Kurier przyśpieszony

(odjeżdża zgodnie z rozkładem jazdy)

* Chociaż pogoda przystosowuje się z końcem miesiaca do przysłowia, iż w marcu jak w garncu, wszystko wskazuje na to – po odpowiednich czarach z ogniem i lodem poczynionych w niedzielę pod nazwą „Przesilenie” przez Jarka Koziarę na Placu Po Farze – że wściekłego ataku zimy już nie będziemy mieli. Jeśli tak ma się stać, to Nasi Drodzy Drogowcy nie mają co głowy w piasku (i soli) chować i naiwnych rżnąć, tylko powinni rękawy wiosennie zakasać i zabrać się pełną parą za czynności tej porze roku przynależne. Trzeba się przede wszystkim zdobyć na odwagę i przezbroić sprzęt z pługów śnieżnych i solarko-piaskarek na zamiatarki, polewaczki, skrobaczki (fachowo: frezarki), asfalciarki i Bóg raczy wiedzieć, co tam jeszcze może się przydać do generalnych, pozimowych porządków (już oni – i bez Boga – wiedzą co). Następnie powinni się Nasi Drodzy D. rozliczyć z kasą miejską z kwot zaoszczędzonych w grudniu i styczniu na soli, bo jak każde dziecko pamięta, śniegu i gołoledzi było wtedy na jak na lekarstwo i przesalać nie było trzeba. Można też tą zachowaną sól sprzedać do krajów, w których zima lada dzień nastanie, osobliwie do Australii, gdzie, jak (też) każde dziecko wie, wszystko stoi na głowie. Za zdobyte dewizy można by nabyć w krajach drogowo cywilizowanych prawdziwą masę bitumiczną a nie tę plastelinę używaną aktualnie do łatania dziur a co gorsza – do kładzenia nawierzchni nowych czy remontowanych ulic. Oj, mają się czym Nasi D.D. zajmować, chociaż i mogli sądzić, że jak najgorsze, czyli zima przemije, będą mieli święty spokój i (tymczasem) poleżą pod gruszą.

* Gdy się tak mądrzymy z radami dla N.D.D., zaraz nam się przypomina, jak to za czasów realsocjalizmu tak zwani redaktorzy rolni biegali na łamach organów i podorganów z radami do chłopa polskiego i jak jeden mąż pouczali go, co też na przednówku powinien na roli i w swym gospodarstwie czynić. Jak to czasy się zmieniły! Teraz chłop polski w osobie znanego z lepperyzmu delegata, poucza wszystkich jak nie tylko rolnictwo, ale i gospodarka, rząd, Sejm, Senat, urząd prezydencki i w ogóle władza powinny wygladać. A jak nam się rady nie spodobają, to już on naszą wolę zdławi przy pomocy kilkudziesięciu zgrabnych, po sarmacku czujnych blokad. Nihil novi… To a propos obyczajów Sarmatów. I tylko N. Drodzy Drogowcy będą się cieszyć, bo dróg zblokowanych dopieszczać się nie da. Dostępu nie ma.

* Żeby się uwolnić od drogowych koszmarów i nie żyć w monotematycznym kręgu, przeczytaliśmy sobie w poniedziałek na rodzimych łamach felieton „Okiem prezydenta”. Zachęcił nas juz sam tytuł „Weekend kulturalny”, bo się tak złożyło, że kilka lat temu w tym samym miejscu – a przysięgamy, że przywołanie tego faktu ani na jotę nie jest wyrazem zazdrości wobec dzisiejszego gospodarza odcinka na stronie miejskiej – publikowaliśmy felietony pod bardzo podobnym hasłem. Nazywało się to mianowicie „Podgląd kulturalny” i nim z nieznanych nam bliżej powodów zmarło śmiercią tyleż nagłą co i naturalną (szły złe czasy dla kultury i ktoś to wyczuł na odległość), w treści było często-gęsto podobne do tego, co Andrzej Pruszkowski w tym tygodniu spisał. Ale i pan prezydent nas nieco zaskoczył. Wydawało się nam zawsze, że się orientujemy w mnogości imprez kulturalnych i wciąż się szczerze denerwujemy, jeśli ktoś zacznie narzekać, że w Lublinie „nie ma na co pójść”. Że jest, wystarczy się spytać naszych dzieci, ile ojca widują wieczorami w domu. Bywają tygodnie, ze spędzamy z nimi raptem jeden, dwa dni a w inne trzeba na koncerty, spektakle, wystawy gnać i swój obowiązek wobec muz (i gazety) spełniać. Niemniej wyliczanka panaprezydencka nas poraziła obfitością i uświadomiła (trzeba przywdzieć kaptur pokutny), że nie wszystkie komunikaty o wydarzeniach z kregu kultury do nas docierają. I już byśmy tylko pozostawali dumni, że – jak to sformułowano w finale – „coraz trudniej wybierać w jakże obfitej lubelskiej ofercie kulturalnej”, ale coś nam nie zagrało. Otóż w pewnym momencie wyliczanki sobotnich imprez, można było przeczytać zdanie następujące: „Odbył się koncert laureatów ‚Capowiska’99’ oraz gości festiwalu: Marcina Różyckiego, Marka Andrzejewskiego, zespołu Raz, Dwa, Trzy”. I wszystko w porządku. Ale dwa akapity dalej, dokładnie po dziesięciu wierszach poświęconych innym wydarzeniom, przeczytać można jeszcze i to: „Zespół ‚Nie Cud’ zagrał koncert w ACK Chatka Żaka”. Może nie z winy pana prezydent, który na wszystkich wymienionych przezeń imprezach być nie mógł już to z tylko z tej racji, że duża ich część się pokrywała w czasie, ale zapewne dzięki podpowiedziom jakiegoś usłużnego ratuszowego urzędnika byty zostały rozmnożone. Rzecz w tym, że „Capowisko” odbywało się nie gdzie indziej jak w Chatce Żaka a „Nie Cud” to nie zespół a jedynie tytuł najnowszej płyty wspominanej wcześniej grupy Raz, Dwa, Trzy. Chodzi zatem o jedną i tą samą imprezę. To wiemy. Nie wiemy natomiast, jak jest w przypadku innych wyliczonych wydarzeń. Jeśli też nastąpiło ich cudowne pączkowanie, radośc z obfitości „lubelskiej oferty kulturalnej” byłaby jakby trochę mniejsza.

* Nie wiemy także, czy prezydent miasta wie, że piątkowy występ wspominanych przez niego artystów, amerykańskiego dyrygenta Piotra Gajewskiego (w USA od 10. roku życia) i izraelskiego skrzypka Yaira Klessa, zakończył się, już poza estradą koncertową, małym – delikatnie mówiąc – zgrzytem. Kiedy nie otrzymali od organizatora spodziewanej, jak się im wydawało, ustalonej przez MKiS dla zagranicznych artystów kwoty należnej za występ, ten pierwszy zrezygnował z niej w ogóle przeznaczając proponowaną w Lublinie gażę na rozwój instytucji, która koncert organizowała a drugi przyjął część przeznaczoną przezeń na zapłacenie za hotel, w ktorym zamieszkał po zapoznaniu się z warunkami wypoczynku w zaoferowanym mu przez organizatorów na nocleg… akademiku. I pomyśleć, jak to się tym artystom światowym w głowach poprzewracało od sukcesów. Piękne noclegownie studenckie (być może chodzi o Hotel Studenta Zaocznego) im się nie podobają i ani rusz nie mogą pojąć, że my tu pasa zaciskamy i na kulturę ani grosza za dużo wydać nie możemy a wkrótce, jak dobrze pójdzie, w ogóle wydawać nie będziemy!

* No i zakończymy napisem z muru (bez pochwalania) takim niby nie na temat, a jeśli, to tylko z tego powodu, że udostępnili nam go prywatnie (wielkie dzięki!) kulturalni koledzy z krakowskiego kabaretu Chatelet. Brzmi następująco: KRZAKLEWSKI, TY MARIANIE!

Polecam się

Starszy Wajchowy

Kategorie: /

Tagi:

Rok: