Kurier Przyśpieszony

(odjeżdża zgodnie z rozkładem jazdy)

* Bardzo się nam ostatnio te Przyśpieszone zrobiły złodziejskie. Nie znaczy to oczywiście, że to one coś – oprócz czasu – kradną, tylko, że kradziejska tematyka była zdominowała owe czwartkowe, felietonowe szpalty. Ku naszemu zdziwieniu wywołała ona nawet pewien rezonans. Pokrzepienie serca nadeszło na przykład od strony supermarketu Real, o którym ostatnio, po brzydkiej przygodzie naszego dziecka, pisaliśmy z goryczą, konkludując, że nowy wielki sklep chyba stracił klienta. I oto z prośbą o szczegóły zajścia zadzwonił do nas szef ochrony Real i obiecał sprawę wyjaśnić. Jak rzekł, tak uczynił. Po rozmowie z dzieckiem, które poinformowało, jak incydent przebiegał, i po wewnętrznym dochodzeniu, ustalił jak sprawy się miały i zadzwonił ponownie ze słowami przeprosin. Nie dość tego, chłopcy, którzy niesłusznie zostali posądzeni o kradzież, przeszli rewizję i wypuszczeno ich bez przeproszenia, zostali zaproszeni do supermarketu, żeby osobiście usłyszeć słowo „przepraszamy”. Spotkanie miało miejsce wczoraj późnym popołudniem i nie zdążyliśmy o tym napisać, ale ewentualnie jeszcze do sprawy wrócimy, bo w końcu odbyło sie coś dosyć niezwykłego jak na nasze warunki, pewna lekcja wychowania obywatelskiego i to nie kierowana w stronę młodych ludzi a zupełnie odwrotnie, w czym jednak i oni uczestniczyli i jakieś nauki z tego wszystkiego zapewne zdążyli wyciągnąć. Tak nas postawa kierownictwa Realu podbudowała, że już nie śmiemy myśleć, że do przeprosinowej akcji doszło tylko dlatego, że incydent upubliczniliśmy na łamach Kuriera. Wolimy wierzyć, że w tym supermarkecie każda niesprawiedliwość wobec tak zwanego szarego klienta także zostanie zawsze naprawiona, bo markowa firma z tradycjami o swe imię musi dbać wszędzie. Także w Polsce, w Lublinie.

* Natomiast po naszym wyznaniu o okradzeniu nas w Barcelonie (metodą „na zryw”), usłyszeliśmy ciekawą opowieść Roberta Mazura, jednego z szefów biura turystycznego Watra o złodziejskich metodach stosowanych przez inne narody. Ponieważ ten konkretny sposób jest szalenie ciekawy czy wręcz inteligentny, bo bazuje na psychologii i to jak najbardziej stosowanej, opiszemy go, rzecz jasna znowu pro publico bono, to jest w celu ostrzeżenia kolejnych frajerów, którzy mogliby się nań nabrać. A pochodzi on z Ameryki Południowej, bodajżę z Argentyny. Zdrożeni turyści siadają powiedzmy przy fontannie, zdejmują plecaki, odkładają na bok inne sprzęty i odpoczywają. Wtedy wkracza pierwszy z członków złodziejskiej bandy i niepostrzeżenie spryskuje nasze ubranie sprayem jako żywo przypominjącym ptasie guano. Kiedy dostrzegamy plamę i zabieramy się do czyszczenia pojawia się nagle kilku chętnych do pomocy w tej niezbyt miłej czynności. Ktoś nam zdejmuje pofajdaną kurtkę, zupełnie przypadkiem pojawia się pani z dzieckiem, która ma czym nabrać wody do zmywania plamska, otaczają nas doradcy i kolejni pomagierzy. Jesteśmy rozanieleni. Taka niemiła przygoda a tu tyle życzliwych dusz. A gdy się otrząsamy z tego wzruszenia, spostrzegamy, że tymczasem zniknęły nasze bagaże, aparaty fotograficzne i inne pozostawione na uboczu rzeczy. W grupie pana Roberta, w ten sposób cały swój podróżny dobytek straciły dwie osoby. Miejscowa policja przyjęła meldunek o kradzieży z całym zrozumieniem: metodę na na sprayowe guano znała więcej niż dobrze. I kto tu powie, że podróże nie kształcą?

* Z dalekich stron i ze złodziejskich łączek czas jednak wrócić na lubelski grunt i przynajmniej odnotować pewne nowości. Bo kiedy rozliczaliśmy po urlopie to, co – pomimo naszych sugestii – nie zostało zrobione w naszym mieście podczas naszej nieobecności, nie wspomnieliśmy słowem o inwestycji, przy której robota idzie tak, że aż miło patrzeć. Myślimy o finalizacji całego węzła komunikacyjnego z wiaduktem Poniatowskiego w roli głównej. Zgromadzono tam obecnie bardzo dużo ciężkiego sprzętu, widać dziesiątki robotników i widać, że robota posuwa się w dużym tempie. Wszystko wskazuje zatem na to, że jesienią jadąc od Zamku będziemy już mogli skręcać na Czechów wjeżdżając w ul. Smorawińskiego (udogodnienie szczególnie dla mieszkańców osiedla Moniuszki) a także korzystać ze zjazdu z Czechowa w stronę Warszawy. Mamy tylko dwie uwagi. Nie wiemy, dlaczego z części stoku tego zjazdu, już w ubiegłym roku umacnianego układaną tam darnią, obecnie trzeba było tą już uakorzenioną trawę zdejmować i robotę powtarzeć. Nie wiemy także, dlaczego o czasowym zamknięciu wiaduktu Poniatowskiego nie informują odpowiednie tablice ustawione już wcześniej, na skrzyżowaniu ul. Kompozytorów Polskich i Smorawińskiego. Którejś niedzieli śpiesząc się do studia telewizyjnego przy Obrońców Pokoju, wymyśliliśmy sobie skrót z naszej głębokiej Kaliny – Ponikwody przez widukt i dopiero tuż przed nim dowiedzieliśmy się, że musimy skorzystać z objazdu i wrócić na węzeł Kompozytorów Polskich – Solidarności, by pojechać dalej przez Lubomelską i Wieniawską. Okazuje się, że w Lublinie nie wolno sobie bezkarnie skracać dróg.

* Z nowości podoba się nam też przywracanie hali po Bazarze na rogu Lubartowskiej i Tysiąclecia jej przedwojennej, modernistycznej formy. Należymy do pokolenia, które nie pamięta tego budynku jako hali targowej, ale pamięta jako kino Koziołek i hala sportowo – widowiskowa, w której oglądaliśmy z ojcem walki bokserskie a samemu potajemnie chodziliśmy na niedozwolone imprezy rozrywkowe. Szczególnie zapisała się nam w pamięci niemiła w skutkach przygoda z roku bodaj 1963. Lęgła się wtedy w nas groźna choroba a my postanowiliśmy pojechać ze Świdnika do Lublina na atrakcję tamtych lat, objazdowy program „Zgaduj – Zgadula”. Wprawdzie dzięki temu obejrzeliśmy pierwszy raz w życiu dziewczynę kręcącą na biodrach kółkiem hula-hoop, ale sami ledwie doszliśmy później Lubartowską pod górę do trolejbusu na Królewską, który zawiózł nas do dworca PKP. Na drugi dzień znaleźliśmy się w szpitalu zwysiękowym zapaleniem opłucnej, ale i tak Koziołka i i jego atrakcje dobrze wspominamy. A teraz, kiedy odkryto starą konstrukcję hali zamaskowaną przez lata na gierkowską modłę (to się wtedy nazywało unowocześnieniem), obudziły się stare sentymenty. cieszymy się na tę renowację, bo Lublinowi przybędzie nagle zabytek (tak, tak, to już zabytek!) w stylu modernistycznym, co w czasach powszechnego, koszmarnego postmodernizmu nie jest bez znaczenia dla naszych przeżyć estetycznych.

* A napis z muru (nie chwaląc) mamy budowlano – jesienny, a więc na czasie, bo i nadszedł czas odlotów. Oto on: SPRZEDAM GNIAZDO. CENA DO UZGODNIENIA. BOCIAN.

Polecm się

SWAMolik

Kategorie: /

Tagi:

Rok: