Koza czy kozioł

Jestem takim zabytkiem, że jeśli nie można mnie nazwać ostatnim Mohikaninem zajmującym się na niwie dziennikarskiej zespołami folklorystycznymi, to bez wątpienia w Lublinie jednym z ostatnich. Miłość do folkloru rodziła się we mnie w mękach. Nie mogło być inaczej skoro zostałem wychowany na radiu zdominowanym w latach 50. i 60. koncertami zespołów typu Mazowsze, kapela niejakiego Feliksa Dzierżanowskiego i audycjami w rodzaju „Muzyczne wędrówki z Kolbergiem po kraju”. Zbierało się od tego na mdłości. Nic dziwnego, że gdy rozpocząłem studia i zostałem rezydentem Chatki Żaka, natychmiast posadowiłem się po stronie studenckiej kultury teatralnej pod dowództwem Gongu 2, stając w zdecydowanej kontrze wobec działalności Zespołu Tańca Ludowego UMCS, kierowanego przez Stanisława Leszczyńskiego, zwanego wówczas – niech mi dziś wybaczy – Jeleniem, co pochodziło od powtarzanej do znudzenia na próbach przyśpiewki „Jeleń wodę pije”.

Życie jednak płata figle. Kiedy komuna rok po Marcu zlikwidowała Ogólnopolski Festiwal Kultury Studentów, obejmujący wszystkie dziedziny działalności artystycznej żaków i przemianowała ZSP w SZSP (zrzeszenie w socjalistyczny związek), powołała do życia nowe twory. Zaczęły się odbywać odrębne festiwale poszczególnych sztuk i folklor przypadł w 1972 Lublinowi. Na festiwalu pn. Terpsychora, mając doświadczenie w takiej robocie ze Studenckich Wiosen Teatralnych, stworzyłem z ekipą młodych żurnalistów biuro prasowe i wydawaliśmy drukowany na powielaczu biuletyn. Noblesse oblige, więc nie dało się kierować takim tworem nie zgłębiając folklorystycznych niuansów. Uczyłem się odróżniać stroje danych regionów, ich suity, charakterystyczne tańce i śpiewy. Nigdy nie zapomnę jak wieczorami przy pracy odwiedzał nas przewodniczący jury, znakomity etnograf, już ś.p. prof. Józef Burszta i rysował nam np. na czym polega prymitywizm onczesnych choreografii Leszczyńskiego, opartych na kilku figurach – kółko, krzyżyk, kwadrat i coś jeszcze. Bakcyl sztuki ludowej z przytupem został połknięty.

Potem poszło już szybko. U progu pracy zawodowej zostałem na krótko szefem prasowym Festiwalu Kapel i Śpiewaków Ludowych w Kazimierzu, zajmującym się folklorem in crudo, z korzeni, w przeciwieństwie do opracowanego artystycznie, uprawianego przez grupy studenckie, ale i zespół Pieśni i Tańca Lublin im. W. Kaniorowej, do którego tu powoli zmierzamy. Przez lata czynnego uczestniczenie w kazimierskich imprezach stałem się – bez przechwałek – takim fachowcem, że potrafiłem przy którejś odsłonie napisać do festiwalowego folderu instruktażowy esej „Koza czy kozioł” (nazwy instrumentów z różnych regionów – zgadnij dziecino jakich i z których?). Od samego początku, rok w rok (chyba nie ma takiego drugiego redaktora) uczestniczę w Międzynarodowych Spotkaniach Folklorystycznych, a przecież za kilka dni rozpoczyna się ich 24. edycja! O mym stosunku do tej dziedziny sztuki niech świadczy też fakt, że ma żeńska latorośl tańczy i śpiewa od prawie 20 lat w zespołach folklorystycznych, z czego 16 spędziła we wspomnianych Kaniorowcach, a ostatnie 4 w Jaworze AR (dziś UP).

Jednak przy całym ogromnym uznaniu dla działalności takich zespołów, mam świadomość, że w czasach folku i – na drugiej szali – badań śpiewu archaicznego, folklor staje się dziedziną niszową (wystarczy zobaczyć jak wiekową widownię przyciągają koncerty) i ich animatorzy powinni znać swe miejsce na ziemi. Tymczasem na zakończenie trzydniowych koncertów w muszli Ogrodu Saskiego „Lublin Lublinowi” doszło do sytuacji zgoła żenującej. Dyrektor Kaniorowców, zresztą mój przyjaciel Jan Twardowski (sorry, ale nie mogę zmilczeć), wylał publicznie swój żal, że właśnie przyznana Nagroda Miasta Lublin za Upowszechnienie Kultury nie przypadła zajmującemu się tym od 61. lat zespołowi, tylko „małej, działającej dopiero rok instytucji”. Po widowni powiało mrozem, stający za szefem wykonawcy pospuszczali głowy, cały czar świetnego koncertu prysł a jeden tachnik skomentował tylko: – No to poleciał! Wprawdzie ze sceny to nie padło, ale kozłem ofiarnym stał się Łukasz Witt-Michałowski, prowadzący Scenę Prapremier InVitro, która przez niespełna 1,5 roku stała się znana i nagradzana w całym kraju. Ale nie w kręgach folklorystycznych.

Kategorie:

Tagi: / /

Rok: