Kurier Przyśpieszony

(odjeżdża zgodnie z rozkładem jazdy)

* Sami już nie wiemy, czy lepiej jest wtedy, gdy mroźno, czy wtedy, gdy mróz popuści a za to zaczyna szaleć śnieg. Osobiście najdotkliwiej otrzymaliśmy w skórę z powodu owego minus dwadzieścia, które skuło świat w nocy z niedzieli na poniedziałek i nasz akumulator w samochodzie powiedział o poranku: – A kuku! Był to początek nieszczęść, bo pożyczony prostownik jeno zadymił i odmówił posłuszeństwa, więc ładowanie baterii odbyło się w sposób wysoce umowny – grzała się przez dzień i noc przy kaloryferze. Po takiej kuracji akumulator nadal z nas kpił a tu na dodatek przyszło odkryć, że nasze auto nie może być użyteczne do uprawiania ulubionego zimowego sportu Polaków: ciągania samochodów na holu. Okazało się, że dzielni Koreańczycy (Południowi, Południowi!), którzy wóz skonstruowali, nie przewidziali takiego jego zastosowania (biernego i czynnego) i nie został on wyposażony w tak potrzebne w naszym klimacie haki holownicze. Widać nasz narodowy sport nie jest znany w dalekiej Azji a jeśli nawet, to raczej w pełnej socjalistycznej wyrozumiałości północnej części podzielonego od blisko półwiecza kraju. Z naszym autem skończyło się na zbiorowym pchaniu (mutacja naszego ulubionego zimowego sportu). Z wdzięczności całowaliśmy kierownicę i drążek kiedy samochód odpalił dosłownie na dwa metry przed murem zamykającym górkę, z której wóz toczył się siłą bezwładu i mięśni kilku ochotników napędzonych do dzieła z ulicznej łapanki. Ulżyło nam!

* Opisujemy te heroiczne zimowe boje nie tylko z potrzeby udowodnienia, że podlegamy tym samym prawom natury co tysiace rodaków a nawet nie po to, by wykazać jak się z nimi w bólu solidaryzujemy. Bardziej chodzi o owe zaznaczone na początku wątpliwości, czy lepiej przeżywać taki osobisty horror, czy – wyjechawszy już spod domu po zelżeniu mrozu – ulegać horrorowi zbiorowemu fundowanemu przez tę odmianę aury, której głównym wyrazem są śniżyce oraz przez Naszych Drogich Drogowców? Słuchając wczorajszych komunikatów o stanie przejezdności dróg na Lubelszczyźnie, błogosławimy niebosa (dziwne, że to te same niebiosa, z ktorch sypie śnieg – oto tajemnice wiary!), iż nie musimy ruszać się poza miasto. Owszem, wychylamy nos poza jego opłotki, ale tylko na tyle, żeby sobie krzywdy nie zrobić. Jednak i te krótki eskapady pozwalają stwierdzić, że dobrze to nie jest. Oprócz zwałów śniegu, zasp, kolein, lodowych jęzorów, brei złożonej z soli, piasku i wody (uroliwie odkłada się na masce i na szybach), spotkać można jeszcze jedną zimową niedogodność, widoczną zresztą i w centrum Lublina. Otóż większość znaków drogowych (pionowych, bo o poziomych nie ma co mówić) jest niewidoczna, jako, że pokryła je warstwa nawianego śniegu. Wydawać by się mogło, że jeśli tablica jest pionowa to nie ma problemu, gdyż siłą grawitacji śnieg się za moment obsunie i odkryta zostanie zawartość treściowa znaku. Nie prawda! Śnieg na wielu tablicach informacyjnych zdążył się zamienić w lód i jedynym ratunkiem, jak się okazuje, pozostanie wielka odwilż. Ale czy można bezczynnie na nią czekać i pozostawiać drogi jeszcze bardziej niebezpicznymi niż są one z powodu samej ślizgawicy i zamieci? Ku wielkiemu zdziwieniu, widzieliśmy pomarańczową ekipę Naszych Drogich D., która we wtorek odśnieżała przystanek autobusowy w Krępcu obok krzyżówki świdnickiej (i chwała Naszym D.D. za to), ale nikt z ekipy nie podniósł głowy wyżej, by stwierdzić, iż obok sterczą zupełnie nieczytelne znaki (i za to N.D.Drogowcom nagana).

* A teraz udajemy się w zupełnie inne regiony tematyczne, jakkolwiek trochę związane ze wspomnianymi okolicami Świdnika, bo stamtąd dotarł do nas sygnał dotyczący problemu. Problem jest zreszą wysoce aktualny w czasie panującej obecnie grypy, gdy każde osobiste udanie się do przychodni zdrowia czy szpitala może skończyć się zarażeniem od zainfekowanych tłumów nawiedzających placówki służby zdrowia. W mieście tym działa punkt pielęgniarski podległy finansowo Regionalnej Izbie Chorych (siedziba przy ul.Szkolnej w Lublinie). Pielęgniarki zatrudnione w punkcie służą szczególnie pomocom ludziom starszym, którzy już nie bardzo mogą ruszyć się z domu, żeby udać się na zabiegi czy badania. Odwiedzają ich w mieszkaniach, żeby zrobić zastrzyk, zbadać poziom glukozy we krwi, zmierzyć ciśnienie itd, itp. Niestety ktoś w Izbie wymyślił, ze to działalność marginalna, mało efektywna i w ogóle nie na dzisiejsze czasy pogoni za pieniędzmi i chce finansowanie punktu wstrzymać a pielęgniarki przesunąć do innej roboty. W takich momentach ogarnia nas czarna rozpacz, bo pomysł należy do strasznych. Zamiast się poprawiać, nasza służba zdrowia po sławetnej reformie staje się namiastką tego czym być powinna. Tracone są pozycje, które zostały wypracowane w poprzednich, jak sie powszechnie uważa, trudniejszych czasach. Decydenci z Regionalnej Izby Chorych, miejcież trochę litość nad starymi chorymi ludźmi! Troska o nich zaświadcza o miejscu kraju na cywilizacyjnej mapie i nikomu dziś nie przyniesie chluby cofanie się do średniowicznych obyczjów (co jest zresztą jedynie figurą stylistyczną, bo zdaje się, że pod wieloma względami średniowieczna obyczajowość przewyższała dzisiejszą).

* Ostatnio ujanili się czy raczej ponownie się uaktywnili twórcy legendarnego studenckiego klubu Hades, protoplasty dzisiejszego Hadesu (tan pierwszy mieścił się jeszcze niżej, w zasypanych obecnie piwnicach). Z ogromną ciekawością czekamy na obiecane wspomnienia Andrzeja Kurdziela i Zbigniewa Jaworskiego o ich pionierskiej działalności na niwie studenckiej kultury także w pamiętnym klubie Arcus przy ul.Narutowicza. A póki co, dedykujemy panom niejako na pocieszenie komunikat, który wemitowny został wczoraj w Radiu Centrum: „Studencki Klub Arcus przy ul.Okopowej poszukuje artystów w celu umożliwienia im zaprezentowania się przed publicznością”. Wszystkim, którzy nie łapią w czym dowcip, wyjaśniamy, ze w tamtej epoce, na przełomie lat 60. i 70., to artyści tworzyli kluby, kabarety, teatry, żeby móc się w nich zaprezentować i przeciągnąć publiczność a nie na odwrót. O tempora!

* Z bogatej kolekcji napisów na murach (bez pochwał), które wreszcie nam dostarczono (okazja była uroczysta, ale na tych łamach nie wolno o niej wspominać) bierzemy dziś – wyrażając wdzięczność – pierwszy z brzegu: JAK SOBIE POŚCIELESZ TO… MNIE ZAWOŁAJ.

Polecam się

Starszy Wajchowy

Kategorie: /

Tagi:

Rok: