Lubelszczyzna czyli o konserwacji

Bardzo efektownie, bo gwaszem samego Jana Lebensteina Epitafium Rzymowi, zachęca do lektury drugi, dużoformatowy (A-4) i opasły (164 stron), zeszyt nowego wciąż periodyku na lokalnym, lubelskim rynku wydawniczym. Jego tytuł: Lubelszczyzna, ozdobiony dodatkowo górnolotną maksymą: PRO PATRIA ET SCIENTIA. Pod periodykiem podpisuje się coraz aktywniej działający Regionalny Ośrodek Studiów i Ochrony Środowiska Kulturowego (ciągle uważam, że to fatalna nazwa, której nie sposób wymówić w skrócie, ale to tylko na marginesie), wydawcą zaś jest Wydawnictwo TEST, czyli oficyna Bernarda Nowaka, jadnego z redaktorów Lubelszczyzny. Jej redaktorem naczelnym jest Jacek Serafinowicz, dyrektor ROSiOŚK (exemplum skrótu).

Drugi numer Lubelszczyzny ukazał się – jak można przeczytać w nocie od redakcji – „po dłuższej, niż planowana, przerwie, spowodowanej lichym stanem kiesy”. Jego główny trzon stanowi prezentacja dorobku służb konserwatorskich Ziemi Lubelskiej, z czego większość jest efektem ubiegłorocznej, jubileuszowej sesji przygotowanej przez Oddział Wojewódzki Państwowej Służby Ochrony Zabytków w Lublinie. Część druga przynosi przegląd (niekiedy wręcz fascynujący) ważniejszych prac konserwatorskich z terenu naszego województwa, dokonanych w ostatnim pięcioleciu. Wreszcie pozostałe części zeszytu, to polemiki, kronika, żałobna karta i prezentacja sponsorów.

Jak przez mgłę przypominam sobie podobne, „konserwatorskie” zeszyty wydawane ongiś w Lublinie. Lubelszczyzna może wypełnić lukę po nich powstałą. Jej dokumentacyjnych walorów nie sposób przecenić. To poważne pismo, przeznaczone dla fachowych kręgów, nie silące się na kokieterię wobec masowego czytelnika, który prawdopodobnie nigdy po nie nie sięgnie. A jednak, pro publico bono, że wesprę się tak chętnie używaną w nim łaciną, zgłoszę uwagę, tym śmielej, że – jak wynika ze wstępniaka naczelnego – nie będę pierwszy.

Otóż, nawet dysponując jakim takim przygotowaniem humanistyczny, nie wiem co to jest „zachowanie polimpsestu”, o którym jest łaskaw pisać szef w – już tylko – rzeczonym wstępniaku. Od podobnych sformułowań, na dalszych stronach, aż się mieni i jedynie potrzeba chodzenie z głową w chmurach (a więc ponad nami, maluczkimi) musiała skłonić red. Serafinowicza do polemiki z generalnie życzliwie nastawionym do Lubelszczyzny (dokładnie: jej pierwszego numeru) dr Andrzejem Rozwałką. To naukowiec – wszak na codzień operujący specjalistycznym, często hermetycznym językiem – sugerował, żeby „zeszyty (…), nie unikały pewnych zabiegów popularyzacyjnych czy edukacyjnych” i podpowiadał, że „celowym byłoby zamieszczenie słowniczka terminów”.

Redaktor odrzekł, że „nieco inne cele wytyczaliśmy sobie i Lubelszczyźnie” i oświetlił naukowca, iż „słowniki już są”. Więc ma być Lubelszczyzna jedynie pro domo sua (znowu łacina – jak to łatwo ulec sugestii), łechtać próżność pięknoduchów i zamykać się w profesjonalnej enklawie? Wtedy zje, wreszcie kiedyś, własny ogon i zadławi się nie znalazłwszy, tak przecież pożądanych sponsorów na dalszą działalność. No i, na koniec. Co się nad zeszytami periodyku ma pochylać jakaś gazecina, dziennik adresowany do skrajnie innego odbiorcy? Szkopuł w tym, że jakimś dziwnym trafem, do Kuriera Lubelszczyzna trafiła, więc widocznie ktoś na coś liczył. Dixi.

(tam)

P.S. Reprodukowanu na okładce gwasz Jana Lebensteina pochodzi z tomu poezji Mikołaja Sępa-Sarzyńskiego Rytmy abo wiersze polskie wydanego w ub. roku przez TEST a w oryginale eksponowanego na wystawie w ośrodku przy Archidiakońskiej z okazji promocji tomu, o czym informuję, aby nie być posądzonym, żem profan całkowity.

Kategorie:

Tagi:

Rok: