Kurier Przyśpieszony

(odjeżdża zgodnie z rozkładem jazdy)

* Wspomnieliśmy delikatnie na zakończenie Przyśpieszonego sprzed dwóch tygodni, że opuszczamy Państwa na ten właśnie czas, wzlatując w stronę pewnego ciepłego kraju. Dla każdego kto nas zna, nie jest tajemnicą, że chodzi o Hiszpanię, którą uparcie od siedmiu lat nawiedzamy z końcem października zapraszani przez gospodarzy jednego z festiwali filmowych, więc w sformułowaniu „pewien ciepły kraj” zawarte jest tyleż minoderii (a fe!), co skrytych nadziei, że iberyjskie słońce, nie bacząc na kalendarz, znowu nas nie zawiedzie. I nie zawiodło! Tyle, że za sprawą paskudnych osobistych przygód towarzyszących podrózy, te słoneczko nie nastroiło nas tak optymistycznie, jak zwykło to czynić poprzednimi razy i na poniektóre hiszpańskie, a raczej Zachodnie zjawiska pozieraliśmy dość niechętnie, tocząc wokół dość ponurym okiem.

* Może wyłuszczymy, o jaką to niemiłą przygodę chodzi, zresztą nie pierwszą jaka nam się zdarzyła na hiszpańskiej ziemi w tym roku (latem, o czym w tym miejscu było już wspominane, bezczelnie okradziono nas w Barcelonie). Jednak tym razem zafundowali nam ją nie mieszkańcy tego kraju a sąsiedzi z Francji, konkretnie z linii lotniczych Air France, gubiąc nam bagaż przy transferze na lotnisku Charles de Gaulle w Paryżu (jakie licho skusiło nas lecieć z przesiadką, to inna para kaloszy). Nie wiemy, jak wiele osób spośród Państwa przeżyło te uczucie bezgranicznej bezradności, gdy na obcej ziemi, daleko jeszcze od celu podróży, znajdujemy się nagle w łapskach bezdusznych urzędasów, dla których czyjś dyskomfort jest sprawą rutynową, jedną z wielu tysięcy, bo wyglada na to, że linie lotnicze, przynajmniej niektóre, wyspecjalizowały się w gubieniu bagaży Bogu ducha winnych pasażerów. Kiedy po wielu korowodach, bieganiu po madryckim lotnisku Barajas, błaganiu zajętych zamykaniem firmy panienek z biura Air France, żeby nam wskazały odpowiedniego urzędnika, który przyjmie naszą reklamację, gdy po tym wszystkim po godzinie stanęliśmy wreszcie przed odpowiednią osobą, okazało się, że ta wręcz czeka na takich frajerów jak my. Na dzień dobry, pardon, na dobry wieczór, bo noc nad Madrytem już stanowczo zapadła, panienka z AF wyciągnęła spod lady i wręczyła nam kosmetyczkę z pełnym (prawie) wyposażeniem potrzebnym osobie oderwanej na co najmniej dobę od swej osobistej walizki.

* Czyli co? Czyli francuskie linie lotnicze (i wiele innych) zakładają z góry, że będą gubić rzeczy swych pasażerów i że jakoś trzeba im oczy zamydlić doraźną pomocą. Może to nawet ładnie ze strony Air France, że postępuje w ten sposób, pytanie tylko, ile to takich kosmetyczek musi wydawać dziennie w setkach portów lotniczych, do których dolatują samoloty z tym znakiem? Można być pewnym, że odpowiedź stanowi tajemnicę przedsiębiorstwa, ale przecież nie tak trudno sobie wyobrazić, że tak, jak cateringiem zajmują się wyspecjalizowane przedsiębiorstwa pakujące jedzenie i dostarczajace je na pokłady samolotów, tak zapewne istnieją jakieś firmy komletujące te kosmetyczki jednorazowego użytku i że powołały je do życia linie lotnicze typu Air F. pospołu z równie rozkosznie postępującymi innymi przewoźnikami powietrznymi. I to jest już obłęd! To okrutne znamię naszych czasów!

* Nie rzuciliśmy się na prezerwatywę, którą znaleźliśmy w zestawie dla pogubieńców (Lost Man – możemy podrzucić termin wielbicielom coca-coli), bo okoliczności były, że się tak wyrazimy, mało sprzyjające. Najbardziej ucieszyła nas obecność w kosmetyczce składnaej szczoteczki do zębów z mikroskopijną tubą pasty we wnętrzu, maszynki do golenia i koszulki (do pełni szczęścia zabrakło jeszcze jednego X przed określajacym rozmiar symbolem XL), dzięki której – zmieniając podróżne ubranie – następnego dnia mogliśmy ruszyć od rana w miasto, by realizować założony program muzealnych peregrynacji. Zagubioną walizkę – bo ta odnalazła się na szczęście stosunkowo szybko – odbierał od specjalnego kuriera nasz madrycki przyjaciel. Odbierał z dobrodziejstwem inwentarza, toteż nie zauważył (trudno go o to winić, nasze wędrowne wyposażenie widuje raz do roku), że przy tym wszystkim urwano rączkę pozwalajacą ciągnąć walizkę na kółkach oraz złamano jeden boczny zamek. Nie złamano kodu zabezpieczającego walizkę przed otwarciem, toteż nie zginęło nic z wnętrza, ale… Ale dowodem na to, jak ten nasz bagaż traktowano, były dwa złamane wieszakie, na których przwoziliśmy nasze koszule i spodnie. Widać walizka fruwała nie tylko samolotem, tylko także tu, na ziemi.

* Czy trudno będzie Państwu zrozumieć nasz paniczny strach przed oddaniem w drodze powrotnej do kraju naszego bagażu w łapska tego samego przewoźnika? Powiemy krótko, żeby nie pozostawiać Państwa w niepewności, co do tego, co się stało: minęły trzy doby od naszego powrotu na ojczyzny łono a swego bagażu nie posiadamy. Nie posiadamy, chociaż błagaliśmy na lotnisku w Madrycie, żeby już nam Air France nie robił tego „kuku” nawet przy swych kłopotach transportowych (ze względu na złe warunki pogodowe nad Paryżem odlot w poniedziałek opóźnił się o kika godzin, zmieniano nam numer lotu, później na lotnisku Charles de Gaulle też wsadzano nas nie do samolotu, który wskazano na bilecie, w sumie do Warszawy przylecieliśmy pięć godzin później niż to było planowane). Nie posiadamy, chociaż w Paryżu przy transferze uczulaliśmy na problem panienkę pokładującą nas na samolot PLL LOT podstawiony w miejsce tego, którym mielismy pierwotnie lecieć. Nie posiadamy, choć prosiliśmy polskie stewardessy o sprawdzenie, czy nasz bagaż znalazł się w luku boeinga naszych linii. Nie posiadamy, chociaż wydaliśmy już majatek na telefony do Biura Reklamacji Bagażowych na Okęciu. I znikąd nadziei. Czarna rozpacz! A w walizce były m.in. wszystkie materiały prasowe z festiwalu, na którym gościliśmy, a bez których przy próbach sprawozdawania jesteśmy jak bez ręki.

* Powiadają, że wydobycie od linii lotniczej odszkodowania za zagubiony bagaż to jest dopiero prawdziwa droga przez mękę. Wszystko przed nami!

* Nie zdziwcie się Państwo na koniec, że nie jest nam do śmiechu i że nie będzie tym razem tradycyjnego napisu z muru (choć zapewne – bez pochwał – znalazłoby się w kolekcji coś adekwatnego). Zamiast tego zacytujemy słowa ze świstka komputerowego (bez śladu pieczątki, bez nazwiska pracownika BRB), który wydano nam na Okęciu zamiast bagażu: NINIEJSZY PROTOKÓŁ NIE STANOWI UZNANIA ODPOWIEDZIALNOŚCI PRZEWOŹNIKA.

Polecam się

SWAMolik

Kategorie: /

Tagi:

Rok: