Kurier przyśpieszony

(odjeżdża zgodnie z rozkładem jazdy)

* Zajrzeliśmy ostatnio do południowych sąsiadów, konkretnie do braci Czechów, by kolejny raz przekonać się, że w tzw. kwestii dróg wyprzedzili nas tak gdzieś o pół wieku. Nie jest to jeszcze Zachód, na autostradach i drogach szybkiego ruchu dokucza brak parkingów, ale jazda tamtejszymi szosami jest prawdziwą ulgą po pokonaniu 500 czy 600 kilometrów naszego drogowego koszmaru. Po przekroczeniu granicy dało się w autobusie błogo drzemać przez kolejne trzy godziny drogi bez groźby nagłych przebudzeń powodowanych wstrząsami pojazdu wpadajacego w wyrwy i inne pułapki. Gorzej było z powrotem na rodziny łono, bo wówczas druga część a i większość podróży przypadła na poruszanie się po naszych podłożach drogowych komponowanych w sposób spotykany może jeszcze tylko u sąsiadów zza rzeki Bug, bo w Europie już nigdzie.

* I gdy tak sobie przejechaliśmy – nie pierwszy raz ostatnio – przez nasz kraj autokarem nawet dobrej marki, pojęliśmy wreszcie, dlaczego polskie wycieczki wracają do domów na ogół kompletnie zalane. Na trzeźwo tego się nie da przeżyć! Więc piją. Zdecydowanie gorzej mają się kierowcy prywatnych pojazdów (nie popiją) i ich przeżywający ten horror pasażerowie. W autobusie można się wtulić w kąt i nie widzieć tego, co się na drodze dzieje. A Polska ma tu do zaoferowania dodatkowe atrakcje. Jesteśmy absolutnie pewni, ze nie ma takiego drugiego kraju na naszym kontynencie, na którego drogach można spotkać tylu pieszych spacerujących po jezdni, tylu rowerów jadących tą sama drogą co wszystkie TIRy, autobusy i inne samochody a przede wszystkim – tylu furmanek ciągniętych przez konie (że nie oświetlone, to oddzielna pieśń). Ten nasz koloryt lokalny wprawiający w osłupienie zagranicznych kierowców, osobliwie tych, którzy goszczą tu po raz pierwszy, może bokiem wyjść. I wychodzi. Tak jak w miniony, przedłużony (inna nasza specjalność) weekend, kiedy wypadek gonił wypadek a śmierć cięła swą kosą nawet całe rodziny, często zresztą wiezione za miasto przez kolejną naszą zarazę – niedzielnych kierowców.

* Jeśli już zaś mówimy o polskich specialite de la maison, powiedzmy jeszcze w przeddzień rozpuszczenia dzieciaków na wakacje o naszych szkołach a konkretnie o programie, który – jak się znowu przekonaliśmy – nie opiewa na 10 miesięcy nauki a na miesięcy 9 (minus oczywiście ferie zimowe, świąteczne i inne okoliczności dajace pretekst do laby, w tym Swięto Nauczyciela. pardon – Edukacji Narodowej). Rozluźnienie w znanych nam podstawówkach nastąpiło już pod koniec maja a to, co się działo w czerwcu było jedynie jakąś upiorną karykaturą szkoły. Dzieci chodziły na zajęcia tylko po to żeby zbijać bąki. Nauczyciele lepili lekcje puszczając filmy z magnetowidów. Nawet najbardziej ambitne jednostki z grona pedagogicznego ulegały presji sytuacji, kolegów, wreszcie samych uczniów i sięgały po pomoc video i to nie z jakimiś programami edukacyjnymi, ale filmami w rodzaju „Dzień Niepodległości” czy równie upojna bzdura. Dzieciarnia widząc co się dzieje (i ćwicząc to kolejny rok), jęła dawać nogę ze szkoly. Nawet nasz dzielny syn, ktory oceniany bywa (może na wyrost) jako aniołek, oddalił sie ktoregoś dnia pierwszy raz w życiu na wagary. Bo dzici nie w ciemię bite i widzą co jest grane. A powód wszystkiego? Nie wiemy, czy to któryś mądry urzędnik ministerialny wymyslił czy to patent lokalny kuratorium oświaty, jednakowoż odgórną decyzją postanowiono, że tak zwane klasyfikacje, a więc wystawianie stopni na koniec roku, odbywa się na początku czerwca. Są stopnie, więc po co się uczyć? – słusznie rozumują uczniowie. Paranoja! Jak nasze szkoły nie mają być chore, skoro ordynuje się im zalecenia sprzeczne z wszelkim rozsądkiem? Czyż nie lepiej nie udawać głupiego i dzici wysyłać na odpoczynek miesiąc wcześniej? Widać nie, bo nawet w piątek po Bożym Ciale, wtedy gdy wiele rodzin mogło wyjechać na przedłużony (skoro jest, należy z niego korzystać) weekend i wypoczywać w pięknej jeszcze pogodzie, jeszcze wtedy kazano dzieciom do szkoly przyjść. Ci rodzice, którzy się nabrali na ów nakaz, klęli w żywe kamienie, bo ich pociechy marnowały czas jak w inne dni. Ale ci odważni, ktorzy nie posłali dzieci do szkół, musieli karnie pisać im usprawiedliwienia, bo grono pedagogiczne uznało, że nieobecności będą odnotowane w papierach uczniów, czyli, ze będą miec przechlapane. Dobrze, że jutro koniec tej farsy. Powtórka, jak znamy życie, za rok!

* No i jaki tu napis z muru (bez pochwał) zacytować przy takiej okazji? Może taki stary ale jary: DZIECI TO KUPA SZCZĘŚCIA Z PRZEWAGĄ KUPY.

Polecam się

Starszy Wajchowy

Kategorie: /

Tagi:

Rok: