Ku lepszemu

W sobotę zakończyła się 14. odsłona Konfrontacji Teatralnych. Był to wreszcie – znowu! – festiwal udany, najlepszy od czasu pamiętnego gombrowiczowskiego sprzed dobrych paru lat.

Owszem, nie ustrzegł się przedstawień poronionych, jak chociażby realizacja Republikańskiego Teatru Dramatu Białoruskiego bardzo dobrej sztuki „Powrót Głodomora”, zamieszkałego w Lublinie czołowego dramaturga tego kraju Sergieja Kowalowa. Oczywiście, zdarzały się również błędy organizacyjne. Do rangi największego problemu urosło nakładanie się spektakli. Widzowie stawali przed trudnymi wyborami. Kto w czwartek zdecydował się 160-minutowego „Płatonowa” Teatru Polskiego z Bydgoszczy, dodatkowo opóźnionego przez jeszcze dłuższych „Opętanych” Teatru Dramatycznego z Wałbrzycha, ten z góry musiał zrezygnować z „Fryzjerki” moskiewskiego Teatru Praktika, a w sumie przepadała mu również możliwość zdążenia na „Ostatniego takiego ojca” naszej Sceny Prapremier InVitro (rozpoczęcie przesunięto o 3 kwadranse, ale to i tak nie pomogło). W ostatnim dniu organizatorzy wręcz zaplanowali pokrycia się godziny pierwszego gongu przedstawień ” Gogol. Wieczory część 2″ z SounDrama Studio w Moskwie i „Jesteś Bogiem. Paktofonika – bohaterowie czasów transformacji” z warszawskiego Teatru Studio – oba startowały o 19.00! W ten sposób żaden krytyk, nawet jeśli bardzo by chciał, nie był w stanie napisać sumiennego, całościowego podsumowania tych Konfrontacji. Miłośnicy Melpomeny, ci kupujący bilety, mogli jedynie po cichu płakać.

Do tego dochodziła długość prezentacji. Większość z nich to takie teatralne longiery, że zaczyna się wątpić w zdolność reżyserów do zapanowania nad dramaturgią sztuk. Z 14. festiwalowych spektakli (liczba ambiwalentna: „Gogol” został podzielony na dwie części), 9 przekraczało długość 100 min.! Mało tego. Dwa-trzy sięgały długości ponad 2-godzinnej, z tendencją teatrów do oszukaństwa w tej kwestii: spektakl wałbrzyski miał trwać 170 min., skończył się po 200! W liczbach bezwzględnych to raptem – wobec bez mała trzech godzin – pikuś, ale i te pół godziny załatwiło wspomniane powyżej spektakle.

To ja się pytam. Czy Janusz Opryński, który sobie, i tylko sobie, przeznaczył od lat rolę komisarza Konfrontacji (jakże miło było czytać w w materiałach festiwalowych, że ongiś – jednak – ten festiwal kształtowali też Mądzik i Staniewski) nie ma kontaktu z kol. Mazurkiewiczem Witoldem (reżyserowali wspólnie kilka wspaniałych spektakli, na czele z „Ferdydurke”) i nie może się go poradzić? For example: Jak to się robi, że festiwal Witka „Sąsiedzi” może odbywać się przez tydzień i do takich spięć jak na Konfrontacjach nigdy nie dochodzi? Przecież problem tkwi w owym szczególe: jeden dzień dłużej Konfrontacji ratowałby tę imprezę przed katastrofami jakie się tu, w tym roku zdarzyły. Pytanie jest o tyle istotne, że to nie Witold, tylko Janusz jest wicedyrektorem organizującego oba festiwale Centrum Kultury.

Jednako, generalnie, 14. MFKT jęły kroczyć ku lepszemu. Niosły Konfrontacje takie sukcesy jak zniewalająca „Oresteja” Teatru Ilkhom z dalekiego Uzbekistanu czy work in progress Teatru Maat Projekt „Idiota albo Trans (prezentacje)”. Ostatni dzień dobitnie to poświadczył. „Gogol” w swej drugiej części zburczał tym, że z wątlutkiego tekstu młodego autora późniejszego „Rewizora” ukręcono spektakl powalający tym, jak cudowna może być musicalowa (trochi to słowo nie przystaje do rosyjskich interpretacji) wersja zupełnie banalnych sytuacji jarmarcznych ze sztuki Gogola. Japoński mistrz Daisuke Yoshimoto, chociaż już nie w tej formie co lata temu, gdy zuraczał Lublin tańcem butoh, pięknie zwieńczył nasz wciąż najważniejszy teatralny festiwal może nawet zbyt wiele obiecującym swym tytułem spektaklem „Ruiny ciała”. Kto ledwo przeżył jego solo na kompletnie zimnym jesiennie wirydarzu CK, mógł się ogrzać we wnętrzu na koncercie – sorry! – przedłużenia legendy zespołu Leningrad (na inaugurację zaliczyliśmy wątpliwej urody spektakl wrocławskiego Teatru Piosenki z jego utworami), nowej grupy Sznura – Rubl. Zdaje się, że pisze o nim na tych łamach kol. Szymczyk Jacek. Taaak! Ciekawe czy zauważył, że najbardziej zsumitowaną – zadziwioną, że pojawiła się oto zupełnie niekonfrontacyjna publika – postacią na nim był w Sali Nowej CK Dyrektor Festiwalu Janusz Opryński?

Andrzej Molik

Kategorie:

Tagi: / / /

Rok: