Kurier przyśpieszony

(odjeżdża zgodnie z rozkładem jazdy)

* Okres ochronny dla Naszych Drogich Drogowców trwa. Nadal mogą siedzieć z założonymi rękami i od czasu do czasu odwiedzać odległe zakątki swych baz lub wręcz udawać się izb pamięci rodzimych przedsiębiorstw, żeby sobie od czasu do czasu przypomnieć jak wygląda taki na przykład nieużytek, jak pług snieżny, osobliwie ten najcięższy i tej zimy zupełnie wyautowany – pług wirnikowy. Dobrze przynajmniej, że Nasi Drodzy D. nie kolaborują z nudów z rozżalonymi rolnikami od obywatela L. i swego rzuconego w odstawkę ciężkiego sprzętu nie użyczają im do blokowania dróg. Wirnikowca policja by tak szybko z blokady nie usunęła.

* Pogoda jest w ogóle tak rozkoszna, że udało się nam po opuszczeniu myjni przez okrągły tydzień jeździć czystym samochodem. Jest to nasz absolutny styczniowy rekord od czasu kiedy zaczęliśmy się poruszać pojazdami dwuśladowymi, czyli od lat ponad piętnastu. Auto tak świeciło lakierem bez znaków błocka i soli, że zaczęliśmy się obawiać, iż zbytnio będzie przyciągać uwagę złodziei samochodowych. Szczęściem, we wtorek aura i Nasi D.D. załatwili pospołu problem. Ta pierwsza przypomniała sobie o obowiązku siąpienia z nieba dokuczliwym dżdżem a ci drudzy rzecz jasna nie zdążyli (czy raczej nie próbowali) tak pozmywać nawierzchni ulic, żeby stada błota nie powracały na maski samochodów. Nasz cicho wyartykułowany tu niedawno apel o reanimowanie i wysłanie do roboty zapoznanego sprzętu o nazwie polewaczka, został przez N. Drogich D. puszczony mimo uszu. Może je mają też niedomyte?

* Z pewną trwogą patrzymy na powolne dogorywanie handlu w obrębie Giełdy „Na Górce”. Część bud została zlikwidowana, część stoi wciąż zamknięta. Zabójcze dla giełdy okazały się ograniczenia w ruchu przygranicznym i zahamowanie potoku charakterystycznie objuczonych pojazdów z białymi tablicami rejestracyjnymi. Nie ma „Ruskich”, nie ma biznesu. Budzi się pewien żal, bo chociaż handel produktami stojącymi na chodniku nie należy ani do estetycznych ani do zgodnych z wymogami sanepidowskimi, lubiliśmy co tydzień zajrzeć na al. Spółdzielczości Pracy i poczynić półhurtowe zakupy. Ta chęć wynikała z prostej oszczędności i pieniędzy i czasu. Na Górce kupowało się taniej niż w sklepach, co niestety zaczyna należeć do przeszłości, bo brak klientów zza Bugu odrabia się wzrostem cen. I chociaż w miejsce starych, wyburzanych bud powstają nowe, wygląda, że wśród handlarzy zostaja tam już tylko ci ostatni Mohikanie, którzy nie mają szans na założenie swego nowego sklepu gdzieś w mieście. Trwają na stanowiskach, ale z ich oczu wyziera smutek. Łza się w nich kręci na wspomnienie o czasach prosperity giełdy i tłoku takiego, że zaparkowanie samochodu było problemem przez dobre kilkanaście minut. Coś znowu w Lublinie odchodzi niepostrzeżenie w przeszłość, coś przemija. Wartało by dokumentować te przemiany.

* O dziwo, choć przyjezdnych z Białorusi, Ukrainy i Rosji jest coraz mniej, dużo więcej ostatnio widzi się szyldów adresowanych właśnie do nich. Cyrylica wkroczyła w nasz pejzaż reklamowy, zaś bukwy, którymi składa się informacje, że tu gość dostanie części samochodowe a tu tuszonkę i inne mięsiwa, budzą szczere zdziwienie naszych dzieciaków, którym system nie zaaplikował przymusowej edukacji z języka rosyjskiego. To wszystko budzi dwojakiego rodzaju refleksje. Cieszymy się na przykład szczerze, że Lublin nie leży przy granicy z Niemcami i że oszczędzono nam szyldów w ich języku (ktorego wciąz jakoś nie lubimy) a już szczególnie, że nie ma u nas tych wszechobecnych na Ziemiach Wyzyskanych ogródków z piramidalnym wytryskiem kiczu w postaci krasnali i innych upiornie pstrokatych stworów. To my już wolimy cyrylicę z naszych reklam, bo przynajmniej mamy radochę z przybliżaniu dzieciakom alfabetu wschodnich sąsiadów. Z drugiej strony, wszystkie te szyldy uświadamiają nam, jak ułomna jest edukacja dzisiejszej młodzieży, powodująca że zaledwie nieliczni są w stanie czytać w cyrylicy a tych, którzy dodatkowo rozumieją, co czytają, jest jeszcze mniej. Nasze szkoły robią z językiem rosyjskim (i pokrewnymi) dokładnie to samo, co komuna zrobiła z greką i łaciną. Tak jak my, z tamtego pokolenia, musieliśmy sie uczyć greckiego alfabetu dopiero zmuszeni sytuacją w wędrówkach po Attyce czy po Peloponezie, tak i nasze dzieci pochylą się nad cyrylicą dopiero w prawdziwej potrzebie. I tak rośnie kolejne ułomne pokolenie. Ułomne inaczej.

* A żeby wiedzieć, jakie są uroki znajomości języka rosyjskiego, warto było się spotkać w minioną niedzielę w HADESIE z Aloszą Awdiejewem i powędrować z nim powiedzmy do odległej Odessy. Czy ktoś z młodych rozszyfrowałby w oryginale taki – podany tu miast tradycyjnego graffiti z muru (bez pochwał) – a cytowany przez artystę napis z odesskiego autubusu: ŻEBYŚ TAK DOJECHAŁ JAK ZAPŁACIŁEŚ ? Chyba dziś już mało kto.

Polecam się

Starszy Wajchowy

Kategorie: /

Tagi:

Rok: