List do Marcina R.

Drogi Marcinie!

Dzień 6 lutego 2010 roku bez wątpienia zapamiętasz już na całe życie i stanie się tego Twego, wciąż młodego życia, jednym z najważniejszych momentów. A dla Artysty, którym – dla mnie, ale, wszak wiem świetnie, nie tylko dla mnie – jesteś pełna gębą, cezurą, która – szczerze w to wierzę – może stać się jedynie trampoliną, niezwykłym dopingiem do dalszej twórczości, do skoku na artystyczny Parnas, zarezerwowany dla wybrańców Apollina, sztuki pięknego patrona. Tu, proszę – żeby nie było unikanego od wieków w naszych kontaktach zadęcia – zauważ bliskość słów „Parnas” i „parias”. Ścierpisz tę asocjację, były grabarzu, Nieprawdaż?

Trzy dni temu, w minioną sobotę, w Empikach i – jak to mówią w reklamach – „najlepszych sklepach muzycznych”, premierę miała Twoja płyta: Marcin Różycki „Erotyk zza kiosku”. Światło dzienne ujrzał Twój pierwszy w twórczych poczynaniach, w – co brzmi jak ironia – karierze, indywidualny, osobisty, solowy, autorski – przepraszam za nawarstwienie przymiotników o cechach tautologicznych – album. Debiutancki po 15 latach pisania, komponowania i śpiewania tym Twoim, rozpoznawalnym już w całej Polsce, tubalnym, porażającym niepowtarzalną ekspresją i szczerością głosem. Czekałem na ten krążek jak na światło poranka, jak na objawienie i gest pokorny muz wszystkich, których jesteś – bez obrazy dla Wioli! – kochankiem. Utożsamiając się z Twoim bólem, że nadejście tej chwili tak niesprawiedliwie musiało aż tyle – 1,5 dekady! – trwać, popadam dziś, gdy to JUŻ SIĘ TO STAŁO, w konfuzję. Tak naprawdę krytyk, szczególnie zadomowiony w Twoim Lublinie i obserwujący Twą drogę artystyczną, powinien powiedzieć obecnie jedynie: – Nareszcie ukazała się płyta Różyca! Cieszmy się! Śpiewajmy Gloria! (inna wersja: Alleluja!). O utworach na niej utrwalonych powiedziane zostało już wszystko (lub prawie wszystko). Czas smakować powstałe dzieło.Klejnocik, który już mamy na zawsze!

Bo i powiedz mi, Marciniu, co ja jeszcze mogę dodać do tego towarzyszącego Ci od dłuższego czasu molikowego pisania „lotów niewysokich”? Powtarzać „Jeden z najwybitniejszych, najbardziej charyzmatycznych bardów nie tylko miasta nad Bystrzycą. Bardów, czyli artystów kompletnych. Tych wybrańców bogów, którym posłuszne są słowa – u niego uskrzydlone poezją prawdziwie niepokorną. A także, wobec których pokorna jest muzyka, wierna siostrzyca tekstu, unosząca go jeszcze wyżej – na sztuk Parnas. No i tych, którzy są najlepszymi interpretatorami własnej twórczości”? Przeca Cię zemdli.

Wracać do poszczególnych utworów zawartych na krążku, które – łapię się na tym – traktuję jako kawałek nie tylko Twojego, ale i mojego życiorysu? Pytać jeszcze raz o tropy jakimi powinno się pójść, żeby poszukać na Tatarach tego kiosku, za którym chwytałeś „dosłownie, natchnienie do swego słynnego erotyku”?. Radzić, żeby zajrzeć na cmentarz przy Unickiej, gdzie pełniłeś rolę grabarza i dumałeś – wyraz na płycie – o nieśmiertelności tego fachu? Albo, żeby podjechać do Krasnegostawu i spytać o tę melinę, w której przepadło dwóch zawadiackich artystów (drugi to Marek Dyjak) niepotrafiących wylewać za kołnierz? Spotkać jeszcze raz Twego ojca, artystę, który na lata zapomniał o synu, a ten jednak wiedział o jego zawstydzonych przebudzeniach? I stać go było na podsumowanie, że „jaki ranek, takie życie”, co ja długo traktowałem jako wyraz bliskiego zatracenia Twego duchowego ekshibicjonizmu o walorach katharsis? Jeszcze raz Cię pytać, skąd u młodego, urodzonego całe dziesiątki lat po Holocauście człowieka chęć napisania tej cudowności o konwaliach, czyli o miłości w obozie koncentracyjnym?

Marcin! Myśmy już to wszystko przećwiczyli. Ciesząc się jak dziecko z tej płyty, którą mi wręczyłeś – z niezapomniana dedykacją – dzień przed jej premierą. Mogę, co najwyżej, się zastanawiać, czym kierowałeś się w doborze zawartych na niej utworów. Klucz pozostaje dla mnie nieodgadniony. Wszak tytułowy Erotyk jest utworem poniekąd historycznym, z Twej młodości – nie obraź się – jurnej i durnej. Krasnystaw czy Przebudzenia to okres już po opuszczenie Lubelskiej Federacji Bardów, ale też dosyć odległy. Nieśmiertelni grabarze – takoż. A przy tym wciąż świeże Konwalie, Natalia w rodzinie czy Kapliczki cukrowe… Trudno mi w tym znaleźć jedną linię myślową, już nie mówiąc o melodycznej. Coś musiało Tobą powodować w takich doborach, ale też rozumiem, że można oszaleć przy podejmowaniu decyzji wobec tak kolosalnego materiału, będącego owocem wieloletnich poszukiwań twórczych a sprowadzającego się w Erotyku… do utworów 11.

Niesprawiedliwość dziejowa, nieprawdaż? Dlatego muszę pokornie się pogodzić z faktem, że nie ma tu tak znaczącej dla postrzegania Ciebie w początkowym okresie (tak naprawdę, to wciąż) obrazoburczej, kacerskiej Modlitwy, szokującego odwagą wadzenia się z Bogiem w zasadzie szczyla, jakim byłeś przy jej układaniu I że nie będę się mógł przy słuchaniu płyty kolejny raz pięknie poróżnić z Damą Mego Serca, gdy ja się upieram, że najważniejszy w songu jest słynny już metaforyczny okrzyk o wielkiej nośności: „U Ciebie wszystko jest na krzyż!”, a Ona twierdzi, iż dużo ważniejsza pozostaje kwestia: „Pozwól, że zadam Ci pytanie, Panie/ w jaką ruletkę światem grasz?/ Jak wielkie będzie me rozczarowanie/, gdy moje życie w zastaw dasz?”.

Na balkonie jednego z lubelskich szpitali, gdy – że to zdradzę i niecnie upublicznię, a czekałeś wówczas na diagnozę, czyli na wyrok – skręcałeś się z bólu i potajemnie popalałeś ze mną papierosa, powiedziałeś mi i Ewie, mojej córce, którą – śmiem twierdzić – trochę lubisz, kilka zdań cudownego desperata, który wierzy w swoje ozdrowienie. Nigdy ich nie zapomnę. To były plany na przyszłość artysty już doświadczonego a wciąż niespełnionego. Wadziłeś się wówczas może nie z adresatem młodzieńczej Modlitwy, ale z samym sobą. Z Twą duszą rogatą i przeszłością tak rozbujałą, że nim osiągnąłeś – całkiem niedawno – wiek Chrystusowy, mógłbyś swym życiorysem obdzielić kilka, kilkanaście spotykanych w prozie życia jednostek. Uwierzyłem wtedy – ja, zrażony niekiedy (jestem tu delikatny) Twą nieodpowiedzialnością – w Twe słowa i projekcje przyszłości. Było tam – na dzień dobry – o wydaniu wreszcie płyty Różyckiego.

Prawie nie miałem wpływu na jej powstanie. Dlatego dołączam się do Twych podziękowań dla tych, którzy to uczynili, że nieprawdopodobne faktem się stało. Dziękuję też opatrzności, że stał się cud inny. Że za Twoim ramieniem ujawnia się na okładce płyty Opatrzność. Ona, która jest Pierwszą Osobą na liście Twych dedykacji w płytowej książeczce, ów cud spotkania po latach Miłości Młodzieńczej, pięknej latarni przyświecającej Twym, Marcinie, przyszłym poczynaniom.

To się uda! Popatrz. Nie tak dawno pisałem: „Wprost trudno uwierzyć, że ten wielki bard rodem z Lublina jeszcze – po wielu już latach kroczenia artystyczną drogą – nie doczekał się swej autorskiej płyty. Tę niesprawiedliwość należy natychmiast naprawić!”. I została naprawiona!

Cieszę się z Tobą i Twoimi bliskimi.

Twój

Andrzej

Kategorie: /

Tagi: /

Rok: