Kurier przyśpieszony

(odjeżdża zgodnie z rozkładem jazdy)

* Musimy przyznać, że jedną z rozsądniejszych propozycji jaką kiedykolwiek usłyszeliśmy (via duży Kurier) od Administracyjnych Odłamów Naszych Drogich Drogowców, jest ta, żeby po latach zaślepienia otworzyć dla ruchu odchodzące od Al.Racławickich ulice Grottgera i Łopacińskiego. Że ongiś istniała ta pierwsza, pamietamy z młodości, kiedy rodzice przywozili nas na rozłożoną obok (dziś teatr w budowie, z którym władze znowu nie wiedzą co zrobić) rewię „Paris sur glace” oraz z odbywajacego się w 1964 roku w gmachu NOT (chyba otwartego na tę okazję?) XIV Zjazdu Związku Literatów Polskich, nie wiedzieć dlaczego zwanego „jubileuszowym”, który swą obecnością zaszczycił osobiście Wielki Literat towarzysz Wiesław (informacja dla młodzieży: okupacyjne pseudo późniejszego I sekretarza KC PZPR Władysława Gomółki). Na zjeździe zbieraliśmy autografy od takich wybitnych twórców, pieszczochów okresu minionego, jak Wojciech Żukrowski czy – przepraszamy za słowa – Jerzy Putrament, po czym ulicą Grottgera oddalaliśmy się na pobliski przystanek (dokładnie po drugiej stronie Racławickich w stosunku do istniejącego do dziś przy Ogrodzie Saskim) i odjeżdżaliśmy przez Krakowskie w stronę dworca PKP trolejbusem nr 15. Wszystko to świadczy, że ul.Grottgera jest dziś niemal archeologicznym wykopaliskiem i jej odkrycie jej przez A. O. Naszych Drogich D. jest dokonaniem wręcz epokowym. Podobnie rzecz się ma z flankującą tereny KUL od zachodu ulicą Łopacińskiego, która jako uliczka ślepa jeszcze przed rokiem 1968, podczas pamietnych wydarzeń marcowych owego roku stanowiła znakomitą drogę ucieczki do Ogrodu Saskiego dla studentów nie potrafiących się zfraternizować z interwniującymi wściekle oddziałami „aktywu robotniczego”. Suki aktywu nie mogły tamtędy przejechać.

* Dziwimy się natomiast, że na biurkach Administracyjnych O. Naszych D. D. nie zakwitła przy okazji proponowna już w naszym rodzimym Kurierze idea otwarcia wlotu w Racławickie ulicy Radziszewskiego (dawniej Marcelego Nowotki, przyjaciela wspominanego tow. Wiesława). Skoro przy udrożnieniu Grottgera trzeba będzie naruszyć świętą krowę, jaką od ćwierćwiecza jest płot wokół chorej budowy giganta teatralnego, taki pomysł aż prosi się o realizację. Dzięki niej zlikwidowana zostałaby – przynajmniej częściowo – fikcja, jaką jest zakaz przejazdu (z wyjątkiem – cha! cha! cha! – gości hotelowych) z Racławickich obok hotelu Unia. Aktualnie każdy cwany kierowca udający się od środmieścia – powiedzmy – do kina Bajka czy do miasteczka akademickiego, korzysta z tego skrótu i nikt tu nigdy nie zapłacił mandatu, bo egzekwoawanie zakazu jest zupełnie niemożliwe.

* Podpowiadamy też łaskawie A. Odłamom N. D. Drogowców, że od Al. Racławickich odbiega jeszcze jedna zaślepiona ulica, mianowicie Godebskiego. I doprawdy nie wiemy, czy nie należałoby poświecić istniejacego tam postoju taksówek i otworzyć uliczkę, chociażby w celu odciążenia sąsiedniego skrzyżowania Racławickich z Sowińskiego, które konwulsyjnie dławi się od przeciążenia ruchu.

* Tak się zawsze w swej pasji reformatorskiej zagnamy w tematykę drogową, że nie starcza nam czasu i miejsca na inną a przecież, na przykład, dopiero co skończyły się mistrzostwa w piłkę kopaną. Będziemy je wspominać i z tego powodu, że półtora miesiąca przed tym wydarzeniem staliśmy osobiście na bramce, na którą piłkarze Anglii i Argentyny strzelali karne. Co prawda pan od konserwacji trawy na stadionie Goefreya Richarda w St.Etienne zaraz nas z murawy zgonił, ale zdąrzyliśmy tak bramkę zaczarować, żeby przebrzydli Angole, którzy od lat nie pozwalają naszym dzielnym piłkarzom dobrnąć do finałów ani mistrzostw świata ani nawet Europy (co Polakom znowu grozi) dwóch karnych nie strzelili i do ćwierćfinału mundilu mogła przejść druga ojczyzna Gombrowicza, Argentyna. Udało się (nie wiemy co na to Gombrowicz) i angielskie lwy jak niepyszne za kanał powróciły a my mogliśmy się zająć lekturą gazet futbolem przepełnionych do cna. Był to z kolei odwet za pastwienie się prasy na naszych biednych sprawozdawcach telewizyjnych. Dziennikarz piszacy ma, jak wiadomo, wiecej czasu na zastanowienie niż kłapiacy bez przerwy jadaczką komentator TV a i tak potrafi dokładnie bzdurzyć. Szczególny popał dała tu ekipa redaktorow Rzeczpospolitej. Jeden z nich, o szefie dyplomatycznego przedstawicielstwa Chorwacji w Paryżu wyraził się per „Jego Eminencja ambasador”, chociaż nic nie wiadomo o tym, żeby ambasador był członkiem najwyższej hierarchii kościelnej i raczej pozostaje „tylko” Ekscelencją. Inny znalazł nową nazwę zakaukaskiego narodu, o ormiańskim ojcu piłkarza Djorkaeffa pisząc, że jest „Armeńczykiem”. Nawet wynajęty do pisania mundialowych felietonów wybitny literat Jerzy Pilch się zagalopował. Pragnąc być dowcipnym opisał, jak to jeden z Bułgarów grał równocześnie jako zawodnik Maroka a wybór do tej roli Bałakowa był nieprzypadkowy, bo to osobnik „o karnacji i typie antropologicznym zdecydowanie afrykanerskim”. Otóż nie wszystko co z Afryki, a już osobliwie Arabów, można zaraz tak nazwać. Afrykanerzy to, o ile nas pamięć nie myli, biali potomkowie Holendrów podbijających Afrykę Południową. Jeśli zatem tacy grali na mistrzostwach, to w drużynie RPA, Holandii, ewentualnie Anglii. Mogliby też zagrać w drużynie Avii Świdnik, ale po wyczynie burmistrza tego miasta zajmują się protestami pod ambasadą RP w Pretorii, bo nie mogą sie pogodzić z faktem, że włodarz Świdnika wyrzucił ze swej dziedziny przedstawicieli zaprzyjaźnionych z RPA Indii.

* Mamy czas wakacji, więc zamiast napisu z muru (nie pochwalamy), oryginalna wywieszka z wagonu pociągu kolonijnego oddalajacego się w siną dal z dworca w Lublinie: WAGON ZDEKLASOWANY DO KLASY DRUGIEJ. PKP.

Polecam się

Starszy Wajchowy

Kategorie:

Tagi:

Rok: