Kurier Przyspieszony

Promocja na(sza)

Andrzej Molik

Idziemy sobie na pierwszy wieczorny spacer po powrocie w rodzinne strony i uderzamy nosem w tabliczkę wiszącą przed wejściem do kawiarnianej części Grand Hotelu Lublinianka. Czytamy reklamę skreśloną kredą na czarnym tle tablicy i już wiemy, że znowu jesteśmy we własnym kraju. Jakiś kuchmistrz czy barman naskrobał: „Promocja na ciasto”. Nie mamy prawa wątpić, że zawodowcem jest dobrym i ciasto serwuje smaczne, ale w celu poprawnego posługiwania się językiem polskim ponownie powinien udać się pod inną tablicę. Tę szkolną.

Dumając o koślawym przejawie promocji naszej (nie tylko ciasta), łapiemy się na tym, że myśli natychmiast zaczynają biec w stronę ostatnich przeżyć, to znaczy pobytu w Hiszpanii. Po wielokrotnych jesiennych wizytach w tym kraju, wiemy już dobrze, że zaraz zaczną się porównania i że to nie – broń Boże! – bliski sercu Lublin przebije w nich odległe Valladolid. Ćwiczyliśmy to już wielokrotnie, także na tych łamach, więc pokusa jest wielka. Tymczasem należy się niekiedy uderzyć w pierś i – przy pełnej świadomości co do przewag strony hiszapańskiej – stwierdzić, że w zgodzie ze starą maksymą głoszącą, iż „odległość rzeczy małe czyni wielkimi”, często następuje tu proces idealizacji.

A jak bywa (podkreślmy to słowo) w rzeczywistości? Alfredo, kucharz, kelner i dobra dusza naszej ulubionej knajpki Colombo, także odręcznie wypisuje „menu dnia” i kartka wisząca na dworze daleka jest od szczytów estetyki. W naszym czterogwiazdkowym hotelu Felipe IV przeziębiliśmy się, bo okazało się, że temperatury klimatyzacji nie można ustawić indywidualnie. Wszystkich obowiązuje taka sama, a że Hiszpanie to zmarźluchy, wychodziliśmy na dwór zlani potem (i niewyspani). Podziwialiśmy, że w ciągu dziesięciu lat naszych pobytów w Valladolid gmach pałacu festiwalowego, imponującego Teatro Calderon na 700 miejsc został kompletnie rozebrany (oprócz zewnętrznych ścian, tak się przeprowadza renowacje w Hiszpanii), a następnie odbudowany i już od trzech lat ponownie służy publiczności. Pięknie, ale poznany tam polski muzyk, który od 11 lat gra w orkiestrze w Calderon, powiedział nam, że przy remoncie kompletnie zgubiona została poprzednia fantastyczna akustyka sali.

Przykładów można by więcej, osobliwie o hiszpańskim bajzlu organizacyjnym i zupełnej nieelastyczności w momentach kryzysowych. Ale i te drobne pokazują, że ideał da się osiągnąć jedynie teoretycznie. Można natomiast promować się tak jak czynią to Hiszpanie. I my o takim patriotyzmie lokalnym pamiętajmy przy wybrzydzaniu na różne śmiesznostki. Promujmy ten nasz Lublin, oczywiście nie używając grandhotelowej lubliniankowej formy: „Promocja na Lublin”, bo już lepszy jest napis z muru (bez chwalenia): „Promuj sam siebie. Kup sobie prom”.

Kategorie: /

Tagi: /

Rok: