Kurier przyśpieszony

(odjeżdża zgodnie z rozkładem jazdy)

* Wydawało się nam, że dziesięciu latach udręk mieszkania na budowie, nadszedł czas błogiego spokoju bez nieustającego pomruku ciężkiego sprzętu i bez tumanów kurzu kładącego się dywanikim na meblach a wzniecanego przez rzeczony sprzęt i hulajacy po wąwozach Kaliny wiatr. Nic z tego! Kiedy skończono wszystkie już budynki, które się dało wepchnąć w okoliczny pejzaż, najpierw na wieżowiec naprzeciwko wskrobały się po rusztowaniach ekipy instalujące ocieplenie budynku (te znane są z rozsiewania po okolicy styropianu) a następnie przyjechała koparka „przedsiębierno zasięrzutna” i wydłubała w stoku wąwozu dziurę. Mają tu powstać garaże, do budowy których RSM Motor zabierała się, daj Boże, lat cztery. Sami byliśmy kiedyś tymi garażami zainteresowani, ale po trzech latach oczekiwania na bezdurno, wycofaliśmy zamrożone w spółdzielni pieniądze a ta zdążyła nawet nas oszwabić, bo choć forsą przez długie miesiące obracała, nie kwapiła się oddać żadnych procentów od tego kapitału i tak zresztą uczyniła, to znaczy – oddała gołą sumę. W każdym bądź razie, jako – jak się rzekło – zainteresowani ongiś tematem, nie powinniśmy się dziś krzywić, że przed kimś otwiera się wreszcie szansa doczekania się wymarzonego garażu, ale chodzi o coś zupełnie innego. Chodzi mianowicie o to, kiedy inwestorzy łaskawie się do roboty zabrali, o porę roku w jakiej zaczęli w ziemi grzebać, a także o to, jak wykonawcy do robót podeszli. Wspmniana koparka wykopaną ziemię rozrzuciła po wąwozie, w którym jeszcze nie tak dawno młodzież miała boiska do kosza i do piłki nożnej a dziś są tylko ich kadłubki. Zepchnęła ziemię także pod szregowce innej spółdzielni, która notabene przez całe lato nie potrafiła uporządkować skarp wokół nowych domów i jej pracownicy musieli być wielce szczęśliwi, że robotę za nich odwaliła przyroda – skarpy porosły niebotycznym badziewiem czyli zielskiem chwastów. Ta radosna działalność budowniczych garaży zbiegła się z ubiegłotygodniowymi ulewami, których nadejście o tej porze było równie pewne jak to, że po wrześniu jest październik. Wąwóz zamienił się w wielkie gliniaste bagno i przejść tamtędy nie sposób. Teraz czekamy aż to wszystko się osuszy, wiatr zacznie kurz wzbijać, a my znowu okien nie będziemy mogli otworzyć bez narażania się na wszechobecność pyłu ziemnego na podłogach i każdym domowym sprzęcie. Dziesięcioletni koszmar zamieszkiwania w środku budowy został prolongowany. Wdzięczni, biegniemy do Motoru z gotówką w zębach uiścić opłatę za czynsz.

* Ale cała sprawa przypomniała nam także słowa fachowca od inwestycji miejskich (zwierzchnictwo Naszych Drogich Drogowców i innych służb), które cytowane były na łamach rodzimego, dużego Kuriera. Tlumaczył on, dlaczego to gros robót ziemnych, drogowych i innych, rozpoczynana jest nie wiosną czy latem, ale dopiero jesienią. Otóż – o ile dobrze pamiętamy – do lutego, marca lub jeszcze dłużej zatwierdzany jest budżet miasta (rozumiemy, że także innych instytucji). Później, przez kolejne miesiące, ogłaszane są obowiązkowe przetargi na wykonanie poszczególnych prac. Następnie – o czym fachowiec już nie powiedział, ale my przecież wiemy – rozpoczynają się wakacje i wszyscy grzeją brzuchy nad ciepłymi morzami. A już jesienią – hulaj dusza bez kontusza! – można zaczynać roboty, kopać niezliczone rowy, rozwalać ronda, tarasować przejazdy, zalewać dziury w jezdniach, malować pasy, remontować ubiegłoroczne niedoróbki, itd, itp. Wniosek taki, że na to wszystko zostaje trzy, najwyżej cztery miesiące do końca roku a później polka się powtórzy podług przedstawionego powyżej scenariusza. Przypomina to, jako żywo, tzw. gospodarkę planową czasów realsocjalizmu, coś, z czym wydawawało się, że już zdołaliśmy się pożegnać. I chociaż nie mamy wielkich złudzeń, że wybrane w najbliższą niedzielę nowe władze samorządowe będą nagle lepsze od poprzednich i wszystko za skinieniem czarodziejskiej różdżki odmienią, uważamy, że walkę z totalnym absurdem działań inwestycyjnych w ich obecnym kształcie powinny mieć na sercu i to w pierwszej kolejności. Inaczej nasze lubelskie jesienie już nigdy nie będą złote i wspominane z sentymentem. Będą zarazą, którą trzeba jak najszybciej przeżyć.

* Mieliśmy się tu jeszcze zająć przejawem działalności w zupełnie odmiennym, bo w pełni kapitalistycznym stylu, a to postępowaniem Polskiej Telewizji Kablowej, ale miejsca nam dziś nie stało. Powrócimy zatem do tomatu za tydzień, sygnalizując jedynie, że n.p. – najdelikatniej mówiąc – nadużyciem operatora jest emitowanie reklam w ramach Wizji 1, za oglądanie której klinci kablówki płacą słone pieniądze, a już zupełnym szczytem (czego? – wpisz sobie cierpiący odbiorco odpowiednie słówko) – przerywanie swoimi reklamami programu MTV, który do pakietu Wizji 1 nie należy.

* Napis z muru (bez chwalenia, tym bardziej, że chodzi o mur cmentarny) mamy dziś eschatologiczny, ale, że do odpowiedniego święta coraz bliżej, cytujemy, nawet przy podejrzeniu, że to fragment jakigoś numeru kabaretowego: PANIE BOŻE, JA CHCIAŁEM DO KUMPLA W ZAKOPANEM, A NIE DO ZAKOPANEGO KUMPLA.

Polecam się

Starszy Wajchowy

Kategorie: /

Tagi: /

Rok: