Kurier przyśpieszony

(odjeżdża zgodnie z rozkładem jazdy)

* Miłościwie panujący nad wszystkimi Naszymi Drogimi Drogowcami jakiś warszawski obermajster, oświadczył niedawno, że na skutek niespodziewanie ciężkiej zimy wydano już 80 czy 90 procent środków przeznaczonych w tym roku na konserwację i remonty dróg. Jest to informacja godna uwagi nie tylko dlatego, że oto przyznano się publicznie do braku wyobraźni, co zdaje się być chorobą chroniczną w sferach decydenckich. Nasi D. Drogowcy po prostu otrzymali razem z nią legitymację na nic-nie-robienie. Skoro nie ma armat, to my możemy dać tyły – może brzmieć alibi podbudowane oświadczeniem z centrali dróg publicznych. Więc nie dziwmy się, że nadal będziemy łamać resory. Połamiemy je w majestacie prawa (do zaniechania czynu).

* Na szczęście nie wszyscy Nasi D.D. podlegają bezpośrednio centralnemu dyspozytorowi. Nadzieja w N. Drogich D. spod sztandarów samorządowych. W takim mieście Lublinie dostrzegliśmy ostatnio (oczywiście z wyjątkiem longiera weekendowego) zadziwiające ożywienie na jezdniach. Któregoś dnia (wtorek, godziny wczesnopopołudniowe) nawet trudno było przejechać przez słynne rondo na placu Singera (zgadnij dziecinko, gdzie to jest), taki ruch panował tam wśród panów w pomarańczowych kubraczkach. Proszę sobie imaginować, że jedna maszyna zrywała fragmenty zepsowanego asfaltu, zaś druga ekipa kładła natychmiast asfalt świeży. Dech zapierało z wrażenia, a gdy chcieliśmy się podzielić z innymi radością rozsadzającą piersi i za trzy godziny przyprowadziliśmy wycieczkę, nie było żywej duszy na miejscu historycznych wydarzeń. Nie dosyć tego – robota była skończona. Przyjdzie zwątpić!

* A propos robotników w pomarańczowych kubrakach, czyli szturmowych oddziałów N.D.Drogowców. W naszych czasach, zaraz po sprowadzeniu ochronnego pomysłu z tego wstrętnego Zachodu (drzewiej jeno tak można było o nim mówić), osobników tak przyodzianych nazywano Mazowszem. Pochodziło to od pstrokatych, pseudoludowych wdzianek sztandarowego ansamblu epoki, kierowanego przez Mirę Zimińską-Sygietyńską, która już w Rewolucję Październikową była osobą zbyt leciwą dla niejednego kawalera (stąd przebój: „Po co żeście kawaliry przyszli”). Kiedy w czasie ostatnich świąt (1. lub 3. maja, ale sądząc po przesłaniu – tego pierwszego) nasze dzieci zobaczyły Mazowsze w filmie „Żona dla Australijczyka”, jęły się dopytywać, co to za dziwowisko. Więc jak ma młode pokolenie łapać takie asocjacje? Trzeba natychmiast ukuć nowy termin na pomarańczowych kubraczkowców (Pomarańczowa Alternatywa, to również dzisia nie to). Ogłaszamy konkurs bez nagród, chyba, że N. Drodzy D. się scypną i ufundują, na przykład, całoroczne łatanie dziur na naszym podwórku.

* Dzieci przypomniały nam tu, co też nasi milusińscy potrafią nawymyślać. Jest to historia z cyklu „Opowieści w krótkich majteczkach”, w których swego czasu specjalizowało sie jedno z kobiecych pism. Dotarliśmy ostatnio do zapisków pedagoga z jednej z lubelskich szkół, który(a) obserwuje zamawianie książek przez dzieciarnię w bibliotece owej zacnej podstawówki. Uczniowie przychodzą i proszą o takie tytuły: „Przygody Tomka Seweryna”, „Weneryhora”, „Brzechwa dzięcioł”, „Anurek, chłopiec z Genui” (jeśli ktoś nie wie, to chodzi o „Anaruka, chłopca z Grenlandii”), „Dinożarły”, „Śpiewająca królewna”… Dalszy ciąg innym razem.

* Na takie dictum możemy już tylko zacytować napis z muru (rzecz jasna, nie pochwalając precederu). Napis dostarczył nam sam Kazik Grześkowiak (za co dzięki), a brzmi następująco: MIłOŚĆ JEST ŚLEPA

BÓG JEST MIŁOŚCIĄ

RAY CHARLES MUSI BYĆ BOGIEM

Polecam się

Starszy Wajchowy

Kategorie: /

Tagi:

Rok: