Mocne brzmienie

Amerykański program bardów

Lubelska Federacja Bardów po majowym występie na Festivalu 2002 Lublin – New York postanowiła pokazać lubelskiej publiczności jak wygląda jej amerykańskie brzmienie. Czwartkowy koncert w Kawiarni Artystycznej Hades rodzi pytanie, czy statek sterowany przez sfederownych artystów żegluje we właściwym kierunku.

Jedno jest już pewne. Stosowane ostatnio coraz częściej mocne brzmienie ma zarówno wielbicieli jak i zagorzałych przeciwników. Kto ma rację, odpowie czas. Sprawa ma duże znaczenie, bo planowana nowa płyta federacji według zapowiedzi naszych twórców bazować będzie na zaprezentownej nam rozbudowanej oprawie muzycznej. Jeśli tak, to dokonuje się pewne przewartościowanie, które spowoduje, że wkrótce będzie trzeba postrzegać federację nieco inaczej niż dotychczas. Pytanie dodatkowe: czy to wciąż będzie ta sama grupa? Grupa artystów niezależnych, ale wszak sfederowanych dla osiągnięcia określonego celu.

Jan Kondrak obrusza się na słowa jednej z osób piszących o koncercie na State Island, że bardów lepiej słuchać w kameralnych warunkach Hadesu i twierdzi, iż Polka z USA najwyraźniej chciała się pochwalić tym, że w naszym klubie kiedyś przebywała i atmosferę programów LFB poznała. Podkreśla też dobitnie i nie bez dumy, że na stadionie Yankees-Richmond County Ballpark konfederaci dysponowali największym instrumentarium i najmocniejszym aparatem wykonawczym (w domyśle: Budka Suflera miała mniejszy). Wnioskować można zatem, że to on jest orędownikiem przemian i sternikiem, który tak a nie inaczej ustawia żagle federacyjnej fregaty.

Jak wiadomo, federacja w trakacie minionego sezonu przeszła gwałtowną kurację odchudzającą. Z ośmiu jej członków (kiedyś, licząc konferansjera, było ich nawet dziewięciu) pozostała piątka. Z perspektywy czasu najbardziej odczuwalny jest brak Vidasa Svagzdysa, który wyjechał kilka miesięcy temu do rodziny w USA i w Nowym Jorku nawet się nie pojawił. To Litwin kierował muzycznie federacją i można rzec, że był strażnikiem pieczęci dbającym o zachowanie jednolitego acz także różnorodnego stylu. Kondrak nie ma wykształcenia muzycznego, ale to on wydaje się pociagać dziś za sznurki, decydować o angażowaniu dodatkowych muzyków, pozostawiając fachowcom z cenzusem, Pawłowi Odorowiczowi i Piotrowi Selimowi, sprawy aranżacyjne.

Nie robi to pierwszy raz w swej karierze. Brzmienie rockowe pociągało go od dawna z różnymi skutkami. Płytę nagraną indywidualnie m.in z muzykiem, który i dziś pojawia się w federacji, tzn. perkusistą Tomkiem Deutrykiem trudno uznać za jego sukces – nigdy nie pojawiła się w oficjalnej dystrybucji. Z drugiej jednak strony skrzydeł musiał mu dodać entuzjastycznie przyjmowany koncert piosenek Leonarda Cohena, w którym na estradzie pojawiało się w sumie aż 13 wykonawców (piątka federacyjna, plus trzech muzyków, dwie wokalistki i trzech wokalistów, w tym jeden z gitarą). Skład nowojorski i czwartkowy to przedłużenie eksperymentu. Oprócz Deutryka, na basie grał Krzysztof Nowaka, na gitarze spóźniony z rodzinnego koncertu pod Zamkiem Wojciech Cugowski (można go podziwiać, że nie obcinał kuponów razem z ojcem i bratem i przybiegł karnie do Hadesu).

Przyznam się, że zaproponowane brzmienie mnie osobiście odpowiada i większych niepokojów nie wzbudaza. Natomiast można się zastanawiać, czy na planowanej płycie powinny pojawiać się – nawet w nowej wersji – takie stare, znane z innych nagrań hity jak nieśmiertelny „Ataman” Kondraka, „Specjalista od wzruszeń” Selima czy „Jak listy” Marka Andrzejewskiego. Usłyszeliśmy 20 utworów, na krążku tyle się nie zmieści, jest więc z czego wybierać. Dlatego sugeruję, żeby koniecznie znalazły się na kompacie śpiewane przez Jolę Sip „Imperium intymności” Kondraka (a także napisne z Markiem „Co ona ćpa”), jego wzruszająco piękne „Za nic do dodania” i „Lot świetlistej ćmy”, absolutnie obowiązkowo „Kare konie” Marka Andrzejewskiego, bo ów ludowy temat został najlepiej zinstrumentowany w tym nowym, mocnym brzmieniu, jego rozkołysane „Raz na walcu” oraz „Zostaje Tania” Selima i Hanny Lewandowskiej i ich „Nie dąsaj się” (unikałbym zaś „Jeszcze w nas zostało tyle” tego duetu twórców). Przykroić będzie można płytę spójną o falujacych nastrojach, prawdziwie przebojową.

Dla porządku i z przyjemnością dodam, że jako support wystąpili 13 czerwca w Hadesie kolejne talenty z prowadzonego przez Kondraka w Chatce Żaka Klubu Dobrej Piosenki. Duet Agata i Sebastian Krawcowie, choć małżeństwem są raczkujacym, w tekstach wykazali wielką gorzką wiedzę na ten temat i zaprezentowli to przy pomocy gitarzystów Bartosza i Marcina Zilików.

ANDRZEJ MOLIK

Kategorie:

Tagi: /

Rok: