Kurier Przyspieszony

(odjeżdża zgodnie z rozkładem jazdy)

* Nie ma co już strzępić języka na temat brudów nad Zalewem Zemborzyckim od strony lasu w Dąbrowie, bo napisano o tym przez ostatnie dni dostatecznie wiele, ale zawsze można podumać, kto odpowiada za porządki przy naszym pięknym akwenie. W każdym razie różnica pomiędzy Dąbrową o ośrodkiem Marina jest ewidentna i to daje do myślenia. Te zaś w tym przypadku nie będzie wielkim wysiłkiem, jako, że bardzo szybko dochodzimy do wniosku, iż Marina ma dobrego gospodarza a przeciwnej stronie zalewu – może z wyjątkiem ośrodka Wrotków (dawniej – hi! hi! hi! – Riwiera) – go brakuje. W pierwszym przypadku teren jest w miarę posprzątany, a w święta czynne były tam punkty małej gastronomii (plus otwarta cały rok restauracja), w drugim porządki ograniczają się do okolic jednego barku na Wrotkowie i campingu w Dąbrowie, natomiast całe nabrzeże pomiędzy nimi to, jak dowiódł wielkanocny spacer, obraz nędzy i rozpaczy – sród, brud i ubóstwo.

* Jęliśmy się zastanawiać, czy przypadkiem Dąbrowa nie pozostaje poza obrębem miasta, bo pamiętamy czasy gdy tablica obwieszczająca koniec Lublina stała przy Zemborzyckiej tuż za rogiem Diamentowej. Rzuciliśmy się do najaktualniejszego planu wydanego ostatnio przez rodzimy duży Kurier i stwierdziliśmy, że granica miasta przebiega daleko za lasem, jeszcze za skrzyżowaniem Osmolickiej z Cienistą (tą prowadzącą do Zemborzyc), a nawet za Prawiednicką. Jeśli tak, to Dąbrowa podlega miastu i to rajcowie miejscy powinni udać się na spacer nad zalew (a nie wątpimy, że któryś tam w Wielkanoc trafił, bowiem wiosenna pogoda sprawiła, że zjechały dzikie tłumy) i naocznie się przekonać jak ten teren jest przez Naszych Uwielbianych Oczyszczaczy traktowany. Jeśli władze miasta nie podpisały stosownej umowy z Komeko, to przecież wciąż podlaga im MPO i to ono powinno zadbać przynajmniej o opróżnienie śmietników stojących przy nabrzeżu i posprzątanie w ich okolicach. Bo ludzie wbrew pozorom nie śmiecą gdzie popadnie. Większość z nas stara się wyrzucać odpadki tam gdzie należy, tylko śmietniki już dawno zostały przepełnione i pozostaje nam pozbywanie się brudów obok nich lub – co, trzeba przyznać, należy do rzadkości – zabieranie ich do samochodów.

* Uważamy też, że swoją cegiełkę do nadzalewowych porządków mógłby dołożyć Polski Związek Wędkarski (tak się deszyfruje skrót PZW?), których od chętnych do maczania kija w wodzie pobiera niezły haracz. Skoro związek potrafi nasyłać kontrolerów sprawdzających uprawnienia do wędkowania, to przecież co jakiś czas mógłby przeprowadzić akcję sprzątania nabrzeża na okrągło oblepionego przez miłośników łowienia karpi, leszczy i amurów z zalewu, którzy chyba najbardziej przyczyniają się do nadprodukcji śmieci w Dąbrowie.

* A tak na marginesie, odpowiednie służby (w tym także PZW) powinny się zainteresować czego wędkarze wypływający na zalew łódkami i pontonami używają jako kotwic. Mamy dziwne przeczucie, że na końcu lin wpuszczanych do wody nie spotkają tradycyjnych cegieł (prawdziwa kotwica to wciąż wyjątek), tylko płyty chodnikowe. Zauważcie Państwo przy oazji kolejnego spaceru, gdzie widać największe ubytki w chodniku nabrzeża. Otóż najwięcej płytek brakuje tam gdzie zamontowano stalowe pachołki do cumowania sprzętu pływającego, czyli w namiastce portu w zatoce koło baru Pod Sosnami oraz w zatoce przy parkingu i pętli autobusów. Trudno komuś nie złapanemu na gorącym uczynku udowodnić, że nabroił nad zalewem, ale może już same zainteresowanie się problemem powstrzyma kolejnych chętnych do znalezienia sposobu na unieruchomienie łodzi na środku wody od dewastowania nabrzeża wzmocnionego ogromnym kosztem.

* Skoro jesteśmy przy sprzątaniu to jeszcze o dwóch sprawach. Podobało się nam, że w miasteczku akademickim chwilowo pozbawionym tłumów studentów w poniedziałek zarządzono wielkie porządki i na przykład w okolicach Chatki Żaka miotły Naszych U. Oczyszczaczy (uniwersytekich?) aż furkotały. Natomiast nie podobało się nam zupełnie, że panowie, którzy zdzierali z tablicy na billboardy na rogu Racławickich i Poniatowskiego starą reklamę, żeby przykleić kolejny wielkoformatowy plakat, poździerane papiery rzucali pod nogi. Nie zauważyli, bądź nie chcieli zauważyć, że wiatr te papierzyska rozmiótł aż na drugą stronę alei pod Karczmę Słupską i w kilka minut teren zamienił się w jedno wielkie śmietnisko.

* Jakoś dziwni się nam wydaje, że z naszym miejskim sprzataniem jest tak jak w starym napisie z muru (nie pochwalamy rzecz jasna): GDZIE KUCHAREK SZEŚĆ, TAM… JEST CO POKLEPAĆ.

Polecam się

SWAMolik

Kategorie: /

Tagi:

Rok: