Moja wiatka ukochana

We wtorkowy mało radosny poranek po przedostatnim długim weekendzie w tym roku usłyszałem radiu wiadomość, że wchodzi w życie nowe prawo budowlane (być może z dużych liter, ale tego nie wiem, bo ja w Domu tylko zamiatam). Najbardziej ucieszyła mnie wiadomość, że zgodnie z jego literą można sobie teraz bez zezwolenia bezkarnie postawić wiatkę, byleby na działce o powierzchnie 500 m. kw. była tylko jedna. Właśnie wróciłem z rzeczonego długiego weekendu, więc natychmiast pomyślałem o „mojej” wiatce i o tym, że od najbliższej podobnej konstrukcji oddalona jest co najmniej o 2 km. Pomyślałem również, że utrud mych kolegów, domorosłych cieśli, nie poszedł na marne – chociaż trochę nowe prawo wyprzedzili, w skutkach znaleźli się pod jego opiekuńczymi skrzydłami. Rzecz w tym, że na ukochanym Roztoczu spotkała mnie niespodzianka. Jeżdżę tam – o czym już kilka razy tu pisałem – od czasu kiedy zaprzyjaźniłem się z turystycznym towarzystwem z dawnego studenckiego klubu Mimochodek, dzierżawiącym od ponad 15 lat pół dawnej leśniczówki na cudownej polanie w sercu Puszczy Solskiej, nieopodal Górecka Kościelnego. Większość przybywających tam na czynny wypoczynek osób nocuje na pryczach i łóżkach polowych w pokoju leśniczówki i na jej strychu. Niestety, posiadam tę organiczną wadę, że nie potrafię spać – delikatnie mówiąc – bezgłośnie. Koledzy nawet nie musieli mnie siłą relegować z zamkniętych pomieszczeń (raz tylko spędziłem tam sylwestra i Nowy Rok śpiąc pod stołem w kuchni, ale wszak to była zima!) w celu zapewnienia snu wszystkim innym. Sam stwierdziłem, że najlepiej będę się czuć na świeżym powietrzu pod wiatką i tak, ku obopólnej radości zostało. Wiatka na podwórku leśniczówki na noce i poranki stała się moja, chociaż ongiś bywało, że na jej stryszek wgramolała się zanocować się jakaś para porwana tam pulsem buzujących hormonów. W dzień niektórzy korzystają z zadaszonej przestrzni jako z miejsca dodatkowej kuchni, a w czasie deszczowych wieczorów gromadzą się tam wszyscy, włącznie z psami i urządzeniem zwanym grillem. Jest wiatka kontynuatorką poprzedniczki ze spalonej wiele lat temu bazy Almaturu na oddalonej o 1-1,5 km polany. Ma też siostrzycę postawioną przez dowódcę grupy Murzyna w momencie, gdy zaczął budować dom w samym Górecku Kościelnym i, póki co, woli wraz z żoną Małą spać na jej stryszku niż w pachnącym świeżością drewnianym budynku. Bo mimochodkowe wiatki to legenda, istne muzea wykopanych i zebranych staroci, myśliwskich trofeów czy zwierzęcych szczątek i tabliczek typu SOŁTYS lub drogowskazów z turystycznych szlaków. I oto zajeżdżam ja ci w piątkowy, ciemny już wieczór pod leśniczówkę, ognisko się pali, impreza w pełnym rozkwicie, a Murzyn mi komunikuje, że będę spał na deskach w niedokończonej jeszcze nowej wiatce, bo stara się już rozsypywała i trzeba było ją rozebrać. I tak się stało! Rano Murzynowa ekipa, czyli Jarek, Tadzia, Piotrek i Andrzej delikatnie przepędziła śpiocha i przystąpiła do wieńczenia dzieła. Powróciły te wszystkie cudowne ciesielskie terminy, których uczyłem się od mistrza Jana Kulika z Tereszpola, gdy jego rodzina stawiała dom Małej i Murzyna w G.K. – płatew, kołbuch, fleki, zręb… Gdy się zaniepokoiłem, że w szczycie wysokiego teraz bardzo dachu (nowa przestrzń strychowa!) widzę szparę, nauczyłem się nowego. – Tam przyjdą gąsiory! – zakomunikowali weekendowi cieśle. No i wieczorem przyszły. Tę noc spędziłem na festiwalu w Józefowie, a spanie na wiatce, na przestronnym strychu zainaugiurowali z ochotą młodzi mimochodkowcy. A i tak mam satysfakcję, że to ja pierwszy spałem w prowizorycznej jeszcze MOJEJ wiatce!

Andrzej Molik

[Panie Robercie. Byłem w szpitalu dłużej niż myślałem. Przepraszam. Jeśli Pan zmieści, dosyłam też zdjęcie wiatki w robocie mojego autorstwa]

Kategorie: /

Tagi:

Rok: