Kurier przyśpieszony

(odjeżdża zgodnie z rozkładem jazdy)

* Jak na drogach jest, każdy widzi. Sytuacja wydaje się być opanowana, bo aura nam zaczęła sprzyjać i straszliwe ekscesy zimowe lutego chyba (?) są już pieśnią przeszłości. Nasi Drodzy Drogowcy zdążyli nawet wstępnie ogarnąć sprawę łatania dziur. – Pierwsze łaty za płoty! Cha! Cha! Cha! – śmieją się ukontentowani trawestując stare porzekadło z naturalnym wdziękiem pługu śnieżnego albo innego mamuta solno-piaskowego.

* Tymczasem nie ma się z czego cieszyć. Wielkie nam poczyniła smutki zima w naszych jezdniach, że się posłużymy czarnolaską poetyką. Kierowcy ze złamanymi na dziurskach resorami swoich samochodów organizują polowania na straż miejską, której zaświadczenie jest ponoć jedynym gwarantem w staraniach o odszkodowania od Naszych Drogich D. Ta jednak, podlegając tej samej miejskiej władzy, potrafi zrozumieć boleść pobratymców czyli Naszych D.D. Pochowała się więc gdzieś po kątach i znalezienie funkcjonariusza w czarnym mundurze przypomina – ale się nam dzisiaj sypie przysłowiami! – szukanie igły w stogu siana. Należy zatem, że podpowiemy rozwiązanie, wysyłać do centrum znajomych posiadających samochód, by zaparkowali w miejscu niedozwolonym. Jak się strażak miejski pojawi (a zjawi się na pewno, macie to jak w banku!)), znajomy winien karnie karę uiścić a następnie – łaps! – porwać czarnego i zawieść go do auta naszego, które tkwi gdzieś tam w pułapce drogowej. Strażak wyjścia nie będzie miał, stosowne zaświadczenie wystawi a my znajomemu za mandat zwrócimy już po kilku miesiącach, kiedy proces o szkody z Naszymi D. Drogowcami wygramy. Proste? Proste jak każdy – co tu gadać – genialny wynalazek. My swojego jednak opatentowywać nie będziemy. Podsuwamy go innym w ramach solidarności poszkodowanych.

* Całe życie byliśmy przekonani, że jak ktoś wykupuje pronumeratę – czyli płaci z góry za to, co dopiero kiedyś otrzyma a przy tym zapewnia sprzedającemu luksus spokoju, bo ten ma gwarancję, iż jego produkt znajdzie nabywców – powinien uiszczać sumę mniejszą niż to wynika z prostego dodawania cen gazety, magazynu czy innego periodycznie pojawiającego sie wytworu. Analogicznie postępuje sie przy sprzedarzy wszelkiego typu karnetów. Dyskusyjny Klub Filmowy BARIERA, który w ACK UMCS Chatka Żaka oferuje aktualnie przewspaniały zestaw tytułów w ramach Studenckich Konfrontacji Filmowych, nabywców karnetów na całą imprezę zachęca ceną, która nijak się nie ma do zsumowanej ceny za bilety na poszczególne seanse. Karnet opłaca się wykupić nawet wtedy, jeśli z góry wiemy, że na poniektóre filmy nie będziemy mogli przyjść. Długo więc myśleliśmy sobie, że na tym polega siła karnetowania i tkwilibyśmy nadal w swej naiwności, gdyby nie zimny prysznic otrzymany od jednostki zwanej MOSiR. Zawiaduje ona m.in. krytym basenem w kompleksie przy Al.Zygmuntowskich. Otóż indywidualne wejście na basen kosztuje w MOSiRze 6 zł od osoby dorosłej i 4 zł od dzieci i młodzieży, ale za karnet miesięczny na cotygodniowe korzystanie z pływalni płaci się 24 lub 30 złotych i nie zależy to wcale od tego czy dotyczy to starszych czy młodszych, ale od tego, ile jest – powiedzmy – sobót (jeśli karnet zakupiliśmy na soboty) w danym miesiącu (4×6=24 lub 5×6=30). A zatem: nie dosyć, że nie otrzymujemy żadnej rabatu wynikajacego z tego, że płacimy za cały miesiąc, to jeszcze MOSiR pozbywa nas ulg przysługujących naszym dzieciom przy wejściu indywidualnym. I na tym polega kapitalizm! MOSiR przy wątlutkiej konkurencji AOS i szkół wyposażonych w baseny, czuje się niemal jak monopolista. – Nie chesz karnetu po naszych cenach? – zda się pytać. – To stój sobie w kolejkach do kasy godzinę przed wejściem na basen na te rzadkie seanse, kiedy wpuszczamy tam takich jak ty intruzów indywidualnie – podpowiada sugestywnie. – A żebyś się poczuł w pełni szczęśliwy, za każdym razem skasujemy też od ciebie odpowiedni haracz za samochód pozostawiony na parkingu przed halą – odgraża się MOSiR a my, nauczeni doświadczeniem, wiemy już, że trzeba mu w pełni wierzyć.

* W minioną niedzielę otrzymaliśmy od Stanisława Tyma trzygodzinną lekcję na temat niemożności porozumienia się Polaków przy pomocy coraz bardziej koślawego języka używanego przez nas na codzień. Wprawdzie uważamy, że znany satyryk uległ nawiedzeniu i traktuje swoje wystąpienia jak jakąś misję, ale przykłady zachwaszczeń językowych potrafi on wciąż wynajdować wspaniale. Nam szczególnie podobała się ta egzymplifikacja ekspansji angielskiego na naszą ojczystą mowę, gdy to pewna uczennica napisała w wypracowaniu, że święty Hieronim przypiekany był na … grillu (że zacietrzewiony pan Stanisław T. pomylił św. Hironima z męczennikiem św.Wawrzyńcem, którego zaiste podpiekano na ruszcie, to zupełnie inna sprawa). My także trafiliśmy ostatnio na swoistą perełkę z tej dziedziny. W naszym osiedlu stary sklep zastąpiony zosatał ostatnio marketem (sic) jednej z liderujących w mieście sieci tego typu placówek. Otwarcie poprzedził huk reklamowy. Między innymi rozesłano i rozdano barwne ulotki ze zdjęciami oferowanych produktów i promocyjnymi cenami oraz kuponem dla pierwszych wytrwałych klientów, którym obiecano losowanie atrakcyjnych nagród. Słowem wielka pompa, sklep jakiego w okolicy jeszcze nie było, Francja-elegancja, tylko finał w starym polskim stylu. Kiedy doszło do rozstrzygnięć, na drzwiach sklepu pojawił się afisz z anonsem o treści: „Losowanie kuponów dziś o godz.17 na sklepie”. Tu wszelaką sympatię do nowej efektownej placówki utraciliśmy skutecznie.

* Za to pozyskaliśmy wreszcie trochę nowych napisów z murów dzięki warszawskim przyjaciołom naszego przyjaciela Piotra, którym w tym miejscu dziękujemy za dostawę świeżyzny. Musimy tylko lojalnie ostrzec naszą koleżankę redakcyjnym, że napis dzisiejszy (bez pochwał), z nią akurat nie ma nic wspólnego. Brzmi tak: MILKA, TY STARA KROWO!

Polecam się

Starszy Wajchowy

Kategorie: /

Tagi:

Rok: