Kurier przyśpieszony

(odjeżdża zgodnie z rozkładem jazdy)

* Pan prezydent miasta Lublina oświadczył we wtorek na kulturalnej uroczystości w Hadesie, że – cytujemy – „powoli zaczynają się zaczynać wakacje”. I chociaż to typowa tautologia, a jak kto woli – pleonazm (po ludzku: masło maślane), wszyscy musieli uznać, że zaiste wakacje się w tym momencie rozpoczeły, bo taka jest moc urzędowych słów. Więc i my będziemy letni. Voila!

* Damy na przykład spokój Naszym Drogim Drogowcom. Niechaj i oni poczują, że jest kanikuła. A co!

* Jak rzep psiego ogona uczepimy się natomiast producentów wód mineralnych, którzy za każdym otwarciem nowej butelki orzeźwiającego, wszak wakacyjnego napoju fundują nam przymusowy prysznic. Powie ktoś, że nie ma nic lepszego na upały niż taki wodotrysk, ale my będziemy uparcie bronić suchych pozycji, bo niespodzianki lubimy tylko czasami. Cóż to zresztą za niespodzianka, skoro z góry wiemy co nas czeka po odkręceniu butelkowego zamknięcia (chcieliśmy napisać „po odkręceniu zakrętki”, ale to też zalatuje tautologią). Prawie wszystkich (są chlubne wyjątki) producentów minerałek powinno się wysłać do słynnych amerykańskich koncernów orzeźwiających, żeby mogli zgłębiać tam tajemnicę, jak to się robi, że cola w butelce czy w puszce nie wybucha fontanną na twarz konsumenta a na dodatek napój musuje i wtedy, gdy wlewamy do szklanki jego resztki. Można też ich (producentów a w zasadzie rozlewaczy) zebrać razem i urządzić burzę mózgów, żeby wymyślali, jak bombelkować, żeby nie wybuchało. I to dopiero będzie prawdziwa burza w szklance wody.

* Ponieważ mamy zarządzone wakacje, możemy też bez obawy o deprawowanie uczniów przyswajających jeszcze nie tak dawno wiedzę z literatury (i nie tylko), wyrazić naszą radość odczuwaną na widok samochodu jeżdżącego po ulicach Lublina. Na samochodzie widoczny jest niewinny napis zawierajacy nazwę firmy i jej adres, ale dopiero połączenie jednego i drugiego działa na nas rozwesalająco. Otóż komponuje się to tak: Refleks Młodej Polski. Niby nic a cieszy. Ba! Mniemamy nawet, że i sam mistrz Przybyszewski z kompozycji byłby zadowolony.

* I chyba myśl o uczniach, czyli o dzieciakach (co tu kryć, radujemy się, że wyjeżdżają już na te kolonie) wyzolił w mózgu zgoła niespodziewane asocjacje. Przypomniał się nam mianowicie stary kawał. Jest na tyle krótki (raptem pytanie i odpowiedź), ze możemy bezboleśnie go zacytować. Brzmi następująco: – Co robi jeż w fabryce prezerwaytyw? Kinderniespodzianki.

* Jeśli ktoś jest zniesmaczony i uważa, że już zupełnie upadliśmy na głowę, oświadczamy, że nie tylko nam się z racji kanikuły coś pod czaszką narobiło. Taka na przykład Telewizja Polska nie dosyć, że znowu z okazji wakacji wznowiła „Stawkę większą niż zycie” (jakby chciała biednego Mikulskiego Stanisława zupełnie do grobu zapędzić), to jeszcze sięgnęła po najodleglejsze odwody wygrzebując z archiwów najstarszy serial polski. Nazywa się toto „Barbara i Jan” i powstało – mój Boże! – w 1964 roku czyli w czasach tzw. średniego Gomułki. Telewizja publiczna zadbała jednak o to, żeby dzisiejsza młodzież nie dowiedziała się, jak to było w epoce „naszej małej stabilizacji” i jakimi problemami zajmowała się wtedy młoda dziennikarka i wspomagający ją fotoreporter (istnieje obawa, że Jan Kobuszewski zobaczywszy siebie i swą grę przed 35. laty, też dokona rytualnego sepuku). Otóż TVP zaprogramowała serial na godzinę 6.55 (rano, rano!), czyli wtedy, kiedy dzieciarnia odsypia dyskoteki i inne letnie hulki i nawet najzagorzalsi harcerze nie mają jeszcze pobudki. Przy całym szaleństwie wznowieniowego pomysłu, uważamy, że szkoda, bo młodzi mieliby wspaniałą lekcję poglądową z realsocjalizmu. Tak się bowiem paskudnie składa, że pomimo starań twórców serialu o uniwersalizację problemów przez niego niesionych i o upiększenie wizji Polski gomułkowskiej, z kadru co i raz wyziera zgrzebna rzeczywistość i robi im – twórcom – kuku. Zabawa jest przednia, polecamy ją tym, którzy są skowronkami i nie mogą spać o poranku, tym bardziej, że jak w dobrym horrorze, z ekranu wieje nieraz grozą. Dla jasności: serial z założenia ma konwencję komediową.

* Wakacje wakacjami (nawet te wprowadzone odpowiednim dekretem), ale na koniec coś poważniejszego. Jednym z obocznych przejawów nowego kapitalizmu jest to, że pakowani jesteśmy w plastykowe folie. W foliowe woreczki pakują już dzisiaj wszyscy od poważnych sklepów zwanych salonami po przekupki na targu. Z cudem obecnie graniczy spotkanie masarni czy sklepu z wędlinami, gdzie szynkę czy kiełbasę zapakowano by nam w papier, notabene gwarantujący lepsze ich przechowanie w lodówce. Prawie nikt już nie kolekcjonuje w domu tzw. siatek, bo i tak dostanie się nowe a te stare trafiają do śmieci. Jak się te folie rozkładają w naturze, nie trzeba tłumaczyć. Są w zasadzie niezniszczalne, bo ich palenie przynosi straszne skutki dla otaczającej nas atmosfery. Słowem, z ochrony środowiska pała. Tymczasem oglądamy sobie amerykańskie filmy i widzimy, że nikt nie dźwiga tam zakupów w foliowych siateczkach tyko w dużych papierowych torbach. Że Ameryka jest bogatsza i może sobie pozwolić na wycinanie lasów i produkcję papieru? Pozory. W skutkach to w USA można mówić o rozsądku i dobrze pojętej ekologii i każdy, kto tylko trochę pomyśli to pojmie. My tam z utęsknieniem czekamy na powrót papierowych toreb, chociażby po to, żeby nieraz je sobie nadmuchać i strzelić strasząc piękną sąsiadkę.

* Ale napisem z muru (bez pochwał) wrócimy jeszcze raz do wakacyjnej frywolności. Mamy taki: CIAŁO PUSZCZONE W RUCH RAZ, PUSZCZA SIĘ CAŁY CZAS.

Polecam się

Starszy Wajchowy

Kategorie:

Tagi:

Rok: