Moligigantomania

 

Jestem niezwykle wdzięczny Jackowi Szymczykowi, że na kulturalnej działce DW objaśnił, o jakiej to imprezie nie za bardzo chciałem się wypowiadać osobiście. Ale już się odbyła i wiem, że była daleka od doskonałości. Dlatego pozwalam sobie coś jeszcze napisać o niej z punktu widzenia tego, który ją organizował a jest świadomy, że popełnił przy tym kilka karygodnych błędów.

Urodziny Artystyczne Molika od ich początku polegały na tym, że występowali na nich artyści ze mną zaprzyjaźnieni, tacy, którzy nie traktują mnie jako bezdusznego krytyka, ale jako osobę im sprzyjającą i – w miarę mych możliwości – wspierającą we wszelkich działaniach. Nie mnie sądzić, na ile mi się to udawało. Jedno wszakże nie może podlegać dyskusji.: Na hasło: „Zagrajcie dla moich przyjaciół z drugiej strony rampy”, zjawiał się niewyobrażalny – tak to odbieram z perspektywy czasu – szereg wykonawców. Zawdzięczam im niezapomniane minuty – godziny! – przeżyć. Zawsze także pamiętam tych, którzy mnie w tym wspierali, a o których rzadko było okazja mówić, w tym mistrza drukarstwa konstruującego cudowne zaproszenia, dziś – niestety – wylewającego na mnie pomyje.

Starałem się o to bardzo, żeby każde kolejne urodziny były jak najdalsze od formuły benefisu, bo to nie o mnie chodziło, tylko o przyjemność odbiorców. Organizowałem je dziesięciokrotnie (plus dwa razy gdzieś indziej) w Kawiarni Artystycznej Hades dzięki Eli i Leszkowi Cwalinom i Włodkowi Orzechowskiemu, właścicielom lokalu i ich zawsze przyjaznej mi załodze. Nawet nie próbuję, – chociaż to fajne wyzwanie – policzyć ilu to piosenkarzy, kabareciarzy, solistów i duecistów (tercecistów…itd.), dusz swobodnych i podległych, awangardzistów i …ariergardzistów, chwilowo-sukces-owców i gwiazdorów na stałe zapisanych w annałach kultury polskiej wspaniale zaistniało na estradzie w hadesowych piwnicach. Są w mym sercu, które dziś nadwątlają wyrzuty sumienia.

Czuje ogromny psychiczny dyskomfort, z powodu tego jak narozrabiałem. Zżarła Molika gigantomania. Wydawało mi się, że na pożegnanie – chwilowe, mam taką głęboką nadzieję, na czas remontu gmachu Centrum Kultury – powinienem zaanimować wydarzenie szczególnie, jak mawia młodzież, wypasione. Nazapraszałem tylu wykonawców, że stali enterprenerzy (to oni tłumaczą co-kto to jest), Grzesio Michalec i Macio Wijatkowski (oczywiście Loża 44) załamali się i wpadli w dokuczliwą melancholię, którą jeszcze w XIX w. uznawano za chorobę psychiczną, tu: przez gospodarza wieczoru spowodowaną. Spójne rok wcześniej występy rozwaliły problemy z nagłośnieniem aż trzech ansambli, w których liczba wykonawców przekraczała pięć osób. Było takich tym razem aż cztery! Ergo: długie strojenie się, nastawianie i walka z akustykami.

Skutek najgorszy, że umówieni przeze mnie przyjaciele po pięciu godzinach oczekiwania na swój występ, na estradzie się nie znaleźli. Prawdziwy wstyd! Dla mnie! Jarek Kozidrak współtwórca BAJM, miał tę chwilę satysfakcji, że już po oficjalnej imprezie, w prywatnej sytuacji został dopieszczony zamówieniami i wspólnymi śpiewaniami w gronie najwytrwalszych uczestników urodzin. Ale co ja mam powiedzieć dziś Markowi Kasprzykowi, któremu w życiu zawdzięczam bardzo wiele, Łukaszowi Miazkowi, który dla mnie jest jak moje dziecię i temu sympatycznemu ich koledze, którego imienia nie pomnę, a który z tamtymi tworzy gitarowe trio Szalone Przewodniki ( inna nazwa – jednak nomen omen? – Chodu!) . No, co mam? Może po prostu: – Strasznie przepraszam!!!

Ja, koszmarny molik.

Kategorie:

Tagi:

Rok: