Kurier Przyśpieszony

(odjeżdża zgodnie z rozkładem jazdy)

* Dawno nie zaczynaliśmy Przyśpieszonego od Naszych Drogich Drogowców, aż to oni sami wczorajszej nocy pozytywnie nas do tego natchnęli. Noc była ciemna, godzina duchów dawno już minęła, wskazówki zegarka przekroczył pierwszą a na rondzie za Zamkiem jak te mróweczki krzątały się pomarańczowe, malarskie zastępy Naszych Drogich D. odnawiających poziome znaki na jezdni. Pan taksówkarz wykonał elegancki slalom pomiędzy słupkami zabezpieczającymi świeżo położoną farbę i poinformował nas, że podobne ekipy można było tej i poprzedniej nocy spotkać w całym mieście, m.in. na ul. Łęczyńskiej, Głębokiej i bodajże na al. Kraśnickiej. Nie zawróciliśmy taksówki, żeby pojechać tam i sprawdzić, bo by nam wierszówki na taki gest nie stało a poza tym, pan za kierownicą wyglądał na wiarygodnego i tak jak my cieszył się, że Nasi D.D. zmądrzeli i malują zebry i pasy wtedy, gdy ruch minimalny. Nie trzeba chyba dodawać, że taka organizacja pracy jest korzystna i dla samych Naszych D. Drogowców, bo żar im się z nieba na głowy nie leje, samochody nie potrącają a na dodatek wracając rano do domu mogą przynieść rodzinie ze sklepu świeżutkie bułeczki. W inne szczegóły intymnego życia członków malarskich ekip N.D.D. nie będziemy wkraczać.

* Pozostając w drogowym a właściwie chodnikowym temacie (czy istnieją Nasi Drodzy Chodnikowcy? – oto pytanie), pragniemy zwrócić uwagę na tak zwane ścieżki rowerowe. Piszemy „tak zwane”, bo wydaje nam się, że w naszym mieście nastąpiło pewne polątanie terminów. Wciąż słyszymy o budowie ścieżki rowerowej wzdłuż biegu Bystrzycy, która pozwoli pedałując dojechać aż nad Zalew Zemborzycki, gdy ta nie jest (w gotowych fragmentach) żadną ścieżką, tylko istnem traktem rowerowym, można by rzec cyklostradą pozwalającą jechać całej grupie ustawionych obok siebie rowerzystów. Tymczasem termin ścieżka rowerowa na Zachodzie, w krajach wysoko rozwiniętej cywilizacji rowerowej jest zarezerwowany dla czegoś zupełnie innego. To wąski, bywa, że szeroki raptem na metr pas asfaltu na chodniku dla pieszych, albo wydzielony na poboczu jezdni dla samochodów. I wydaje się nam, że stworzenie podobnych ścieżek w Lublinie nie powinno stanowić jakiegoś wielkiego problemu, bo to kwestia wydzielenia takiego pasa i odpowiedniego jego oznakowania. W bardzo rowerowych Niemczech, oprócz znaków pionowych informujących, że to pas zarezerwowany wyłącznie dla pedałujących, maluje się na scieżce co kikadziesiąt metrów symbol roweru i już nikt z pieszych a już szczególnie żaden samochód w tę strefę nie ma prawa wkroczyć.

* Żeby nie być gołosownym, opiszemy przypadek naszego dziecka, które postanowiło jeździć do szkoły w śródmieściu właśnie rowerem. Bardzo denerwowaliśmy się słysząc o tym pomyśle, bo sami, pracując w gazecie, która wciąż informuje o wypadkach z udziałem rowerzystów, najlepiej wiemy, czym to może grozić. Wtedy dziecko zabrało nas na wizję lokalną. Okazało się, że z głębokiej Kalinowszczyzny za Ponikwodą do Liceum Staszica przy Al. Racławickich jedzie wyłącznie chodnikami a na skrzyżowaniach ulic zsiada z roweru i przekracza je razem z pieszymi. Jest to tym łatwiejsze, że chodniki wzdłuż Andersa (pomiędzy cmentarzami przy Unickiej) i Smorawińskiego i prowadzące przez wiadukt Poniatowskiego są stosunkowo szerokie a i mało kto po nich spaceruje, bo są dosyć oddalone od najbliższych domów. Dopiero na ul. Poniatowskiego następuje zwężenie gardła, ale nie dziwota, bo od początku było wiadome, że to za wąska ulica na trasę Północ – Południe (jak kto woli, trasę N-S) i tłoczą się tam wszyscy. Więc co, stoi na przeszkodzie, żeby na takim trakcie wydzielić ścieżki i je zaasfaltować, żeby się różniły od chodników? Jeśli jest to znowu kwestia pieniedzy, proponujemy uruchomić fundusze przeznaczone na porawę bezpieczeństwa na drogach, bo życie rowerzystów, którzy nie zginą na ulicach potrąceni przez samochody, to mocny argument we wszelkich dyskusjach na ten temat. Sprawa jest pilna, bo aura nam sprzyja, moda rowerowa pięknie się rozwija i widzimy coraz więcej ludzi zawzięcie pedałujących i cieszących się, że nie muszą siedzieć w konserwach zwanych samochodami i mogą ominąć każdy korek w tym coraz bardziej zakorkowanym mieście.

* Powyższy apel prosimy potraktować także jako nasz kamyczek dorzucony do konkursu Kuriera, w którym codziennie można wygrać rower. A co, miejmy i my swój udział w cennej akcji!

* I jeszcze trochę o znakach drogowych. Czy ktoś decydujący o oznakowaniu naszego śródmieścia, zastanawiał się kiedyś, jak w centrum Lublina czuje się obcy kierowca, który jest tu po raz pierwszy w życiu i dysponuje jakąś wątłą mapą, gdzie nie są nawet (zmiany następują zbyt szybko) dobrze zaznaczone ulice jednokierunkowe i kierunek ruchu na nich? Przecież dla takiej osoby przejechanie, powiedzmy, z Krakowskiego na ul. Wyszyńskiego, to istny koszmar. Przy tym wszystkim w Lublinie zupełnie nie ma znaków, które spotkać można na przykład we Wrocławiu. Na znaku widnieje kwartał ulic i strzałka pokazuje jak n.p. dojechać na znajdującą się po lewej stronie od nas ulicę równoległą do tej, po której się poruszamy, skoro nie ma wjazdu w ulicę pierwszą w lewo. Gdzie takie znaki powinny być ustawione w naszym śródmieściu? Podajemy przykład pierwszy z brzegu: na ulicy Wodopojnej przed skrzyżowaniem ze Staszica i jednokierunkowym przepustem do Kowalskiej, w który nie wolno nam skręcić. Znak pokazywałby graficznie, że aby dostać się na rzeczoną Kowalską, trzeba jechać prosto w Świętoduską, skręcić w lewo w Przystankową a następnie w Lubartowską i dopiero w prawo w Kowalską. Czy to nie byłoby remedium na kłopoty obcych kierowców błąkających się po centrum, dopytujących się o drogę i blokujących przy tym ruch? Do dzieła panowie decydenci z Miejskiej Inżynierii Ruchu!

* Chcieliśmy dobrać napis z muru (bez pochwał) zbliżony do ostatniego tematu, ale trafiliśmy tylko na taki, póki co polecany przyjezdnym: WITAJCIE W MIEŚCIE TANICH CUDÓW I CIEPŁYCH NUMERKÓW!

Polecam się

SWAMolik

Kategorie: /

Tagi:

Rok: