Kurier Przyspieszony

(odjeżdża zgodnie z rozkładem jazdy)

* Najdłuższy weekend nowoczesnej Europy przeminął. Pozostały wspomnienia, w wiekszości nader miłe, chociaż bywało, że proza życia radość przytłumiała. Między bajki należy włożyć opowieści, że większość z nas skorzystała z szaleństwa 9-dniowego wypoczynku. Kogo na to stać? Na rzucnie pracy, obowiązków. Na ryzyko zabrania dzieciaków ze szkoły, bo przecież te ustalały plany zajęć z całkowitą dowolnością. Albo trzeba było jechać na dwa pierwsze, kwietniowe dni weekendu i powracać na poniedziałek do zajęć, albo decydować się na wyjazd dopiero w wigilię 1 Maja po południu, no i wracać w zależności od potrzeb. Nasze dzieci musiały w piątek 4 maja karnie stawić się do nauki a jedno także w sobotę, po to, żeby odrobić labę weekendową w piątek po Bożym Ciele. Jak zobaczyły, ilu kolegów przyszło na lekcje, zrejterowały z budy a myśmy to przyjęli z pełnym zrozumieniem. Gdyby nie obowiązki ich ojca, powrót do Lublina okazałby się całkowicie bezsensowny.

* Bezsensowna jest też w takich dniach koordynacja poczynań różnych instytucji i firm świadczących usługi dla ludności. Pan prezydent miasta Lublina z dumą nam mówił, że podległy mu urząd będzie pracował normalnie poza dniami świątecznymi. W MPK wymyślono sobie jednak, że w poniedziałek 30.04 autobusy będą jeździły według rozkładu sobotniego. Kiedy córka udała się jak zwykle na przystanek, żeby dojechać do liceum na Racławickich, okazało się, że ma autobus dopiero za pół godziny i że ona bankowo spóźni się na lekcje. Gdy ktoś się zorientował w dowcipie przewoźnika, cała gromada ludzi popędziła z końcowego „piątki” na Daszyńskiego do przystanku aż na Andersa. Nasze dziecko dojechało do szkoły na styk, tuż przed dzwonkiem. Na szczęście, bo kierowcy MPK usprawiedliwień nie wypisywali.

* Ale wreszcie i my ruszyliśmy na wymarzony wypoczynek na tak zwanym łonie. Jak rok temu, jak dwa lata temu – na Roztocze, a właściwie do Puszczy Solskiej, do leśniczówki w zielonej głuszy za Góreckiem Kościelnym. Zawsze czekamy z dzieciakami na ten moment w drodze do Biłgoraja, gdy kilka kilometrów z Guzówką rozpoczyna się najpiękniejszy odcinek podróży ciągnący się do siedliska Singerowego Szatana z Goraja. Szosa wije się przez roztoczańskie górki niemal serpentynami, zieleń bucha świeżością, słonko świeci, drzewa kładą głęboki cień na asfalt. Jazda jak w bajce. Relaks.

* Jeszcze bardziej bosko jest w leśniczówce. Jedyny problem, to przejazd przez leśne dukty. Ciężki sprzęt, zwożący drzewa ścięte pod przyszły zalew na Szumie (który spędza sen z oczu miłośnikom przyrody), tak rozjeździł piaszczysty grunt, że poprzedniego lata przebiliśmy sobie kołkiem chłodnicę w samochodzie. Teraz jest nie lepiej. Ale gdy się już polawiruje pomiędzy przeszkodami, widok rozległej polany wokół leśniczówki, stodoły, drewutni i wiatki, pod którą będziemy spać, jest najlepszą nagrodą dla zdrożonego wędrowca. Bestia i Rudzik (nie ma już niestety Sukni), przyjacielskie psy, obszczekują radośnie auto i witają się tak, jakbyśmy stąd odjechali wczoraj. Zaraz kukułka okuka człowieka (- Kurcze, mamy grosik w kieszeni? Mamy!). Zaraz stara leśniczyna taksuje nas uważnie znad swojego kostura (- Schudł – stwierdza). Zaraz moc przywitań ze starymi przyjaciółmi, których mrowie.

* Weekendowi rezydenci to weterani (?) lubelskiego klubu turystycznego Mimochodek. Tyle lat minęło od studiów, a tak pięknie trzymają się w kupie. Tu się używa pseudonimów z tamtych czasów lub przydanych naprędce takim jak my nuworyszom: Mała, Babina, Mysz, Ciotka Ewangelia, George, Marabut, Pablo, Zwierz, wielu innych i ten najważniejszy – Big Bother – Murzyn. Nikt tu nie pamięta, kto belfer a kto biznesmen, kto policjant a kto gryzmolik. Wszyscy, włącznie z dziećmi malują i sprzątają po remoncie pieców w wydzierżawionej połowie leśniczówki, wszyscy jadą na drugi dzień pomóc Zwierzowi osiedlać się w kupionej w środku boru chałupce, wszyscy organizją wieczorem ognisko i grilla i wszyscy (no, z małymi wyjątkami) śpiewają. Prawdziwy, cudowny odpoczynek. Prawdziwy podziw dla tych ludzi.

* Nie będzie dziś na finał napisu z muru, bo nie mury nas otoczały. Ale w drodze powrotnej wpadł nam w oku na barze przy Kunickiego szyld w bardzo roztoczańskim stylu: GŁODNY KRÓLIK. Oj, tak! Przyrody.

Polecam się

SWAMolik

Kategorie: /

Tagi:

Rok: