Kurier przyśpieszony

(odjeżdża zgodnie z rozkładem jazdy)

* Zaczniemy nietypowo, bo meteorologicznie. Ale jakże nie dotykać tego tematu teraz, gdy pół wakacjującej Polski wpatruje się w telewizory w porze prognozy pogody jak przesłowiowa sroka w kość i trzyma kciuki, żeby dzisiejsze Chmurki aby nie zaszalały i nie zapowiedziały deszczu, wiatrzyska a i uwentualnie przymrozków. Dobre prognozowania to dziś sprawa życiowa. Skoro wydało się niebagatelne pieniądze na wywczas we Władysławowie, Ustce czy Międzyzdrojach a w najgorszym razie w Giżycku, to trzeba mieć pewność, iż jutro da się pójść na plażę choćby z parasolem, parawanem i elektrycznym słoneczkiem podłączanym do gniazdka u pana ratownika, ktorego dziewczyną bywa Monika. Nie wszystkich przy tym stać na korzystanie z recepty, z której i my, wcale nie tacy majętni, od kilku lat korzystamy z uporem godnym lepszej sprawy. Jest prosta jak drut: bierze się azymut na południe i oddala w stronę mórz gwarantownie ciepłych. Póki co, natomiast, należymy do tej drugiej połowy Polski, która na prognozy pogody zwraca uwagę tylko przed weekendami, bo w tygodniu to nawet lepiej jeśli leje, jako, że nie żal, iż nie jesteśmy jeszcze na urlopie a i w pracy lżej się oddycha. No i patrzymy na kolegów, którzy wywczasy już pokończyli, jak na ciężkich frajerów. Co nam tam ich lśniąca opalenizna, my wypoczynek mamy jeszcze przed sobą! Uff, wytrzymać ten ostatni tydzień!

* Czekając spokojnie na swój południowy, śródziemnomorski urlop, możemy meteorologię potraktować w sposób czysty, nie podgrzany emocjami. Patrzymy zatem na taką poniedziałkową (godz.17.30) nagłą burzę z pewnym roztkliwieniem mieszającym się z atawistycznym, a w gruncie rzeczy dziecięcym strachem, którego i lata życia na tym padole płaczu nie potrafią do końca okiełznać. Wydawać by się wręcz mogło, że dzisiejsze burze są nawet groźniejsze niż te dawne. Strzeli piorun w sąsiedni wieżowiec a tu psy (których w mieści obecnie sto razy więcej niż na wsi) zaczynają wyć na balkonach i wściekle ujadać, na pobliskim parkinku, pobudzone wyładowaniem ryczą alarmy samochodowe, dokłada się alarm ze sklepu spożywczego (co oni tam u licha chronią?), sąsiad bije żonę, młódź na podwórku podkręca manetki gazu i huczą silniki motocykli… Zgroza! Kataklizm! Apokalipsa (now)! A jednak, nie! Tamten dziecięcy strach miał prawdziwie wielkie oczy. Mały człowieczek nie był pewien, czy Gromowładny nie wybrał na stracenie chałupy, w której się właśnie schroniliśmy a i wcale nie było gwarancji, że piorunochron zaiste działa, bo macherów od tej magicznej, nigdy do końca nie pewnej instalacji w wiosce ciotki już wieki nikt nie widział… A jeszcze ci ludziska okrutni, tak samo podszyci strachem, kryjąc się tak jak my przed nawałnicą, musieli właśnie wtedy przypominać sobie najbardziej makabryczne opowieści, a to o piorunie kulistym, który szalał na polu sąsiada w Roku Pańskim którymśtam goniąc żniwiarzy pomiędzy snopkami, a to o tym, jak stodoła innego spłonęła niczem żagiew w kilka sekund. Koniec tamtych burz przyjmowało się z prawdziwą ulgą, bo z serca spadał ogromny kamień niepohamowanego strachu, panicznej obawy o swe młode życie. Dziś cieszymy się tylko z ulgi jaką daje przepełnione ozonem powietrze, z tego orzeźwienia niesionego przez deszcz, który zniknął równie szybko jak się zjawił. W dwie godziny – gdzie tam! – w godzinę po letniej burzy już o niej nie pamiętamy. Horroru z takiej materii nie da się wykroić.

* Jak widać, ulegliśmy wibracjom nostalgicznych nastrojów, więc pewno znowu nic nie będzie o Naszych Drogich Drogowcach. A nie będzie! Tacy jesteśmy paniska! Że niby – dobrotliwi.

* Na ślepej scianie tego koszmarka, który na siedlisko śródmiejskie przysposobił sobie koncern – pardon za słowo – McDonald’s, pojawił się znak firmowy w postaci wielkiej litery M udrapowanej w charakterystyczny, od Czukotki po Dolną Gwadelupę bezbłędnie rozpoznawany kształt. Musimy przyznać, że wizerunek ścianiska został deko podreperowany. Ale i tak najpiekniejsze cuda na tej ścianie działy się – co odkryła zaprzyjaźniona pani fotograf – w czerwcu. O pewnej późnopopołudniowej godzinie, słońce chylące się ku zachodowi tak oświetlało kopułę sąsiedniej Lublinianki, że jej cień dokładnie wkomponowywał się w powierzchnię ściany. Widok był tak zapierający dech, że człowiek stawał na ulicy jak zaczarowany i patrzył na fantasmagoryczne zjawisko. Dla tego jednego widoku warto było postawić tę pseudozabytkową kamienicę i pogodzić się z jej istnieniem odpuszczając nawet grzechy wszystkim fanom hamburgerów. Niestety, ruch Ziemi w stosunku do Słońca spowodował, że w lipcu ten naturalny landszaft nie objawia się w całej swej czerwcowej urodzie. Nasz zachwyt przenosimy na powoli odsłaniane uroki drobiazgów architektonicznych na przepięknie restaurowanej Lubliniance. Ale o tym za tydzień, w ostatnim Przyśpieszonym przed jego miesięcznym przystankiem urlopowym.

* A napis z muru (bez pochwalania) mamy dziś też przepiękny i to nie tylko z tego powodu, że podrzuciła go nam osoba bliska naszemu sercu. Dokładnie – i jest to bardzo ważne! – napis pochodzi z witryny (czy ściany obok) sklepu mięsnego. A teraz stańcie na baczność wszyscy miłośnicy twórczości A. A. Milne’a! Oto on: PROSIACZKU, POMŚCIMY CIĘ! PRZYJACIELE.

Polecam się

Starzszy Wajchowy

Kategorie: /

Tagi:

Rok: