Kasiu, uciekaj!

Po małej zadyszce, jaką dało się zauważyć na początku roku, Piwniczne Spotkania z Piosenką w HADESIE, autorski program Marka AndrzejewskiegoPiotra du Chateau, wracają do dobrej formy. Już poprzedni wieczór, z powracającą na estradę Jagodą Nają, był smakowity. W ostatnią niedzielę też emocji nie zabrakło, chociaż ocena recitalu Katarzyny Skrzyneckiej nie jest tak jednoznaczna.

Pani Kasia jest postacią zjawiskową. Piękna, wszechstronnie wykształcona, dysponująca duża skalą głosu o ciekawej barwie i ogrąmną kulturą osobistą a także – wdziękiem, czy wręcz czarem, potrafi zawładnąć publicznością, narzucić jej – dyskretnie, acz skutecznie – swój sposób postrzegania świata. Ta, momentami wręcz zachwycona, zaczyna się jednak z czasem zastanawiać: co tutaj nie gra? Bo w recitalu Skrzyneckiej tkwi jakiś wewnętrzny dysonans, rozdarcie, jakby artystka, na własne życzenie, wprowadzała weń fałszywą nutę, która miała kontrapunktować a jedynie natrętnie zgrzyta. Osobiście uważam, że niepotrzebnie, ze szkodą dla swego, przecież już uwidaczniającego się emploi, zapisała się do znanej dobrze na rynku piosenkarskim tzw. „stajni Korcza”.

Katarzyna Skrzynecka opowiada o Włodzimierzu Korczu, jako o bratniej, nie tylko artystycznie, duszy, o współodczuwaniu pewnych wartości i sytuacji życiowych. I niechaj tak będzie, tylko dlaczego ma się przy tym dać sterować, chociażby przyjmując piosenki, które przy bardzo nawet dobrych tekstach (druga dusza bratnia – Wojciech Kejne) są, z malutkimi wyjątkami (Wszystko jest mażliwe), mdłymi wytworami masówki wychodzącej spod palców kompozytora zaprzątniętego zbyt wieloma chałturami. Pan Korcz, przy całym docenianiu jego niegdysiejszej klasy, ma jeszcze ten nienazbyt elegancki nawyk, że z każdego młodego talentu pragnie zrobić Alicję Majewską. W tej „stajni” zaprzepaściła swe niewątpliwe możliwości puławianka Danuta Błażejczyk, która miast śpiewać jazz i rock, co potrafiła znakomicie, jęła, pod dyktando Mistrza, mierzyć się z festiwalowymi monumentami. Jest to akurat przykład lokalny, bo takim się łatwiej wesprzeć, ale przysięgam, że nie jednostkowy. Dlatego błagam: Kasiu, uciekaj! Niech pani użyje wszelkich sposobów, żeby się wywinąć spod tych skrzydeł. Terminowanie skończone, czas na mistrzostwo (własne, wyzwolone).

A teraz pora się wytłumaczyć skąd ten dramatyczny ton w apelu do artystki. Najprościej mówiąc: bo warta jest lepszego losu. Udowodniła to w pełni w kilku utworach, w których pokazała, iż nie jest żadną kalką, kolejną mutacją gwiazdek estradowych spod znaku Opola czy Sopotu, że jest wyśmienitą aktorką śpiewającą, a na taką wszak Skrzynecką zapraszano nas do HADESU. Kiedy tylko w materi piosenki zapisane była trochę dramatyzmu, pani Kasia pokazywała lwi pazur. Przecież nie jest przypadkiem, że publiczność domagała się na bis (oprócz żartobliwie traktowanej – przez artystkę także! – reklamy proszku Ajax, podług Bizetowej Carmen) dwóch utworów według wierszy Gałczyńskiego – przelirycznej Wenus i kabaretowo przebojowego „Fortepiano”, czyli żartu Dziewczyna i muzeum.

W tym wyśmienitym szeregu można jeszcze pomieścić gorzką refleksję p.t. Czwarta rano, parodystyczną Bolesną prawdę o S. Wawelskim, wspierane jazzującym skatem Nie pożałuje pan (mniej znany utwór Przybory i Wasowskiego) i jeszcze kilka. No i już widać, że z tych kawałków można by wykroić przyzwoitej wielkości recital (Hanna Banaszak zaśpiewała niedawno w HADESIE dziesięć piosenek, Katarzyna Skrzynecka – 21, plus cztery bisy!), do którego nie było by wyżej zgłoszonych pretensji. Pani Kasia pragnąc przebić się do czołówki, szermuje swym talentem. Sama śpiewa: małe jest piękne, a tu próbuje sprzedać za jednym zamachem wszyściutko co posiada.

Dodatkowe walory aktorki warszawskiego Teatru Powszechnego: elegancja i kultura sceniczna, piękna polszczyzna – ociupinę przydługich, to fakt – zapowiedzi piosenek, umiejętności parodystyczne, skromność i dystans do własnych osiągnięć (tu przydało by się akurat więcej odwagi, osobliwie w poczynaniach kompozytorskich – Korcz potrafi, a pani nie?), no i ta cudowna autoironia w prezentowaniu osobistego dorobku „reklamowego”. Śmiech z samego siebie jest taką rzadkością na naszych estradach, że już tylko to jest godne złotego medalu. Kiedy pani Katarzyna, w trzecim bodajże nadprogramowym numerze, zaśpiewała razem z Markiem Andrzejewskim jego przebój Ziemniaczane obierki i pokazała, że potrafi – jednocześnie – pozostawać w tle i wnosić do współnej interpretacji własne wartości – poddałem się. Ja też teraz panią, pani Kasiu, kocham! Dlatego jeszcze raz suponuję: Kasiu uciekaj! Skąd – już wiadomo.

*****

Obiecałem ongiś poświęcić chwilę uwagi konferansjerce Piotra du Chateau. A warto, bo Piotr poczynił od swego, na tym poletku, debiutu (pewno zaledwie trochę więcej niż rok temu) niebywałe postępy. Teraz on rozdaje karty na hadesowej scenie, co i rusz rzucając dowcipem. Jest, pod pewnymi względami, enterprenerem wymarzonym. Lączy elegancję z ciętym językiem. Nie boi się oscylować na granicy trudnej do wytrzymania dla adresatów ironii, nie przekraczając nigdy granicy dobrego smaku.

Osobiście najwyżej cenię subtelnie modyfikowane leitmotivy. Przykład z ostatniego wieczoru. Opowieść, jak to poprzednie Spotkania łączyły się wciąż ze świętowaniem. – Imieniny Marka i szampan, magisterium Tomka i szampan, powrót Jagody i szampan, Jarek Wasik i wódka! A za chwilę, po zapowiedzi recitalu, refleksja: – Ciekawe czy się skończy szampanem, czy Wasikiem. Perełka! Szkoda, że nie wszyscy ją złapali. Inny refren powrócił wręcz z poprzednich Spotkań. Nadał komunikat, że chora papużka Marka Matwiejczuka „mimo zastosowanego przez Iwonkę leczenia – żyje”.

Oczywiście w druku przepada ulotny urok chwili i – co za tym idzie – całego żartu. Na miejscu, w trakcie wieczoru, przepadają natomiast prywatności, bo i ile osób wie, że Iwonka jest weterynarzem a – na dodatek (nigdy mi tego „dodatku” nie wybaczą) – dziewczyną Piotra. Na szczęście, du Chateau dysponuje jeszcze refleksem, który docenią wszyscy. Kiedy wyjdzie mu lapsus („Zanim Marek rozłoży sie z gitarą”), wyratuje się nawrotem do zapowiedzi z początku koncertu: -A miało być estetycznie… – pobiada przy śmiechu publiczności, bo Marek z powyższych (estetycznych) względów, zaiste miał nie śpiewać. Na szczęście – zaśpiewał. Ku radości wszystkich, z konferansjerem na czele. Zna miejsce w szeregu!

Tagi: / /

Rok: