność na jej wieczorze świadczy, że została już zaszufladkowana. Artystka z dumą opowiada o zaproszeniu do koncertu orkiestry Zbigniewa Górnego, a to także zaświadcza, że ma dopiętą etykietkę, że postrzegana jest jak wykonawczyni rzeczonej muzyki środka i to w tej nieznośnej festiwalowej wersji znanej nam przez lata z Sopotu, Opola, że o gorszych imprezach nie wspomnę. A ja bym zdecydowanie wolał Katarzynę Skrzynecką, wielbicielkę Stinga, admiratorkę Staszka Sojki, artystkę także musicali (czy paramusicali, bo nie wiem czy Cyrano de Bergerac nie jest tylko widowiskiem muzycznym), osobę wszechstronnie wykształconą, jako śpiewającą aktorkę. Z własnym stylem, z repertuarem na miarę jej ogromnego talentu, z osobistym charakterem pisma. Nie tęsknię za kolejną – cokolwiek by sie dobrego o tych damach estrady nie powiedziało – Alicją Majewską, Zdzisławą Sośnicką, Krystyną Prońko czy Grażyną Łobaszewską. Tęsknię za artystką o powinowactwach teatralnych, taką naszą – ech, co się będę szczypał, powiem! – Milvą. I tego, Kasiu wciąż kochana, pani życzę.

Andrzej Molik

P.S. O tym na końcu, ale i skromność tego wymagała. Pięknie się kłaniam za całusy, które spadły na mnie jak grom z jasnego nieba. Dzięki takim gestom artysta może recenzentowi przywrócić mocno nadwyrężoną wiarę w sens uprawianego przezeń zawodu. I jest to niezwykle miłe.

Kategorie: /

Tagi: /

Rok: