Magia pod celą

PO PREMIERZE TEATRU „POD CELĄ” W ARESZCIE ŚLEDCZYM

Jeśli z ust chóru – tu, pełniących kuchenną służbę osadzonych w areszcie – pada sentencja „Są dwie rzeczy najgorsze na świecie – iść do więzienia i zaufać kobiecie”, a jeden z bohaterów antycznej wszak komedii – a w zasadzie grający ją więzień – charakteryzowany jest słowami „Wszystkie zamki przed nim padały, na GS-y padał strach”, a inny, że „zabłyśnie jak neon nad burdelem”, to już doskonale wiemy, że nie są to kwestie z oryginału „Lizystraty” Arystofanesa. Słusznie się domyślamy, że napisali je sami grający w spektaklu więźniowie. Bo to, że jesteśmy w Areszcie Śledczym na eksperymencie pod nazwą Teatr „Pod celą” i wystawianej przezeń antycznej sztuce w reżyserii Łukasza Witt-Michałowskiego, współprodukowanej przez 12. Międzynarodowy Festiwal „Konfrontacje Teatralne” wiemy doskonale od początku. Długa, „co nieco śmieszna, co nieco straszna” ceremonia wpuszczania widzów za szereg kolejnych krat i drutów, sadowienie pań i panów oddzielnie po dwóch stronach zaaranżowanej pomiędzy nimi w więziennej świetlicy przestrzeni teatralnej, sprawie tylko, że wiedza ta staje się bardziej – żeby tak rzec – namacalna. W takim anturażu ma się objawić teatr? Okaże się, że się objawia!

Michałowski mozolną pracą, a przede wszystkim dzięki swojej ogromnej wyobraźni teatralnej dokonał rzeczy niebywałej. Całość przedsięwzięcia balansuje na nieobecnym przecież w tych realiach, ale wyobrażalnym ostrzu noża. Może się on nawet spotkać z zarzutem, że proponując spektakl z udziałem osadzonych, gra na na emocjach odbiorców z zewnętrznego świata, korzystając z naturalnej skłonności ludzi postawionych w takiej sytuacji do współczucia tym „biednym” więźniom. Że gra – co już przeczytał w gazetce festiwalowej Piąta Ściana – na widzów niezdrowej ciekawości, za co ci siedzą. Może też pomysłodawca i reżyser – i to również ma już za sobą – dowiedzieć się, że to nie przestaje być teatr amatorski.

Zaiste pozostaje nim. Aktorzy w ogromnej większości mają problemy już na poziomie artykulacji, a co mówić bardzej skomplikowanych zadań. Tylko jakoś nie za bardzo kto z krytyków chce zauważyć coś innego. Że już od ekspozycji o więziennych widzeniach (w tym – odważnie – o bezdozorowym), kantynie, spacerze; od momentu, gdy się przekonujemy, że Akropola – na którym zamykają się żony walczące swym damskim sposobem z przelewającymi krew mężąmi – zastępuje tu kantyna, miejsce realizacji największego dobra więziennego jakim jest „wypiska”, pod rękami reżysera zaczyna działać teatralna magia. Działa w sposób zaskakujący i zniewalający. Szorstkość języka nafaszerowanego grypserą, toporne gesty, seplenione nawet kwestie, naturalna trema wykonawcow i inne felery giną gdzieś, bo słucha się tego i ogląda to z zapartym tchem. I nie działa tu jedynie wspomniany emocjonalny instynkt współczucia, a jeśli, to ten rozumiany w tym szlachetnym sensie, który inaczej nazywa się współodczuwaniem. Ba! Ten spektakl działa tak, że potrafimy zapomnieć o jego ważnej terapeutycznej, resocjalizacyjnej funkcji. Staje się jakiś nieodgadniony cud. Antyk pod celą osiąga współczesny – cóż, że naznaczony piętnem – wymiar.

Andrzej Molik

Kategorie: /

Tagi: / /

Rok: