Kurier Przyśpieszony

(odjeżdża zgodnie z rozkładem jazdy)

* Chyba wspominaliśmy przed tygodniem, jak nas ucieszyło odkrycie braci Czechów, którzy po przeprowadzeniu rozlicznych badań stwierdzili, że drogi wąskie są bezpieczniejsze, czym ktoregoś dnia bawiła się świetnie przez cały poranek radiowa Trójka. Zawsze wierzyliśmy w dowcip mieszkańców kraju Szwejka i stryjaszka Pepina (ukochany Hrabal), ale tu Czesi przeszli samych siebie i taki Jarosław Haszek, spozierając gdzieś z wyżyn Lepszego Świata na poczynania rodaków, musi ręce zacierać, że humor w narodzie nie zginął. Z drugiej jednak strony, patrząc z naszej perspektywy na czeskie ustalenia, można by znaleźć wiele przykładów dowodzących słuszności takiej teorii. Powiedzmy taka ul. Koryznowej, jedna z najszerszych jednopasmowych arterii miasta, gdzie miejsca jest tyle, że jakieś stare, zdezelowane ciężarówki mogą parkować przy krawężniku miesiącami a i tak się miszczą cztery szeregi pędzących w dwóch kierunkach samochodów. Gdyby Koryznowej była węższa, Nasi Drodzy Drogowcy nie musieliby aktualnie malować tam zeber na niewyrównanej, pełnej pułapek nawierzchni, której nie zdołano połatać, bo na reperację tak szerokiej ulicy najwyraźniej pieniedzy nie stało. Na wąską ulicę mogłoby ich wystarczyć i było by bezpieczniej, bo samochody nie wpadałyby do dziur a farbą oszczędzoną przy malowaniu krótszej zebry, Nasi Drodzy D. mogliby użyć do malowania większej ilości znaków poziomych, które, co wiadome, także bezpieczeństwo na drogach podnoszą.

* Więc jest coś na rzeczy z ustaleniami Czechów i przykładów je wspierających dałoby się w mieście znaleźć wiecej, chociaż dalecy jesteśmy od pomysłu radiosłuchacza, który stwierdził, że cały kraj powinien być opleciony jednokierunkowymi jezdniami na szerokość jednego samochodu i przy pewnej wprawie, dało by się systemem takich dróg trafić powiedzmy z Wrocaławia do Lublina via Szczecin, Słupsk, Bydgoszcz i Kraków. Dalecy jesteśmy także od twierdzenia, że skoro piesi powodują mniej wypadków, ich powinno skierować się na ulice a samochody na chodniki. Pomysł wydaje się nam trochę zbyt radykalny.

* Poza tym, samochody zepsułyby nam przyjemność chodzenia pewnymi szlakami, póki co, zarezerwowanymi dla tych, co per pedes. Perypatetyczną radochę mamy na ten przykład spacerując sobie przez po latach oddany nam, Bogu ducha winnym lublininom skwer przy ul. Grotgera. Jak wiadomo, niemal ćwierć wieku otaczał go płot chroniacy mauzoleum p.t. Teatr w Budowie i choć od niepamiętnych czasów nic się za nim nie działo, dopiero nie tak dawno ktoś wpadł na genialny w swej prostocie pomysł, że skoro przyszłość wielkiej sali widowiskowej w teatrze nie jest jeszcze znana i być może nie będzie znana jeszcze długo, płot po prostu można rozebrać. Dobrze się stało, bo już najstarsi mieszkańcy miasta nie pamiętali, że ogrodzenie kryło może nie piękny, ale zawszeć tam jakiś pomnik jednego z najsłynniejszych synów Lublina, Henryka Wieniawskiego. Teraz, co zapewne nie wszyscy kojarzą, idziemy sobie od Krakowskiego Przedmieścia obok jego pomnika na koncert do filharmonii noszącej jego imię. Coś się dopełnia, coś tworzy nowy pejzaż kulturowy. Radzimy nauczycielom prowadzącym dzieciaki na filharmoniczne koncerty edukacyjne zwracać uwagę na ten drobny a znaczący fakt.

* Lubimy chodzić przez restytuowany skwer także z innego powodu. Te miejsce, dzięki wieloletniej izolacji oparło się ogólnomiejskiemu trendowi do asfaltowania wszystkich możliwych alejek spacerowych. Kroczymy po szutrowej ścieżce, grysowe kamyczki chroboczą miło pod podeszwami i przypominamy sobie ś.p. prof. Antoniego Maslińskiego, historyka sztuki z pobliskiego KUL, który podnosił wielkie, niestety nieskuteczne larum, gdy w drugiej połowie lat 60. jacyś protoplaści dzisiejszych Naszych D.D. wkraczali do Ogrodu Saskiego żeby zaasfaltować jego alejki. Wspominaliśmy też profesora w minione wakacje, gdy odpoczywaliśmy z dzieciakami w Ogrodzie Luxemburskim po trudach zwiedzania Paryżą. Tam nikomu szutrowe czy ceglaste alejki nie przeszkadzały i asfaltem piękny ogród nie został nigdy splamiony. Teraz, gdy mówi się o przywróceniu Ogrodowi Saskiemu jego pierwotnej formy i nie pozwala nawet na postawienie muszli koncertowej z prawdziwego zdarzenia z odpowiednią widownią i zapleczem, argumentując, że muszla to produkt socjalizmu, może ktoś pomyślałby także o likwidacji asfaltowych nawierzchni, dużo gorszego spadku po socjaliźmie. U nas taka idea znajdzie zawsze poparcie, bo szutrowe alejki łatwiej wchłaniają wodę i ułatwiają jej naturalną rotację, co w każdym ogrodzie ma kapitalne znaczenie dla jego drzew, krzewów i kwiatów a my je kochamy.

* A propos kwiatów. Dziwimy się niekiedy, że nigdy nie narodziła się tradycja sprzedawania ich przed wejściem do Ogrodu Saskiego, owych konwalii, stokrotek, bzów, które zawsze (bez przesady, większość z nich już przekwitła) trafimy na Krakowskim w okolicach kościoła Kapucynów. Może decyduje o tym bliskość sławetnego, coraz bardziej szpetnego murku na rogu Ewangelickiej, ale przed Saskim drobnych tanich wiązanek i w ogóle ciętych kwiatów nie uświadczysz. A co robi chłopak, który w parku umówił się z dziewczyną? Wstyd powiedzieć, ale bywa, że sięgnie po kwiatek z klombu. My także, wysiadłwszy z autobusu koło ogrodu i wędrując na koncert do Filharmonii im. H. Wieniawskiego obok jego pomnika, niekiedy chcielibyśmy zakupić jakiś kwiatek dla ulubionej artystki a kiosk obok skwerku już nieczynny o tej porze i koło Saskiego kwiaciarek nie spotkamy. Nie chce się nam cofać do murku i ulubiona artystka coś traci, gorzej, nawet nie dowiaduje się jaką miętę do niej czujemy.

* Wyrażając ten żal, skonstatujemy jeszcze na koniec za napisem z muru (bez pochwał), że przecież KOBIETA BEZ MĘŻCZYZNY JEST JAK RYBA BEZ ROWERU.

Polecam się

SWAMolik

Kategorie: /

Tagi:

Rok: