Mądzik z Królikiewiczem

Wątpię, że wiele osób w przedświąteczny czwartek tydzień temu oglądało prawie o jedenastej w nocy w telewizyjnej Dwójce program Grzegorza Królikiewicza p.t. Epitafia polskie. Jeszcze bardziej wątpię, że ktaś zauważył, że scenografię do niego stworzył Leszek Mądzik. A przecież już sam fakt współpracy twórcy Przypadku Pekosińskiego, jednego z najbardziej niepokornych, ale przy tym niezwykle konsekwentnych w stosowaniu własnego jężyka filmowego reżyserów, z założycielem Sceny Plastycznej KUL, który też stworzył niepowtarzalny system subiektywnych znaków plastycznych i teatr nie do podrobienia, jest godny odnotowania. Ale nie tylko dlatego piszę ten tekst. Obejrzałem dzieło niebywałej urody, zapierający dech film telewizyjny, który zapewne, jak ongiś fresk Królikiewicza o Konstytucji 3 Maja, będzie powtarzany w TVP przy zaduszkowych okazjach.

Sam pomysł programu mógł wydać się karkołomny. Jak pokazać urodę nawet najpiękniejszych epitafiów, tej specyficznej formy literackiej, w której Polacy poniekąd się wyspecjalizowali od XVI wieku? Królikiewicz postawił na lekkie podinscenizowanie poszczególnych recytacji, wykorzystanie za każdym razem innych aktorów i na budowaną często tylko środkami telewizyjno-filmowymi sugestywną scenografię Mądzika. Słuchamy m.in. epitafiów z Jeżowa i Raciborowic (XVI w.), Starych Kroków, Pabianic, Jędrzejowa, Trzebnicy (XVII w.), Poznania, Krakowa, Berdyczowa (XVIII w.), Słupi i Warszawy (XIX w.) i już dwudziestowiecznych z Lwowa czy Wilna i najwspólcześniejszych z Drewna, Szczecina czy Leżajska (ten ostatni z 1993 r.). Mieszają się style i nastroje. Obok przepięknych drobiazgów w rodzaju: Tu leży jedno serce / tu oboje / bo dwoje jedno było / jedno dwoje (Poznań 1703) pojawiają całe litanie, w których, jak w XVIII-wiecznym nagrobku z Berdyczowa, po długim tłumaczeniu, że język zmarłego jest już na pół zgniły, pojawi się błaganie: Wybaczcie proszę / widzicie me chęci / Proszę niech dusza / zostanie w pamięci. Czasem mamy elementy zdystansowanej makabry: Siekierą w nocy / sługa zabił panią / mąż prosi / o stawiennictwo za nią – zaczyna się epitafium z Pilicy z roku 1774. Czasem jest filozofia: Nie wstrzymuj tej wody / wszyscy odpływamy na wieki (Warszawa 1986), czasem czysta poezja, jak w tłumaczeniu jak nazywała się ukochana zmarła: Złóżcie swe wargi jak do pocałunku / tak właśnie wymawia się jej imię (Przeworsk, 1959).

Leszek Mądzik w swój ulubiony temat śmierci wkroczył wizjami, które częściowo znamy z jego spektakli. Można rozpoznać całe elementy z przedstawień, ale zaprzęgnięte do nowych funkcji uzyskują inną jakość. Inną, a jednak taką samą, bo Mądzik, tak jak najwięksi z artystów, tworzy jeden obraz, do którego niezliczoną ilość razy powraca różnorodnie go naświetlając. Tworzy wizje z innej perspetywy, innego punktu widzenia. Te obrazy dopełniają treść epitafiów, jeśli je komentują to niebywale dyskretnie. Ujęcia postaci przez szparę w trumnie, a za chwilę w rozpasanej zieleni łąki – nie-łąki, wahadła czasu w inwokacji i ich powrót – jak memento mori – w trakcie widowiska, bryły żywej ziemi z pełzającym czerwem i czerstwa struktura drewna – oto elementy tej wizji.

Jednak największym osiągnięciem współpracy dwóch wizjonerów jest to, że jak nigdy dotąd ujawniona została – i jest to zasługa Królikiewicza – filozofia twórczości Mądzika. Jego fascynacja śmiercią nie jest eschatologiczna. O śmierci może i chce mówić pogodnie, z uśmiechem błąkającym się po twarzy, jak na obliczach aktorów widowiska. To, co czasem trudno rozpoznać w jego spektaklach, tu objawiło się z całą siłą. Śmierć jest także nadzieją, tajemną obietnicą, która może stanowić o treści życia. Grzegorz Królikiewicz powiedział po emisji programu, że wspomnienia bliskich zmarłych przynoszą mu słońce. Warto w spowitej w czernie twórczości Leszka Mądzika też dostrzec to słońce.

Andrzej Molik

Kategorie: /

Tagi: /

Rok: