Kurier przyśpieszony

(odjeżdża zgodnie z rozkładem jazdy)

* No i czy nie mieliśmy racji pisząc tydzień temu, że świrująca zima wciąż jest nader litościwa dla Naszych Drogich Drogowców? Zaraz potem, którejś nocy spadł taki śnieg, że wydawało się, iż to już nie przelewki. Wystarczyło jednak trochę soli, nocnych patroli piaskarek i było po ptakach. Resztę zrobiła sama aura topiąc zwały śniegu o poranku. Dzieciaki nawet nie zdążyły wyjść na sanki, bo zima szybko spuściła z tonu. Mróz powracał nocami, żeby ze wschodem słońca zacząć dawać tyły. Stanowczo musimy się zapisać do tego Kościoła, w którym Nasi Drodzy D. modlą się w tym roku o odpowiednią dla nich pogodę. Może też sobie u Najwyższych Instancji coś wymodlimy?

* Rację – niestety, i to wielkie niestety – mieliśmy pisząc dwa tygodnie temu o tym, jak niebezpieczny jest mało widoczny zkręt ulicy Ponikwoda. W dzisięć dni po wyartykułowanej w Przyśpieszonym prośbie kierowanej do pododdziałów Naszych D.D. odpowiedzialnych za oznakowanie ulic, żeby przed zakrętem ustawić odpowiedni znak ostrzegający o groźbie wypadu, do takiego wypadku znowu doszło. Polonez pędzący (zapewne) od strony ul.Niepodległości na dostrzeżonym w ostatniej chwili (też zapewne) zakręcie się nie wyrobił. Huknął w drzewo, owinął się wokół niego jak boa dusiciel wokół szyi ofiary i tylko można mieć nadzieję, że nikomu z osób jadących samochodem nic strasznego się nie stało, bo widok samego wraku był makabryczny. My sobie w tej rubryce często szutkujemy i w ogóle staramy się utrzymać radosny jej nastrój, ale są sprawy o których piszemy z całą powagą i ta do nich należy i tak ją trzeba traktować. Ponawiamy apel: na głównej ulicy Ponikwody, po której jeździ także autobus linii numer 5 i która jest stosunkowo wąska i oflankowana rosnącymi tuż przy jezdni drzewami, stanowczo powinien pojawić się odpowiedni znak ostrzegający kierowców o niewidocznym zakręcie! Inaczej makabreski z udziałem szarżujących kierowców (a może także przypadkowych przechodniów) będa się powtarzały.

* Kiedy zgodnie z rozkładem jazdy odjedzie następny Przyśpieszony, Lublin będzie po wielkim święcie, które nas napawa jednak wielkim smutkiem. W środę przyszłego tygodnia (czyż to nie jakaś wielka ironia, że to dzień Zwiastownia NMP?) otwarte zostanie centrum handlowe Leclerca. Tak jak po uruchomieniu Macro & Cash, Mcdonald’sa a wcześniej Burger Kinga, coś niepowrotnie zmieni się nie tylko w naszym pejzażu handlowym ale i kulturowym. Jeszcze bardziej ulegniemy temu, co Benjamin R. Barber, autor książki „Dżihad kontra McŚwiat”, z którym wielce pouczający wywiad ukazał sie ostatnio w GW, nazywa „aksamitną tyranią konsumpcyjnego totalitaryzmu”. My w naszej części Europy jesteśmy – szczególnie dziś, po obaleniu zupełnie innego totalitaryzmu i rzuceniu się do korzystania z wolności – podatni na uwodzenie jego pozornymi urokami. Każdy z nas wie, że jeśli nie poddamy się kultowi konsumpcji, jeśli nie będziemy mogli pochwalić się nowym samochodem, komórką w kieszeni i najnowszą generacją telewizora, będziemy traktowani jako nieudacznicy czy, jak mówi Amerykanin, izolowani społecznie jako podejrzani dziwacy. Strasznie jesteśmy ciekawi, czy gdyby w przyszłą środę odbywała się jakaś zupełnie rewelacyjna impreza kulturalna, stanowiłaby ona jakąkolwiek konkurencję dla przecięcia wstęgi w Leclercu i szczęścia płynącego na nasze konsumcyjne dusze z powodu możliwości buszowania wśród nieprzebranej ilości dóbr na półkach giganta? „W centrum handlowym – mówi Barber – można tylko kupować i marzyć o kupowaniu. W centrum handlowym nie znajdziesz normalnej restauracji. Są tylko szybkie dania i stoliki przeważnie porozstawiane na środku hali, żeby komuś nie przyszło do głowy siedzieć tam i gadać. Bo centra handlowe są świątyniami religii zakupów”. I na tym polega ironia losu. Oto w środę 25 marca zwiastowana zostanie nam nowa epoka w lubelskich dziejach rozprzestrzeniającej się jak chwasty religii.

* Kidyś, za czasów zupełnie realnego socjalizmu, łapaliśmy się ze zdziwieniem i skrywanym wstydem na tym, że po dłuższym pobycie na Zachodzie zaczynamy pragnąć Polski jak kania dżdżu. Teraz, z perspektywy czasu wiemy na czym ta choroba polegała. Tęskniliśmy nie za biedą w sklepach, nakazową gospodarką i ograniczonymi możliwościami konsumpcyjnymi, tylko za normalnymi ludźmi, z którymi można pogadać o przymiotach panny Maryny, posiedzieć, ponarzekać nawet a czynić to niespiesznie, bez chorobliwej pogoni za pieniądzem, bez dojmującego, ogarniającego dziś wszystkich pragnienia nachapania się. Uciekaliśmy też do kraju od Polaków z emigracji zarobkowej lub tylko tych, którzy pojechali na krótko tam, na Zachodzie się dorobić. Dłuższe przebywanie z nimi graniczyło z koszmarem. Money, dudki, forsa – oto jedyny interesujący ich temat. Dzisiaj ci pracujacy na czarno wrócili i czują się jak paniska w nowej rzeczywistości. Za duży garnitur, białe skarpetki, antenka komórki wystając zamiast kwiatka z butonierki – znamy to wszyscy. I to oni redagują dla nas później pisma promocyjne i reklamowe, jak to, które otrzymaliśmy z pewnego Towarzystwa Ubezpieczeniowego. Przysłało ono nam 10-procentowy bonus na „ubezpieczenie od wszystkich ryzyk WSZYSTKO”. „Ryzyk-fizyk”, mówił taki uciekając z kraju. Wrócił i tak mu już zostało.

* A przed ucieczką musiał przeczytać takie hasło z muru (my tam nie pochwalamy): ZDZICHU NIE BĄDŹ GAPĄ, ZŁAP NIEDŻWIEDZIA CAŁĄ ŁAPĄ.

Polecam się

Starszy Wajchowy

Kategorie: /

Tagi:

Rok: