Kurier przyśpieszony

(odjeżdża zgodnie z rozkładem jazdy)

* Po dwutygodniowej nieobecności w Lublinie, a więc i po przegapieniu pierwszych mrozów i – podobno śladowych – opadów śniegu, trudno nam powiedzieć jak sprawowali się Nasi Drodzy Drogowcy. Odstąpimy zatem od tradycji, Naszych Drogich D. pozostawmy do co najmniej przyszłego Przyśpieszonego w spokoju i spróbujemy jeszcze raz zabawić się w międzynarodowe porównania, bo, jak już można się domyślić, nasza absencja w mieście i na łamach z podrózy zagranicznych wypływała.

* I oto refleksja pierwsza, z nocnego powrotu do Lublina się nasuwająca. W czym jak w czym, ale w reklamach sterczących przy arteriach wlotowych do miasta, Zachód już doścignęliśmy. Skręt z al.Warszawskiej w trasę W-Z (czy to już na Sławinku zaczyna się nowa aleja Solidarności, czy jest to stara Tysiąclecia? – znowu się trzeba czegoś w mieście uczyć) przyozdobiono bilboardami tak efektownymi, że się ma wrażenie wjeżdżania do megapolis na miarę Wiednia czy Paryża. Nie ma jeszcze u nas tylko plansz największych, takich gigantów stojących na odległych wzgórzach i też doskonale z szosy widocznych. Stawiania ich powinniśmy akurat nauczyć się jak najszybciej, bo wyśmienicie spełniają one dodatkową funkcję – zasłaniają złomowiska, śmietniki i w ogóle tereny zdegenerowane bądź po prostu słabo zagospodarowane.

* Wprawdzie budownictwo u nas funkcjonuje na zupełnie innych zasadach, ale można sądzić, że i pod tym względem zaczniemy wkrótce świat doganiać a wówczas zapewne pojawią się przy drogach jeszcze jednego rodzaju reklamy. Satelitarne osiedla Madrytu widoczne z autostrad dojazdowych, za każdym razem zaopatrzone są w kolosalnych rozmiarów informacje, gdzie należy dzwonić, żeby się dowiedzieć jak wynająć sobie mieszkanie w danym miejscu. Potencjalny klient widzi z samochodu jakie jest położenie domów, jakiego to rodzaju budownictwo (bardzo dużo trzeba tu czytać o szaletach, bo „chalet” to po hiszpańsku willa), widzi wreszcie jaki jest dojazd do centrum i – ewentualnie zainteresowany – chwyta za telefon i dzwoni do agenta chałupami dysponującego. Już sobie wyobrażamy podobne oferty tyczące domów na Węglinie czy na Sławinku. Tyle, że w aż nazbyt częstych przypadkach trzeba by było wcześniej postawić tam takie inne plansze – maskujące. Żeby nikt nie zobaczył piękna tej nowobogackiej architektury.

* Byliśmy także w mieście bliźniaczo – o czym już tu kiedyś pisaliśmy – pod wieloma względami podobnym do Lublina. Valladolid, bo o nim mowa, ma także ok. 400 tysięcy mieszkańców, było dwukrotnie stolicą państwa, ma starą, historyczną substancję miejską, rzekę przecinającą miasto, fabrykę samochodów (ostatnio też wykupioną przez obcy kapitał, bo przez Renault) a przede wszystkim jest w centrum równie ciasne jak nasz gród i podlega nieustannej modernizacji. Podczas pięciu już tam dorocznych pobytów przeżyliśmy kilkuletni remont jednego z większych placów – Plaza de Espana, od prawie trzech lat trwa generalna restauracja największego teatru (a jednocześnie kina i sali koncertowej) – Teatro Calderon, a w tym roku zastaliśmy całkowicie rozgrzebany plac może nie największy, ale za to pryncypalny – Plaza Mayor, na który rajcowie miejscy muszą tak samo patrzeć z sali posiedzeń w ratuszu, jak nasi patrzyli na rozkopany plac Łokietka.

* Wygląd zmodernizowanego już placu Hiszpańskiego w niczym nas nie zaskoczył, albowiem wizję jego przyszłego wyglądu znaliśmy od lat. Wiedzieliśmy, że w podziemiach znajdzie sie wielopiętrowy parking (wykop był kiedyś tak głęboki, że w pierwszy odruchu sądziliśmy, że Valladolid funduje sobie metro), że pojawi się efektowne zadaszenie dla kilkunastu ławek w centrum skweru, że całość ozdobi fontanna, której woda wprowadzi w ruch ogromną kulę ziemską… Wiedzieliśmy, bo wszystko to było wyrysowane na ogromnych tablicach informacyjnych i trzeba było tylko czasu, że wizja przekuta zostanie w konkretne dzieło. Podobnie jest teraz. Projekt nowego wystroju Plaza Mayor spotkać można nie tylko przy tym placu. Czynna była też przy Campo Grande, czyli przepięknym i przeogromnym parku wystawa p.t. Valladolid Renace, co można tłumaczyć jako „odrodzone”, gdzie mieszkańcy i goście miasta oglądali ten projekt i projekty inne. Powinniśmy się uczyć od Hiszpanów, jak przekonywać podatnika do miejskich zamierzeń inwestycyjnych, bo ten, który zobaczy podobną ekspozycję szybko będzie wiedzieć, że jego pieniądze nie zostaną wydane na bezdurno. A fachowcom z naszego Biura Promocji Miasta możemy przekazać piękne wydawnictwo towarzyszące ekspozycji. Zakreśla ono ową wizję zawierającą się w haśle wystawy: Hacia la ciudad del siglo XXI. Tylko dla formalności dodamy, że znaczy to: W strone miasta XXI wieku.

* I – nim jeszcze do spraw lubelsko – valladolidzkich powrócimy – będzie to dziś jedyne hasło. Bo mury w hiszpańskich miastach są od napisów niemal całkowicie wolne.

Polecam się

Starszy Wajchowy

Kategorie: /

Tagi:

Rok: