Kurier Przyspieszony

(odjeżdża zgodnie z rozkładem jazdy)

* Pogoda zrobiła nam znowu imponujące salto z potrójną śrubą (stąd tak wieje), chyba po to, żebyśmy już zupełnie zapomnieli o Zimowych Igrzyskach i ich aferach. Tylko media nie potrafią odpuścić tych senscaji z Salt Lake, bo przecież to przyczynek ku temu żeby sobie poużywać na innych i podreperować nasz zbiorowy wizerunek w momentach totalnej mierzwy. Nikt natomiast nie pochyla się nad urodą ceremonii zamknięcia, którą my oglądaliśmy z przyjemnością do godz. 4.30, aż do wygaszenia olimpijskiego znicza (później rozsądek nakazał trochę się przespać), bo ten moment nas zawsze wzrusza i – pardoksalnie – podsyca ogień miłości do igrzysk i umacnia w postanowieniu, że już następnym razem musimy znaleźć się osobiście na tym wielkim święcie sportu, najlepiej latem, najlepiej w Atenach już za dwa lata. Nie mogliśmy w naszej prasie znaleźć żadnego pożądnego sprawozdania z uroczystości na lodowym stadionie w mieście mormonów, ale w każdej gazecie bez skrywania schadenfreude bębniono jak to dopingowały się dwie biegaczki rosyjskie i jeden pseudohiszpan o germańskim nazwisku i takiejż aparycji.

* A czy to zaiste takie wielkie szczęście, że w naszej ekipie olimpijskiej nie znalazł się obecnie jakiś hokeista Morawiecki, ten, który przed laty wpadł na dopingu jako jedyny (!) spośród olimpijczyków z całego świata? Zachowywaliśmy się wtedy – fakt, że kto inny rządził tym krajem – dokładnie tak samo jak teraz działacze i politycy rosyjscy broniący honoru narodu tak, jakby ten stał na kilku sportowcach. Więc może nasz sukces polega tylko na tym, że polscy hokeiści (niechże się nie obrażają, to tylko podpórka wywodu) nie zakwalifikowali się na imprezę w Salt Lake City? Więc może bardziej trzeba zająć się odnową sportów zimowych, żeby nie cieszyć się wyłącznie tym, że nasi się nie szprycują i że dzięki Adasiowi M. zjęliśmy 22 miejsce w klasyfikacji końcowej IO 2002? Zacznijmy od wybijania z głowy naszym światłym władzom, miłośnikom sukcesów naszych reprezentantów, pomysłu likwidacji trzeciej godziny w-f w szkołach. Bez pracy od podstaw, bez systemowego podejścia do kwestii kultury fizycznej Polaków, wszystkie te fanfary olimpijskie brzmią koszmarnie fałszywie. A radowanie się z cudzych nieszczęść to już fałsz największy, paranoiczny.

* Wzlecieliśmy dziś wysoko ponad lokalność, bo jak się rzekło, igrzyska i w ogóle sport miłujemy wielce, aczkolwiek amatorsko i żałujemy, że w tym roku nie mieliśmy okazji tak jak dawnie pisać na bieżąco komentarzy olimpijskich. W czasach gdy Kurier był popołudniówką i pierwszą stronę gazety przygotowywało się rano, szczególnie imprezy odbywające się daleko – w Montrealu, Calgary, Seulu – dawały tu duże pole do popisu ze względu na różnicę czasu i nocne transmisje. To jednak się nie wróci, dlatego pozwoliliśmy sobie na ten krótki lot w dzisiejszym Przyspieszonym, a teraz już pokornie lądujemy tu gdzie nasze miejsce.

* Inną sferą naszych afektacji – już bardziej zawodowych – jest kultura. Dlatego nie możemy nie odnotować pewnego zaobserwowanego ostanio zjawiska. Początek roku nigdy nie był dobrym okresem na rynku reklam, bo firmy rozliczają jeszcze ubiegłoroczne budżety, często nie wiedzą na czym stoją i jeśli nie są mądrze zapobiegliwe i nie doceniają w pełni spraw marketingu, na reklamowanie swych produktów chwilowo nie łożą. Wiedzą dobrze o tym specjaliści od zdobywania reklam dla prasy, radia i telewizji, widać to naocznie po pustych planszach, na których wykleja się w mieście billboardy. I tu, chciałoby się wierzyć, że to nie tylko z tych względów coraz częściej spotykamy w Lublinie billboardy o tematyce kulturalnej, że nie trafiają tam tylko dlatego, iż firma obsługująca plansze obniżyła ceny i z braku laku bierze wszystko co jej tylko podleci, sięgając nawet do tak zubożałej, spaupryzowane sfery jaką dziś jest kultura.

* Wiarę swą podbudowujemy dwoma przykładami – jednym zaimportowanym, drugim bardzo lubelskim. O ile nie dziwimy się, że ekipę Jurka Owsiaka stać dziś na reklamowanie finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy oraz że znalazł się jakiś bogaty sponsor, by propagować w całej Polsce międzynarodowy konkurs dyrygencki odbywający się w Krakowie, to reklamy trzech musicali z warszawskiej Romy i Rewizora z naszego Osterwy (trzy duże plakaty obok na jednej planszy) uważamy za mądre posunięcie i sukces tych teatrów.

* I mamy nadzieję, że wszystko to nie jest tym, co odczytaliśmy z pewnego muru, gdzie (rzecz jasna nie pochwalamy) wymalowano: NAPIS ĆWICZEBNY.

Polecam się

SWAMolik

Kategorie: /

Tagi:

Rok: