Kurier Przyśpieszony

(odjeżdża zgodnie z rozkładem jazdy)

* Pan Bóg jest jednak sprawiedliwy i potrafi nieszczęściami obdzielić wszystkich a nie tylko uparcie karać wybrańców. Tak sobie właśnie pomyśleliśmy po obejrzeniu przedwczoraj w telewizji scen z Wybrzeża, gdzie w pierwszy dzień wiosny astronomicznej nastąpił taki gwałtowny atak zimy, że Trójmiasto i okolice zostały komunikacyjnie sparaliżowane. U nas ten nawrót zimowej aury był raczej symboliczny i słuchaliśmy wiadomości z północy kraju tak, jak inni robili to przed rokiem odbierając wieści nadchodzące z Lubelszczyzny. Nas Najwyższy Dyspozytor Śniegu litościwie teraz – być może chwilowo – oszczędził, ale przecież aż za dobrze pamiętamy, co się w Lublinie działo w pierwszych dniach kwietnia AD 2000. Tamte opowieści przeszły już do legendy. Zbieraliśmy je jeszcze długo, sami dorzucając własne przeżycia, gdy to do redakcji i z powrotem jechaliśmy nie, jak zazwyczaj, 20 minut a 3 godziny i jeszcze dwie następne usiłowliśmy jakoś ustawić auto pod domem na parkingu pokrytym ponad metrową warstwą śniegu. Ślemy zatem prośby do Góry, żeby już nam nie robiła powtórki z białej rozrywki. Niechże ta wiosna, od wczoraj panując też kalendarzowo, już zdecydowanie nastanie. Na Wybrzeżu i na innych dziedzinach Polszczy także!

* Ponieważ w Lublinie odtajało, Nasi Drodzy Drogowcy mogli zająć się bardziej konstruktywną działalnością niż przelewaniem próżnego w puste, czyli przesuwaniem na bok ulicy wody w stanie zmrożonym, która i tak się kiedyś roztopi i popłynie do rzek i oceanów (na zdrowy rozsądek jest to piramidalny absurd, ale lepiej nie próbować tego nie robić!). Cieszymy się przy tym, że Nasi Drodzy D. potrafią dostrzec to, co sami spartolili. Wczoraj na ten przykład, słusznie jęli poprawiać wielokrotnie tu opisywaną wysepkę rozdzielającą ul. Lwowską na dwie jezdnie. Wysepka ta nie biegnie wzdłuż całej długości ulicy, tylko jej części i to jest jej feler. Kiedy jadąc od centrum, wspinamy się samochodem pod małe wyniesienie Lwowskiej, zaczyna ona skręcać prawo i nagle pojawia się owa wysepka z płotkiem, po czym zaczynamy poruszać się po oddzielnej jezdni. Wysepka jest nawet oznaczona odpowiednim znakiem (strzałka wskazuje rozdzielenie jezdni) i oświetlonym słupkiem, ale ten zakret powoduje, że dostrzegamy je w ostatniej chwili, łatwo więc wpaść autem wprost na znaki i na płotek. Ktoś musiał doświadczyć chwili grozy, bo Nasi D.D. poszli po rozum do głowy (częstokroć jest to bardzo długa droga) i zaczęli „język” wysepki przedłużać tak, żeby ta zaczynała się już na zakręcie.

* Pomysł jest godny pochwały, ale mamy jeszcze jedną sugestię. Krótka dwupasmówka zaczyna się na wysokości bramy do szkoły podstawowej i chociaż dalej utworzono przejście dla pieszych przecinajace rzeczoną wysepkę, uczniowie – czego jesteśmy często świadkami – nie idą do niego, tylko przebiegają przez ulicę tam, gdzie było stare przejście (za mostkiem nad drogą osiedlową) lub idą na wprost, tuż koło szczytu wysepki. Uważamy więc, że płot na niej – skoro już nadal tam ma być, bo nigdy nie byliśmy jego zwolennikami – powinien być przedłużony i przegrodzić drogę niefrasobliwym spacerowiczom. Na Lwowskiej zrobi się wtedy zdecydowanie bezpieczniej.

* Miło nam, że mamy Czytelników nawet wśród młodych ludzi. To jeden z nich odwiedził nas w redakcji i stwierdził, że ma dla nas dwa krakowskie tematy do Przyśpieszonego. Natchnęło go do tego porównanie pewnych obyczjów panujących w Lublinie i w mieście pod Wawelem. Zakomunikował nam po pierwsze, że Kraków aż kipi od ilości mlecznych barów. Dlaczegóż zatem nie ma ich w naszym mieście? Tajemnica tkwi w tym, że krakowskie bary są dotowane przez miasto i dlatego jest ich dużo i można zjeść w nich naprawdę bardzo tanio. Młody turysta opowiadał o zupkach za złotówkę z groszami, niewiele droższej porcji placków ziemniaczanych i o łazankach za 2,30 zł. Ślinka nam pociekła, ale pod Smoczą Jamę daleko.

* Druga opowieść dotyczyła obyczajów na przystankach autobusów komunikacji miejskiej. Otóż krakowscy kierowcy nie uciekają z przystanku na widok zbliżającego się z tyłu autobusu innej linii, tylko czekają na tamten, zakładając, że mogą być w nim pasżerowie, którzy chcieliby się przesiąść do ich pojazdu. Zwyczaj jest podobno powszechny i powszechnie też chwalony. Nasza koleżanka redakcyjna, która przysłuchiwała się słowom młodego dostarczyciela tematów (mamy więc świadka, że to nie są nasze wymysły), stwierdziła nie bez ironii: – Nasi robią innym autobusom miejsce na przystanku. Zaiste!

* Inny nasz donosiciel (tematów, tematów!), tym razem stały (dziękujemy jeszcze raz panie Janku) wypatrzył natomiast na kolejowej trasie Lublin – Katowice bar o wielce osobliwej nazwie. Jest ona tak oryginalna, że da się porównać do napisów z muru (których nie chwalimy) i śmiało może tu dziś zastąpić jeden z nich. A był to BAR – KSERO.

Polecam się

SWAMolik

Kategorie: /

Tagi:

Rok: