Kurier Przyśpieszony

[lub: Domena KoZy]

Jak mawia pewien nasz znajomy, przysłowiowy scyzoryk otwiera się nam w kieszeni, gdy słyszymy lub czytamy, że w muszli koncertowej Ogrodu Saskiego tego lata nic się nie dzieję. Pytamy kolegę, który przelał taką bzdurę na gazetowy papier, czy pofatygował się tam osobiście na jakiś koncert, na jakąś projekcję, bo my go nigdy w muszli nie zdoaliśmy dostrzec. A ten się przyznaje, że nie. I zaczyna jąkać, iż dochodziły go takie słuchy. Niby bardziej zorientowana koleżanka, kilkakrotnie swą osobą dopełniająca frekwencję w ogrodowym amfiteatrze, rzecze, że mogło by być lepiej z programem. Ale wypytywana o możliwości finansowe organizatorów z Centrum Kultury, którzy w tym roku przejęli pieczę nad muszlą spuszcza z tonu.

Żywiołem felietonu jest drwina i uszczypliwość, jednak bywają takie szlachetne przypadki, że zostaje wykorzystany do dopieszczania osoby czy osób wykazujących się działalnością niepospolitą oraz do chwalenia zjawisk nad pospolitą, pacyfikującą nas zewsząd mieżwę się wybijających. Tak będzie dziś. W przeciwieństwie do wielu naszych kolegów, uczestniczyliśmy w bardzo wielu soskoogrodowych imprezach, pisaliśmy o nich i z całą odpowiedzialnością twierdzimy, że w muszli w te wakcje, przed nimi i po nich działo się coś niezwykłego. Że można wciąż – chociaż obiecywaliśmy tego już nie robić – zgłaszać pretensje do nieszczęsnych decyzji konserwatorskich o uszczupleniu widowni amfiteatru, ale nie do tego, co było w arystycznej ofercie, skrojonej oczywiście na miarę możliwośći CK, a właściwie miasta.

Przytoczmy pierwszy z brzegiu przykład. Bodaj w lipcu pisaliśmy w Kurierze po kolejnej imprezie, że jeszcze nigdy w Lublinie – pomimo tradycji ośmiu już prezentujących tę odmianę sztuki festiwali – teatr tańca nie zgromadził takiej widowni. W piękną, gwieździstą noc, w ramach Forum Tańca Współczesnego wystąpiła w muszli Ogrodu Saskiego Nai-Ni Chen Dance Company z Nowego Jorku i w pewnym momencie podziwiało ją ok. 800-900 widzów. Odpowiedzialny z ramienia CK za imprezy w muszli Grzegorz Rzepecki słusznie podkreślał wówczas ogromną edukacyjną rolę jaką spełniło te wydarzenie, ale i inne imprezy w muszli.

Zasługą Grzegorza Rzepeckiego jest to, że przyczynił się do zatrudnienia w CK i wspiera w działaniu Rafała KoZę Kozińskiego, który został siłą wykonawczą imprez w muszli. To jemu jest dedykowana ta pieśń pochwalna. I już nie chodzi o to, że mamy prawo mieć satysfakcję, bo to KoZa odbierał w czerwcu na deskach tejże muszli Nagrodę Kuriera za Wydarzenie Sezonu Artystycznego 2004/2005 (za pomnik małego Gombrowicza na Konfrontacjach Teatralnych). Chodzi o to, że ten kontrowersyjny dla wielu twórca, niedoceniony do końca w Chatce Żaka absolwent tej specjalizacji na UMCS jest najprawdziwszym, dziś najlepszym w tym mieście animatorem kultury. KoZA nie śpi, nie ma czasu spotykać się z dziewczyną, ale chociaż nie zarzucił własnej działalności happeningowej, w muszli dokonuje cudów. Zorganizował świetne Kino pod Gwiazdami, cykle pokazów lubelskich kabaretów, dokumentów Kino o Lublinie, ściąga do muszli koncerty imprez rozprzestrzenionych po mieście (Kozienalia, ostatnio Od Dublina do Lublina, czyli piknik irlandzki), zdobywa fundusze i wyciąga spod ziemi sponsorów, walczy z marazmem instancji, które powinny wspierać takie działania, a jeszcze potrafi przygotować tak świetny pokaz multimedialny jak ten, który dopełnił i ozdobił muszlowy koncert „Drogi Wolności”.

Miasto, Centrum Kultury i my wszyscy powinniśmy na KoZę chuchać i dbać, żeby przez czyjąś głupotę nie stracił swego nadprzeciętnego animuszu, żeby był wciąż lokomotywą napędową nie tylko imprez w muszli, chociaż to ona dziś jest jego domeną. Tak jak, że zacytujemy napis – bez pchwał – z muru „Parzystość jest domeną spodni”.

Andrzej Molik

Kategorie: /

Tagi: /

Rok: