Kurier przyśpieszony

(odjeżdża zgodnie z rozkładem jazdy)

* Pragniemy zadać pytanie Naszym Drogim Drogowcom, kiedy to zechcą nas uszczęśliwić sygnalizacją świetlną na wielce obecnie rozłożystym skrzyżowaniu ulic Okopowej, Hempla i – dalej – Narutowicza. Błędne oznakowanie liniami ciągłymi i przerywanymi tego węzła było już swego czasu krytykowane w Kurierze-matce i pod uwagami tymi się podpisujemy. Jednak ostatnio na własnej skórze zaznaliśmy mordęgi wynikającej z nowej organizacji ruchu na skrzyżowniu. I my uważamy, że preferowany powinien być ruch pojazdów na linii Hempla – Narutowicza a Okopowa pozostać ulicą podporządkowaną, bo takie są nakazy logiki skoro te dwie pierwsze znajdują się na dośrodkowym kierunku: dzielnice peryferyjne – centrum miasta (Okopowa jest tylko pomocniczą obwodówką w tym ruchu). Ale i spróbujcie obecnie, jadąc od strony Chopina i Lipowej, skręcić z Okopowej w Hempla. Przechlapane! Już lepiej dojechać do Narutowicza, nawrócić i skręcać w prawo. Przy próbie skrętu w lewo spod prokuratury fundujemy sobie fantastyczny stres – stać można i kilkanaście minut, migać kierunkowskazem a żadna dobra dusza nie ulituje się i nie przepuści nas. Jedyny ratunek to sygnalizacja. Zima się zbliża, więc rychło się świateł nie doczekamy a może wręcz Nasi Drodzy D. zainstalują je dopiero po przebiciu nowej ulicy od Narutowicza w stronę Rusałki. Zatem naprawdę jedyna rada: unikać tego skrzyżowania. Tylko, czy to się zawsze da?

* Szczerze współczujemy też kierowcom, którzy musieli się znaleźć ze swym pojazdem na Bazylianówce i później próbują skręcić w lewo (do centrum), w Aleję Spółdzielczości Pracy z ulicy Zagrobskiej czy z Magnoliowej. Od czasu rozbudowy giełdy „Na górce” (gdzie ostatnio trzymania się zasad nowej organizacji ruchu muszą doglądać ochroniarze) i zwiększenia się ruchu w stronę Lubartowa (wiadomo: kierunek granica), wykonanie takiego manewru graniczy z cudem. Nieszczęsnikom znajdującym się w patowej sytuacji pomogą co najwyżej niezawodni TIR-owcy, którzy zatrzymają swe ogromniaste pojazdy i ze zrozumieniem przepuszczą auto zakorkowane w bocznej ulicy. Na pewno natomiast, nie ma co liczyć wtedy na kierowców autobusów komunikacji miejskiej. Oni się sami cieszą jeśli wbiją się w sznur samochodów ruszając z przystanków przy Spółdzielczości Pracy. Stanowczo za ciasno zrobiło się w tych okolicach, czas na działanie, Nasi D.D.!

* Tydzień temu, w dniu inauguracji festiwalu Konfrontacje Teatralne otwarto też uroczyście nasz piękny deptak na Krakowskim Przedmieściu. Rżnęła kapela, lał się szampan, przemawili oficjele i tylko nikt nie zauważył, że deptak, który może (i jest!) naszą dumą, jakoś – przynajmniej w stosunku do tego jak wyglądał dwa, trzy tygodnie wcześniej – posmutniał. Czego na nim zabrakło i to w dniach międzynarodowej imprezy gromadzącej gości z całego świata? Ano, ogródków! Niesprzyjająca pogoda poprzedzająca podwójne otwarcie wymiotła te wszystkie cieszące oko parasole, krzesełka, kwiatki i zasiadające w tych miłych punktach gastronomicznych tłumy. Na całym deptaku pozostało kilka stolików koło jednej znanej cukierni a pod Europą nieśmiało, i zgoła dodatkowo, rozłożyła się ze swoją kawiarenką… Poczta Polska. I tyle. Nie ważne, że czwartek i piątek minionego tygodnia były bajecznie ciepłe; nie ważne, że goście zagraniczni mogli wywieźć z Lublina pod powiakami jeszcze piękniejszy obraz; nie ważne wreszcie, że goniąc ze spekatakli na Starym Mieście na inne, pokazywane w Teatrze Osterwy czy w Centrum Kultury nie mogliśmy się ochłodzić piwem w ktorejś z kawiarenek. Nikt nic w tej sprawie nie zrobił. Zabrakło elastyczności. Ale i nie dziwimy się tak do końca gospodarzom ogródkowych kawiarenek. Z tego co wiemy, rajcowie miejscy potrafią ich inicjatywie rzucać tylko kłody pod nogi a pomysł plastyka miejskiego, żeby zunifikować typ krzeseł i stolików we wszystkich kawiarenkach podług wzoru owej znanej cukierni, jest, nie przymierzając, godny działań twórców prądu „sztuki” znanego pod typową dla języka ich kraju, zbitkową nazwą socrealizm.

* Nasze dzieci miały labę, której my sami ongiś nie zażywaliśmy. We wtorek nie poszły do szkoły, bo było tzw. Święto Nauczyciela. Już mniejsza o to, co było dawniej i że chyba milej było kiedyś ciału pedagogicznemu wracać do domu z naręczami kwiatów otrzymanych od wychowanków w tym właśnie dniu (a nie w jego wigilię, gdy uczniowie mają prawo nie pamietać o nim), chodzi o coś innego. Zaniepokoiliśmy się, że nauczyciele nie wykazali zwykłej dbłości o swoje interesy, skoro większość z nich pójdzie do pracy w najbliższą sobotę, by odrabiać z młodzieżą poniedziałek dzielący drugi listopadowy weekend od Święta Niepodległości (to kolejny, bodaj trzeci tasiemiec weekendowy w tym roku, znowu, jak w maju , nikt nie będzie pracował przez co najmniej cztery dni). Przecież mogli we wtorek pracować a święto przerzucić na sobotę i nie tracić weekendu najbliższego. I tak byśmy nadal tkwili w przekonaniu, że nauczycielom zabrakło instynktu samozachowawczego, gdyby nie zasłyszana informacja o rozwiązaniu jeszcze cwańszym. W niektórych szkołach zarządzono z okazji Święta Edukacji Narodowej aż dwa dni wolne – nie tylko wtorek, ale i poprzedzający go poniedziałek. To się nazywa wyjście! Pedagodzy z tych placówek już mieli czterodniowy weekend a w listopadzie będą mieli zasłużony drugi.

* Ten napis (nie pochwalamy, jeśli na murze) gościł u nas niedawno, ale w kontekście ostatniego tematu musimy go koniecznie i dziś jeszcze raz zacytować: SZKOŁA TO NIE SKLEP MONOPOLOWY, NIE MUSISZ CHODZIĆ CODZIENNIE.

Polecam się

Starszy Wajchowy

Kategorie: /

Tagi:

Rok: