Kurier Przyśpieszony

(odjeżdża zgodnie z rozkładem jazdy)

* Wszystkim tym, którzy po lekturze poprzedniego Przyspieszonego wyrażali nam współczucie i dopytywali się, jak skończyła się paskudna przygoda z zagubieniem przez Air France naszego bagażu w podróży z Hiszpanii (w drodze do – przypominamy – także), śpieszymy odpowiedzieć, że dobrze, o ile dobrym finałem może być odzyskanie walizki po trzech dniach nerwów, poszukiwań i wydawania ogromnych sum na nizliczone telefony do Biura Reklamacji Bagażowych na Okęciu. Na szczęście w walizie nie wieźliśmy rąbanki z hiszpańskich byków ani też świeżych marescos (tak się zwą owoce morza w języku Cervantesa) na ukochaną paellę, więc nic się nie zepsuło a i wino (zryzykowaliśmy przewożenie z odzieżą tylko winka białego) nie pękło i niczego nie zalało. To tylko nas żółć zalewała na skutek szlagu, który nas trafił, no, ale to podobno przechodzi.

* Przy okazji byliśmy świadkami cudownego rozmnożenia, które jednako może być świadectwem na, jeśli nie manipulanctwo, to na pewno na bałaganiarstwo Hiszpanów. Kiedy po kolejnym telefonie do lotniskowego biura już się okazało, że bagaż odnaleziono, zakomunikowano nam radośnie, że waży nawet więcej niż to wskazywał zapis na bilecie z Madrytu. Dwa kilogramy – a tyle wynosiła różnica na plus – to nie bagatela, więc podejrzewamy, że coś się za tym kryje. O dziwo, było to ważenie na korzyść pasażera, bo przecież wiadomo, że po przekroczeniu 20 kg trzeba płacić za nadwagę. Może zatem Hiszpanie pracujący w służbach naziemnych Air France na lotnisku Barajas, podkładają Francuzom – że użyjemy języka sprawozdawców sportowych – przysłowiową świnię dociążając nadmiernie samoloty ich linii? Może dlatego potem giną walizki i torby, bo się nie mieszczą w lukach bagażowych airbusów? Ciekawe kwestie, otwierajace przestrzeń do licznych spekulacji.

* Kiedy przed tygodnie rozpoczynaliśmy opowiadanie o niemiłej przygodzie, padło stwierdzenie, że tym razem Hiszpania nie we wszystkim nastrajała nas tak optymistycznie jak zazwyczaj i że na pewne tamtejsze – a szerzej zachodnie – zjawiska patrzyliśmy niechętnie, tocząc wokół ponurym okiem. Takim koszmarnym, szczytowym przeżyciem w tym względzie było to, co się zdarzyło w Madrycie w dniu naszego odlotu do kraju i co stanowiło uwerturę do naszych dlaszych, już osobistych nieszczęść. Otóż w ostatni poniedziałek października, znaleźliśmy się tam – jeśli można użyć miary czasowej -o dwie godziny (a może i mniej) od bombowego zamachu baskijskiej organizacji ETA. Wystarczyłoby, że do autobusu wożącego pasażerów na lotnisko Barajas wsiedlibyśmy na Plaza Colon w centrum miasta nie o godz.10.20, ale z jakichś powodów (przecież nasi madryccy gospodarze mogli nie zostawić nam kluczy od domu i wyekspediować nas w podróż w momencie wychodzenia do pracy) uczynilibyśmy to wcześniej, o godzinie – powiedzmy – 8.30. a wówczas nasz lotniskowy autobus znalazłby się w niewielkiej odległości od tragicznego w skutkach wybuchu, który miał miejsce o godz.9 rano w położonej na północy Madrytu – tak jak lotnisko – dzielnicy Arturo Soria.

* Przed siedmiu laty, przybywając pierwszy raz na festiwal filmowy w Hiszpanii otrzymaliśmy w biurze organizacyjnym małą, zawiniętą w kółeczko wstążeczkę do przypięcia na klapie marynarki (podobne zawłaszczyły sobie ostatnio jako swoje – nieformalne chyba – logo organizacje walczące z AIDS). Pytani o jej znaczenie, dowiedzieliśmy się, że stanowi znak protestu przeciw terroryzmowi i wszelkim formom przemocy, szczególnie przeciw sposobom działania separatystów z ETA. Wtedy noszenie wstążeczki wydawało się nam gestem teatralnym, co nieco pustym. Trzeba było dopiero znaleźć się w bezpośrednim zasięgu ataku baskijskiej organizacji, żeby w pełni pojąć znaczenie tamtego protestu. Zamknięci jak w konserwie w autobusie tkwiącym w gigantycznym korku (drogę na lotnisko, którą zwykle przejeżdża krócej niż w pół godziny, tym razem pokonywał godzinę i 50 minut!), obserwując karetki i samochody policyjne pędzące po wolnym pasie obok barierek ograniczających jezdnię (żaden z kierowców zakorkowanych samochodów nie śmiał skręcić na ten pas), przeczuwając raczej niż będąc pewnym, jakie są przyczyny totalnego paraliżu systemu komunikacyjnego, mieliśmy czas na – co tu gadać – podbite strachem przemyślenia.

* Jedną z refleksji bez wątpienia była myśl o własnym kraju i radość, że przy całej zarazie jaka do nas dotarła, przy rozgrywakach gangsterskich, mafijnych i wybuchających także samochodach-pułapkach, jedno jest nam oszczędzone: nie działają u nas fanatyczne organizacje walczące o autonomię dla Niemców na Opolszczyźnie, Kaszubów na Wybrzeżu czy Łemków w Bieszczadach. W madryckim zamachu zginęli sędzia Sądu Najwyższego, jego ochroniarz i kierowca a rannych zostało blisko 40 osób, w tym ciężko dziewczynka idąca do szkoły obok auta, w którym umieszczono bombę. Sędzia Querola miał za miesiąc odejśc na emeryturę. – Dla terrorystów nie miało najmniejszego znaczenia, czym zajmował się sędzia. Istotne było, że był ważną osobą publiczną i żeby zginął – powiedziała Carmen Gutierres z dziennika El Mundo. – Prawdopodobnie zginął dlatego, że był łatwym celem – dodała dziennikarka. I to jest najstraszniejsza oprawda o fanatyzmie, o ślepej ksenofobii. Nie ważne kto ginie, nie ważne są przypadkowe ofiary – ważne są skutki, oddźwięk w mediach, w karaju i na świecie. Baskowie znowu zwrócili na siebie uwagę. Przy całym zrozumieniu dla ich praw i dążeń wolnościowych, nie będziemy kryć radości, że Baskowie nie żyją u nas nad Wisłą i że ETA nie morduje – a w ciągu 32 lat zabiła ok. 800 osób – w myśl coraz częściej stosowanej ostatnio przez tę organizację zasady: „Kto nie jest z nami, jest przeciwko nam”.

* Tragiczny akcent na koniec naszej hiszpańskiej eskapady nie przesłonił nam zupełnie uroków kraju za Pirenejami. Jak zwykle czyniliśmy porównania Lublina z miastem naszych festiwali – Valladolid. Jak zwykle podglądaliśmy u Hiszpanów to, co dałoby się przeflancować na nasz grunt. Ale dziś na to nie staje miejsca, więc wrócimy jeszcze pod iberyjskie słońce przy następnej okazji.

* A jeśli w jakiś sposób możemy skomentować główny nurt problemowy dzisiejszego Przyśpieszonego przy pomocy napisu z muru (bez chwalenia), to zdecydowanie wolimy takie zapędy terytorialne naszych zwolenników wielkiej ojczyzny jak wyrażone w żądaniu: PRZYŁĄCZYĆ RWANDĘ DO POLSKI.

Polecam się

SWAMolik

Kategorie: /

Tagi:

Rok: