Koziołki, ulotki, pucowanie

Może się Państwu już znudziły moje ciągłe powroty do Hiszpanii, w której gościłem pod koniec października i porównywanie tamtejszych obyczajów i działań do praktyk stosowanych w grodzie nad Bystrzycą, ale – przepraszam zżymających się na to Czytelników – nie mogę się od tych porównań powstrzymać, a i wydaje mi się, że mogą z nich płynąć pewne nauki dla nas tu, w Lublinie. W poprzednim felietonie pisałem, że w Madrycie i Valladolid, gdzie przebywałem na 50. Semana Internacionale de Cine, wydarzenia kulturalne anonsują plakaty nie naklejane na tych naszych koszmarnych słupach ogłoszeniowych, tylko w specjalnych, wysokich jak nasze słupy stelażach z wypukłymi pleksiglasowymi szybami. Nie dopuszczają one do żadnej partyzantki, i żadnego naklejania na wieszachu. Obsługa tych eleganckich ulicznych informatorów, otwiera szybę i wiesza kolejny plakat.

Wtedy nie miałem już miejsca, żeby napisać o innym stosowanych tam elementach wizualnej informacji, promocji czy wręcz reklamy. Na jubiluszowym festiwalu pojawiły się takie w postaci czegoś w rodzaju naszych koziołków. Szerokie na jakieś 70-80 cm metalowe wstęgi efektownie zawijały się na górze i na dole, tworząc z profilu ksztłt bardzo wydłużonej litery S, a ich tylną nośną ramę zakotwiczono w cementowych prostopadłościanach. Oprócz wymalowanej informacji, na taśmach naklejono po 5-6 historycznych zdjęć z poprzednich 49 festiwali. Chodząc po mieście można było sobie oglądać na kolejnych stelażykach zmianiające się na każdym następnym fotografie. Pokazywały, że np. w 1965 na Seminci (skrót nazwy) gościła jakaś hollywoodzka gwiazda, a w 1976 główną nagrodę zdobyła nasza „Ziemia obiecana”. Wszystko bardzo estetyczne, przyciągające wzrok, nakłaniające do zatrzymania się i obejrzenie historii festiwalu. Bardzo by było miło zobaczyć coś takiego w naszym mieście przy okazji Konfrontacjach Teatralnych, ale cóż, jubileuszowe dziesiąte są już za nami. Może z takiego pomysły skorzystają organizatorzy (z tego samego Centrum Kultury) Międzynarodowych Spotkań Teatrów Tańca, które identyczny jubileusz obchodzić będą za rok?

Wspomniałem też na marginesie w poprzednim felietonie, że imprezy artystyczne zapowiadane są w kraju za Pirenejami poprzez rozdawane na ulicach, często pięknie wydane tygodniowe czy miesięczne programamy danej placówki i ulotki. Powie ktoś, że my też stosujemy tę formę reklamy i jedyny efekt, to zaśmiecone wyrzucanymi natychmiast ulotkami ulice. Ofszem! Hiszpanie są zresztą znani z dosyć barbarzyńskiego dla nas obyczaju. Tam nawet w luksusowych lokalach stojąc przy barze rzuca się serwetki, niedopałki i inne śmiecie pod nogi i brodzi się w nich, bo im większe ich zwały, tym – uznają – lokal lepszy, popularniejeszy, więc nikt tego do zamknięcia nie zamiata. Co innego na ulicach. Na codzień zaśmiecone trotuary to rzadkość, ale w weekendy, kiedy zaczynają się nocne szaleństwa (w noce piątkowe i sobotnie panuje taki tłok i taki zgiełk, że nieprzystosowany osobnik ze środka Europy może zwariować) szczególne młodzież wyrzuca butelki, plastiki, pety gdzie popadnie. Tylko, że następnego dnia krytyk z Polski idzie na kolejny prasowy pokaz filmu o nieludzkiej dla Hiszpana porze przed godz. 9 i spotyka ogromne zastępy sprzątających przy pomocy odpowiedniego sprzętu i pucujących ulice na połysk. W takim kraju chce się żyć!

Andrzej Molik

Kategorie: /

Tagi: / /

Rok: