Kurier Przyspieszony

Ściany płaczu

Andrzej Molik

Szanowny Panie Jarosławie Tomczak. Tak się złożyło, że nie znamy Pana osobiście, nie jest Pan nam ani bratem ani swatem, tudzież powinowatym i w związku z tym nie przypominamy sobie, żebyśmy kiedykolwiek zapraszali Pana do naszego domu. Ba! Mamy wręcz pewność, że do takiego zaproszenia nigdy nie doszło. A jednak Pan doszedł do wniosku, że wolno Panu zakłócić naszą prywatność i może Pan wtargnąć do tego domu, za którego część uważamy własną skrzynkę pocztową. Chociaż nie uczynił Pan tego osobiście (chyba byłoby to trudne – chi! chi! chi!), tylko przy pomocy ulotki wyborczej kandydata do Rady Miasta, oświadczamy, że podobnych wizyt sobie nie życzymy, tym bardziej, że z Pana PSL czy z jakąkolwiek inną partią nie mamy nic wspólnego, a do wyborów nie przystąpimy nie tylko z racji głębokiej do nich niechęci, ale i prozaicznego powodu przebywania w ich dniu o setki kilometrów od wyborczych urn.

Oto wzór listu jaki po osobistych modyfikacjach powinna napisać każda z osób, którym nachalni kandydaci na diety rajcy czy innego samorządowca wkroczyli w prywatną sferę. Wzór prezentujemy społecznie (czasy „biur pisania listów i podań” zdaje się już przeminęły), bowiem proceder jest tak powszechny, że tylko wspólnym wysiłkiem całego narodu (ach, te dawne hasła!) zdołamy go zwalczyć. Tu wyjaśnimy, że na Pana Tomczaka padło przypadkowo, bo to jego ulotkę wyjęliśmy ze skrzynki tuż przed pisaniem tego tekstu. Poprzednio w nasze dobra wciskali się inni, ale zbyt szybko ich ulotne pisma autopropagandowe trafiały tam gdzie miejsce tej makulatury, czyli ad kosz.

Natomiast w jaki sposób wszyscy oni przekabacili pocztę i namówili ją do gwałcenia naszej prywatności, nie mamy pojęcia, bo w ramach prawa do ochrony danych osobowych strzeżemy jej jak można, nawet kosztem nie otrzymywania fantów od różnych producentów, którzy warunkują dostarczenie „nagród” podpisaniem przez nas zezwolenia na posługiwanie się tymi danymi. Nie mamy również pojęcia, kto zezwala na ten uliczny koszmar, który towarzyszy nam w przedwyborczym okresie.

Jedziemy przez miasto i mamy już absolutnie dosyć facjaty tego z wyłupiastymi oczami. I tego, którego fizis kompletnie nam się przejadło. I tego, którego cwany wzrok niczego dobrego nie wróży. I wszystkich razem wziętych. A płotki rozdzielające jezdnie na Tysiąclecia czy na Lwowskiej, opstrzone do granic możliwości fotografiami i hasłami kandydatów, niszczonymi na dodatek w najbardziej chamski sposób przez konkurujące ekipy, a przez to stanowiące obraz nędzy i rozpaczy, nasze dzieci, wyborcy in spe, jak najsłuszniej nazywają ścianami płaczu. Przypomnijmy, że oprócz godnego poszanowania oryginału z Jerozolimy, w który wierni wtykają liściki z prośbami o wstawiennictwo u Najwyższego, tak powszechnie nazywano ściany w publicznych toaletach epoki przedpisuarowej.

Na koniec przyznamy się. My już naprawdę wolimy (acz nie pochwalamy) napisy na murach. Na przykład taki: „Kto ma spray, ten ma władzę”.

Kategorie: /

Tagi:

Rok: