Kurier Przyspieszony

(odjeżdża zgodnie z rozkładem jazdy)

* Początek roku powinien stanowić pretekst do tworzenia różnego rodzaju posumowań, tudzież do snucia planów i składania sobie obietnic (z których – taki ich urok – już pod koniec stycznia większość legnie w gruzach), ale gdy się wyjrzy za okno, mózg ulega zmrożeniu i odechciewa się i retrospektywnych spekulacji i wszelkiej futurologii. Nad poczynaniami Naszych Drogich Drogowców też nie ma sensu tu się pochylać, bo gazeta matka i tak pełna jest sprawozdań i komentarzy na ten temat. Pozostają nam zatem zimowe wspomnienia, które łatwo teraz snuć, osobliwie przy ciepłym kominku (czytaj: kaloryferze).

* Zima nas w swe okowy złapała lodowym uściskiem już dobrych kilka razy i przy łagodniejszych grudniach i styczniach dawała asumpt do mądrzenia się pod tytułem: A kiedyś to, panie dzieju, bywały mrozy, zawieje i zawieruchy! Jak widać po przełomie dwóch pierwszych lat XXI wieku i teraz potrafi dać popał, ale i tak każdy z nas będzie w swych retroopowieściach epatował zimowym opisam nadzwyczajnym, niepowtarzalnym i najważniejszym. My też mamy takich z cztery czy pięć, niekiedy wiejących grozą, niekiedy zabawnych.

* W wehikule czasu najbliższym wspomnieniem jest ten nagły atak zimy sprzed blisko półtora roku, o tyle niezwykły, że kwietniowy. Pamiętamy, że trasę z redakcji do domu, która na codzień zajmuje nam autem 6-8 minut, wówczas pokonywaliśmy blisko dwie godziny i to próbując tras, którymi nigdy się nie poruszamy. Następną godzinę strawiliśmy na ustawianie nexii na parkingu pod oknem, w czym uczestniczyły nie tylko konie mechaniczne samochodu, ale i dwoje naszych dzieci, trzech sąsiadów i kilka osób ogarniętych nagłą pasją niesienia pomocy wszystkim nieszczęśnikom zmagającym się niebotycznymi zaspami. Skończyło się to lekkim zarysowaniem karoserii, gdy nasz wóz wśliznął się pod już zaparkowaną ciężarówkę i to ją trzeba było przesuwać, żeby ekipy popychaczy mogły nas ratować z opresji. Ale co tam my! Wkrótce dowiedzieliśmy się, że pomiędzy Wysokiem a Giełczwią kilkanaście samochodów utknęło w śniegu na dwie doby! Z dziesięć dni później jechaliśmy tamtędy na Roztocze i na przydrożnych drzewach pojawiała się… zieleń. Śnieżnego koszmaru już nikt nie pamiętał.

* Nam takie utknięcie, ale trochę krótsze i w pociągu przydarzyło się w ową – jak ją wkrótce okrzyknięto – zimę stulecia 1978/1979. Wracaliśmy ze świąt spędzonych u rodziny za Jelenią Górą i cudem dostaliśmy się do pojazdu PKP teoretycznie zmierzającego do Lublina 12 godzin. Ten nasz jechał dobrych kilka godzin dłużej. Najgorsze było to, że sześć czy siedem ostatnich spędziliśmy już w naszym mieście uwięzieni w pociągu stojącym na wiadukcie nad ul.Diamentową. Było za daleko do domu na Kalinie, żeby z bagażami wybrać się na piechotę, a z okien jak na dłoni widać było, że po ulicach nie jeżdzi nic, żadne autobusy, żadne taksówki czy auta prywatne – totalny paraliż. Jednak i tu mieliśmy szczęście w nieszczęściu, bo kolejny pociąg z Jeleniej jechał trzy dni i ludzie sylwestra spędzali w jego wnętrzu. My tylko musieliśmy wracać z balu w ś.p. klubie Nora pieszo przez zaspy.

* Jeszcze dłuższą podróż przeżyliśmy w marcu 1970 w drodze powrotnej ze Studenckiego Festiwalu Teatrów Debiutujących Start 70 w Częstochowie. Wesoła lubelska ekipa jadąca w pięć osób syrenką, jedną noc spędziła na odcinku międzu Radomiem a Puławami w chałupie u litościwego chłopa (pojazd tkwił w śniegu), a drugą w schronisku młodzieżowym w Zwoleniu (jeden kolega zrejterował pługiem śnieżnym, zaś czterech jadło i spało za dwa dolary, co świadczy o ówczesnej sile zielonego). Podróż rozpoczęta w poniedziałek o godz.15, zakończyła się w Lublinie w środowe południe.

* A dwa lata wcześniej jechaliśmy z kolegą koleją na sylwestra do Kielc. Usiedliśmy w przedziale, rozebrali z zimowych odziewków a ludzie szli korytarzem, zaglądali i znacząco stukali się w czoła. Co się okazało? Nasz przedział był jedyny w CAŁYM pociągu, w którym działało ogrzewanie. Gdzie indziej szyby były zupełnie pokryte szronem, pasażerowie marzli niemożebnie, ale i myśleli, że my sobie z tym robieraniem jajca robimy i nikt do nas nie zaglądał.

* Zaś napis z muru (bez pochwał) na zimową okoliczność mamy metafizyczno-ostrzegawczy: JEDŹ OSROŻNIE. JA POCZEKAM. BÓG.

Polecam się

SWAMolik

Kategorie: /

Tagi:

Rok: