Legenda Federacji

Zabrakło zaledwie 13 dni, żeby Lubelska Federacja Bardów (primotertio voto; gdzieś w międzyczasie secundo: Federacja) zadebiutowała na deskach przywróconego nam Teatru Starego w 13 rocznicę objawienia się światu wciąż niezwykłego i niepowtarzalnego zespołu koncertem utrwalonym w albumie Na żywo w Hadesie. Policzmy i zważmy, że było to jeszcze w XX wieku! Działo się to w roku 1999, dnia 1 maja(!), bo jak skomentował ówczesny enterprener LFB Piotr du Chateau (zarejestrowane na płycie), w Kawiarni Artystycznej H. nie było innych wolnych terminów. Długowieczność przedsięwzięcia robi wrażenie! Tym bardziej, że mamy do czynienia z eksperymentem próbującym łączyć w jednię działalność indywidualności, jakimi z natury są bardowie, żywiący się głównie twórczością własną. Jeśli zatem program zaprezentowany 18 kwietnia w TS został zatytułowany Legenda, podstawową asocjacją z nim związaną jest myśl, że doszło do spotkania z grupą artystów, którą już śmiało można wyawansować – nie tylko na lubelskim gruncie – do tytułu legendarnej.

Artyści rzadko – osobliwie dziś! – grzeszą skromnością. LFB nie jest tu wyjątkiem. Lojalnie przyznać jednak trzeba, że w tzw. deklaracji programowej koncertu kwestia ta znalazła się na ostatnim miejscu. Dokładnie tłumaczenie tytułu brzmiało tak: „Bo to legendarny obiekt, legendarni autorzy są w nim przywoływani i owiany legendą zespół występuje”. W koncercie zabrzmiało to delikatniej. Z estrady padały słowa typu „chcielibyśmy” czy – bodaj – „pragniemy” (zasłużyć na taki tytuł, oczywiście). Załatwione! Pozostałe składowe zdania, owe elementy decydujące o wrażeniu artystycznym z wydarzenia, z Legendy, do tego uprawniają.

Nikt już chyba nie odbierze piszącemu te słowa prawa do stwierdzenia, że należy do grona najstarszych świadków działalności naszych federatów, sięgającej nawet okresu przed hadesowymi narodzinami. Z takim 13-letnim (i dłuższym) balastem zasiada się na widowni nie tylko z chęci któregoś tam spotkania z urokami tekstów, kompozycji czy aranżacji prezentowanych utworów. Kiedy się człek zorientuje, iż zna je literalnie wszystkie, rodzi się np. pytanie, z jakiej płyty, z jakiego programu pochodzi dana piosenka? To szaradowa zabawa. Pierwsza część koncertu, poświęcona legendarnym autorom związanym z Lubelszczyzną (założenia progr.: „Teatr Stary jest sceną, rzec można, prezydencką i to jest pierwszy wyznacznik – zaprezentować utwory, które dobrze świadczą o Lublinie i jego tradycji”) oparta została na programie i płycie Klechdy Lubelskie. Obecność przesławnej frazy Wsi spokojna, wsi wesoła Pieśni świętojańskiej o Sobótce mistrza Kochanowskiego (z muz. i solo Marka Andrzejewskiego) czy uroczej wyliczanki Burka- to okrycie/ Lisy – to poszycie/ Dukat – to mi kwitek/ Miodek – to napitek/ Bigos- to potrawa/ Kulig – to zabawaPrzypowieści pana Wełdysza (spolonizowanego Niemca Wincentego Pola [muz. Piotr Selim]) są tu oczywistością. Ale Pieśń Wiara Edwarda Stachury (muz. znowu Andrzejewski) w Klechdach była nieobecna (Jan Kondrak śpiewał tam do swojej muzyki Tak Introit Missa Pagana), więc tu LFD sięgnęła zapewne do obecnie zapomnianego programu Stachura. Poematy. Prawie podobnie jest z dojmującą, zawsze dławiącą gardło Południcą (oryg. W południe) śpiewaną a capella przez wszystkich federatów, tj., oprócz wymienionych, również Jolantę Sip – voc., Katarzynę Wasilewską – skrzypce, Tomasza Deutryka – perkusja i Krzysztofa Nowaka – git. bas. Jest, owszem, na wspomnianej płycie, ale przecież przede wszystkim na krążku LFB Kazimierzowi Grześkowiakowi – dedykowanej autorowi utworu-przeczucia, który znalazł się na płycie już po śmierci Kazika, i który bardowie odśpiewali nad jego grobem.

Jednak takie myślenie percepcyjne potrafi zapędzić na manowce pytań niezbyt akuratnych wobec okoliczności koncertu. W rodzaju:, Dlaczego Federacja nazywa premierowym program, w którym nie ma ani jednej premierowej piosenki? Albo: Co sprawia, że LFB nie kreuje programów rzeczywiście absolutnie nowych i tylko bełta w swej dawnej twórczości? Tu – swoją drogą – Wasz sługa ma własną teorię, że bardom podcięło skrzydła pozbawienia ich naturalnej kreatywnej bazy w starym Hadesie. To boleść. Ale tymczasem, a props pięknego wydarzenia w TS, chodzi o inne walory kształtujące niewątpliwy, nagradzany entuzjastycznymi brawami sukces przedsięwzięcia. O to, co sprawiło, że całość wykonawcza została w budujący sposób uszlachetniona miejscem eventu. Pierwszą składową jest umiejętność skorzystania z technicznych możliwości nowej teatralnej przestrzeni, konkretnie z wyczarowujących – nawet przy uwagach do realizatora – niezwykły nastrój świateł. Drugą, last but not least, pozostaje – nie zawsze tak zdyscyplinowana – konferansjerka autora scenariusza i nawet reżyserii owych świateł Jana Kondraka. Śmiało można ją nazwać intelektualną edukacyjną misją, mieniącą się lotnym dowcipem (burmistrz Klonowic, pieniacz i awanturnik, to słuszna postać, bo jest teraz o czym mówić; a kolega z estrady, K. Nowak, jest zabytkiem, bowiem pochodzi z Zamościa objętego ochroną UNESCO) i niezwykłego pensum wiedzy (Czechowicz jako pierwszy opiewał miasto wbrew szlacheckiej tradycji, że prawdziwe życie tętniło wtedy na wsi, lub też, że wg wybitnego krytyka H. Berezy Stachura oddał literaturze 100% swego życia). Frajda. Budująca odbiór, w którym jeszcze mnóstwo smakowitych kąsków, dla których miejsca nie stało.

Towarzyszące wstępowi do tej relacji 13-tki nie okazały się feralne. Zacznę wierzyć, za pewną Damą, że – wręcz przeciwnie – szczęście niosą!

Kategorie:

Tagi: / / / / / / /

Rok: