Mała opera chińska

PREMIERA SETNEGO PRZEDSTAWIENIA WŁODZIMIERZA FEŁENCZAKA

Andrzej Molik: Ktoś zauważył, że „Córka Króla Smoków”, której premiera odbędzie się dziś w Teatrze im. H. Ch. Andersena, to setne przedstawienie wyreżyserowane przez Pana.

Włodzimierz Fełenczak, reżyser, dyrektor Teatru Andersena: Żeby było ciekawiej, zadebiutowałem w 1972 r. również baśnią sięgającą do chińskiej tradycji „Tygrys tańczy dla Szu-Hin” Świerszczyńskiej. Premiera odbyła się w Teatrze Starej Pani w Pradze, a wkrótce także w Białymstoku i spektakl odniósł sukces. Mieć sukces to dobra rzecz, ale utrzymać się przez wiele lat jako reżyser, to inna sprawa.

* Musi mieć Pan sentyment do kultury Kraju Środka. Co Pana w niej pociąga?

Może to taka misja? Wciąż zadaję sobie pytania o sens życia, o to czy Bóg istnieje. Dlatego szukam odpowiedzi także w innych cywilizacjach – w Indiach, Persji, Chinach, kończąc na Wietnamie i Japonii. Jeśli wziąć pod uwagę, że Chiny to 30 wieków literatury, to tego nie można nie zauważać. Tam było wszystko – teatr masek, lalek, gestu, opera pekińska i inne. To promieniuje na Japonię, Wietnam, inne kraje regionu. Co ciekawe, Chińczycy operują symbolem a nie metaforą.

* I tak Pan doszedł do „Córki króla smoków”?

Pomyślałem sobie, że warto wrócić do tego bogactwa kulturowego. Wziąłem opowiadanie fantastyczne Li Czchao-Weja powstałe pomiędzy VII a IX wiekiem. Z tego okresu najbardziej podziałały na mnie dwie historie. W jednej bawolarz zobaczył nago niebiankę, co było rzeczą niewyobrażalną. A jednak – co pięknie łączy niebo i ziemię – ona zostawiła mu szatę z piór i raz w roku mógł ją odwiedzać.

* A druga historia?

To nasza historia córki Smoczego Króla. Ludzie, których zwano studentami szli wtedy zdobywać naukę i zdawać we stolicy egzaminy cesarskie. Młody Liu ich nie zdał i wracając do domu spotkał brudną dziewczynę, pasącą baranki. Okazało się, że jest niebianką, córką Króla Smoków, którą wygnano z nieba gdy się poskarżyła na swego okrutnego męża. Już mamy symbole: baranki to chmury, pierwszy chiński cesarz był zwany Wielkim Smokiem. Liu dotarł do króla i jego brata. Ale gdy otrzymał propozycję, że dostanie książniczkę za żonę i trafi do nieba, postanowił bronić godności człowieka i wrócił do domu. Bratu króla to się spodobało, obdarował go złotem i uznał za przyjaciela. Jako bogacz zdobył szacunek i postanowił się ożenić. Gdy żona urodziła mu dziecko, zobaczył w jego oczach dziwny blask i poznał, że jego wybranką była księżniczka, która zstąpiła na ziemię. Na pamiątkę pozostawiła ludziom „Taniec pięciu barw światła”. Pokazane jest tu, że niebianka może przeżyć los człowieka, a taoizm jest bliski chrześcijaństwu.

* Jaką formę teatralną przyjmuje ta historia?

Starałem się na tyle, na ile można zrobić małą operę chińską. Wprowadzić tzw. wodne rękawy, użyć techniki „pijane ciało”. Tam człowiek musi śpiewać, tańczyć, bo tam teatr zaczyna się od emocji. Chcę tę operę pokazać przez lampiony, budowę sceny, gestykulację dłoni i nóg. Dla nas i dla mnie była to wyprawa do teatru chińskiego. Na scenie mamy mieszankę teatru cieni a także żywego planu i lalek, bo tylko to daje mi możliwość pokazania co ludzie myślą. Scenografię przygotował Jarosław Koziara. Muzykę skomponował znany z „Olbrzymów” Tomasz Łuc. To była trudna praca, bo muzyka chińska jest jednostajna, a nie można było wejść w pop.

Kategorie:

Tagi: / /

Rok: