Kurier Przyspieszony

(odjeżdża zgodnie z rozkładem jazdy)

* Wracamy z wakacji i spotykamy w mieście starą biedę, bo już na dzień dobry się okazuje, że nie możemy skorzystać ze skrótu do domu i pojechać zdrożonym autem na swoją głęboką podponikwodzką Kalinę przez wiadukt Poniatowskiego i dalej przez Smorawińskiego i Andersa. Skręt na wiadukt z Solidarności zablokowany, trzeba jechać prosto do ronda za Zamkiem i w Lwowską – może nie dłużej, ale w większym tłoku. Z własnej gazety dowiemy się za kilka dni, że wjazd został zamknięty w związku z budową przy wiadukcie kładki dla pieszych. Wyjaśni się też dlaczego na rzeczonym rondzie za Zamkiem (bodaj zwie się Dmowskiego) natknęliśmy się na korek: tuż za nim, w stronę Mełgiewskiej odbywa się modernizacja al.Tysiąclecia. Czyli – można by rzec – Nasi Drodzy Drogowcy nie śpią i działają. Rzecz jednak w tym, że oni śpią i to w najlepsze, bo jak słusznie zauważył nasz redakcyjny kolega „w normalnym świecie firmy drogowe pracują nocami, kiedy maleje ruch” a u nas ani się Naszym Drogim D. w domowych pieleszach nie śni, żeby to robić i z nocy obok kóbitki rezygnować.

* Ani przez moment nie mamy zatem ochoty bronić Naszych D.D., ale redakcyjny kolega w swym wtorkowym komentarzu odrobinę przesadził z wychwalaniem samorządów Europy Zachodniej, które rzekomo nie dopuszczają do zamykania strategicznych miejskich ulic na długie tygodnie. Musiał Mariusz dawno nie jeździć na Zachód samochodem i nie przekonał się na własnej skórze, że wcale to tak wesoło nie wygląda. Jeszcze raz podkreślamy, że wolelibyśmy nie odczuwać dyskomfortu korków i objazdów w Lublinie, ale możemy się podzialić opowieścią o całkiem świeżej przygodzie w Italii.

* Kiedy okazało się, że nasze zaproszenie do Włoch opiewa na okolice, z ktorych raptem sto kilometrów do Florencji, przypomnieliśmy sobie, że kiedyś przez aktorkę Teatru Andersena poznaliśmy jej siostrę, która jest przewodnikiem po tym mieście i wyraziła chęć oprowadzenia po florenckich zabytkach, gdy będziemy w pobliżu. Zadzwoniliśmy zatem do Anny Marii (zdała kiedyś pozytywnie odpowiedni egzamin, chociaż o 11 przewodnickich miejsc starało się 4 tys. kandydatów) i umówili a ona wyznaczyła miejsce spotkania na Piazzale Michelangelo, z którego roztacza się fantastyczny widok na całą Florencję po drugiej stronie Arno. Łatwo było stwierdzić, że jadąc od naszej Pitrasanta musimy przebić się przez tę rzekę jakimś mostem. Nasz gospodarz Nicola wyposażył nas w plan i dokładnie narysował na nim drogę dojazdu na plac Michała Anioła. Teraz wszystko było w rękach naszych i naszego niezawodnego pilota Ewki. I co się okazało? Zaraz po przekroczeniu „naszego” mostu wyrysowany szlak przecięła nam barierka z dobrze znanym znakiem komunikującym o robotach drogowych, jakkolwiek było to 15 sierpnia, czyli w święto we Włoszech też obchodzone i dodatkowo nazywane tam „środkiem lata”. Pojechaliśmy zatem za strzałkami nakazującymi ruch jednokierunkowy i rychło okazało się, że wylądowaliśmy na drugim moście i wróciliśmy na ten sam brzeg Arno, z którego startowaliśmy. Udało się znowu powrócić na odpowiedni brzeg tym „naszym” mostem, skręcić inaczej i wkrótce się wpakować na roboty drogowe (oczywiście nie prowadzone tego dnia) w innym zupełnie miejscu. W sumie przejeżdżaliśmy przez mosty w różnych kierunkach pięć razy a w pewnym momencie wjechaliśmy na Piazza della Signoria przed Pallazzo Vecchio, czyli miejsce, gdzie ruch wszelkich pojazdów jest absolutnie zakazany. Policja nas nie dorwała chyba tylko dlatego, że nikt nie mógł sądzić, iż znajdzie się idiota, który ten święty zakaz złamie. A więc i takie są uroki Zachodu.

* A napisu z muru dziś nie będzie, bo tam ich brak.

Polecam się

SWAMolik

Kategorie: /

Tagi:

Rok: