Muzyczny rarytas

KONCERT „KIEPURA IN MEMORIAM”

Chciałoby się zakrzyknąć: – Wreszcie! Wreszcie mieliśmy w Lublinie koncert operowych i operetkowych przebojów (a także innych pieśni) na najwyższym, wręcz – nie miejmyż kompleksów! – światowym poziomie. Takiego wydarzenia nie powstydziłyby się Wiedeń, Paryż czy Londyn, chociaż tam podobne koncerty skomponowane według niezawodnej recepty są codziennością, a my na taki muzyczny rarytas, takie święto pięknego śpiewu i porywającej muzyki musieliśmy poczekać sporo czasu.

Świętem okazał się koncert „Kiepura in memoriam” stworzony z okazji setnej rocznicy urodzin największego polskiego śpiewaka XX wieku, a zaprezentowany w sobotę w nowej Sali Kongresowej AR jako inauguracja sezonu 2002/2003 w Teatrze Muzycznym. Można było się zżymać, że cóż to za otwarcie, w którym z artystycznej ekipy lubelskiego teatru prezentuje się tylko dyrektor Jacek Boniecki i dziesięciu muzyków dołączonych do składu Płockiej Orkiestry Symfonicznej i które na dodatek nie odbywa się na własnej scenie. Ale te wątpliwości pryskały wraz z kolejnymi taktami płynącymi z estrady pięknej sali przy Akademickiej i kolejnymi wystepami pojawiających się na niej gwiazd. Nie obrażając realizatorów poprzednich tego typu koncertów w TM (powiedzmy karnawałowego), tym wydarzeniem zrobiono wielki krok z lokalnego gruntu wprost do Europy.

Nie trzeba kryć, że lubelski koncert to zmodyfikowana wersja koncertu prezentowanego w sierpniu na Festiwalu im. Jana Kiepury w Krynicy. I ten „nasz”, ułożony jak się można domyślać, przez prowadzącego go Bogusława Kaczyńskiego i przez Jacka Bonieckiego dzień wcześniej podbijał publiczność w Płocku. Mikstura okazała się smakowita. Przy wykonawstwie w cuglach przekraczającym średnią krajową, czyli osiągającym poziomy gwiazdorskie nie może nie skończyć się sukcesem koncert, w którym pojawiają się takie przeboje operowe jak „Habanera” z „Carmen” Bizeta (wymarzona do tej roli Marta Abako), aria torreadora z tejże (Florian Skulski), Jontka z „Halki” Moniuszki (już od wiosny ulubieniec naszej publiczności Ryszard Wróblewski) czy „Nessun dorma” z „Turandot” Pucciniego.

Wieki czekałem na to, żeby usłyszeć w Lublinie wzniosłe „Vincere!” kończącę tę fantastyczną arię i doczekałem się we wspaniałej interpretacji Dariusza Stachury. Dlatego uważam, że był to jeden z najmocniejszych akcentów pierwszej, operowej części koncertu. Ale jeszcze mocniejszym był walc Julii z „Romea i Julii” Gounoda w olśniewającym wykonaniu Iwony Hossy. Jej koloraturowy sopran poraża urodą, wciska w fotel, zachwyca. Hossa to gwiazda najjaśniejsza w całej konstelacji jaka objawiła się nam w sobotę, chociaż trzeba zauważyć klasę mezzosopranistki Jolanty Bibel (aria księżnej Eboli z „Don Carlosa” Verdiego) czy „kwartetu” Abako – Hossa – Stachura – Wróblewski w niezawodnym w takich przypadkach „Więc pijmy” z „Traviatty” Verdiego, powracającym w wykonaniu wszystkich na bis wielkiego finału, a wreszcie sugestywnie energicznego, dokonującego za dyrygenckim pulpitem cudów ekwilibrystyki Jacka Bonieckiego, jak się okazuje ulubieńca publiczności krynickiej. U nas niewątpliwie też nim wkrótce będzie.

To on żywiołową polką Straussa „Grzmoty i błyskawice” przeniósł nas uwerturowo w operetkowo-pieśniową część koncertu i według hitchcockowskiej zasady, że na początku powinno być trzęsienie ziemi, a później temperatura ma rosnąć, podnosiła się ona z występu na występ. Zachwycała jak zwykle Grażyna Brodzińska w „Wien, Wien…” Siczyńskiego, aczkolwiek sama podobno przyznała, że wolałaby być tenorem, a to po popisie Ryszarda Wróblewskiego w „Wielka sława to żart” z „Barona cygńskiego” Straussa (sala śpiewała razem z nim!) i „zazdrośnie” zaśpiewała tango „Jauloussi”. Podbijali serca pań i nie tylko Dariusz Stachura (w bisie „Kocham wszystkie kobiety” Stolza wsparli go dwaj tenorzy i jest to jeden z tych chwytów, które podbijają widzów) i Adam Zdunikowski (neapolitańskie „Core in grato”, kapitalny duet z Iwoną Hossą „Usta milczą” z „Wesołej wdówki” Lehara).

Kiedy na koniec trzech tenorów Stachura, Wróblewski i Zdunikowski, wspartych (twórcza innowacja!) przez podwyższającego swój baryton Skulskiego zaśpiewało „O sole mio” i dało aktorski popis w przekazywaniu sobie kwiatów, publiczność mogła tylko oszaleć ze szczęścia i wymusić jeszcze raz, tym razem w wykonaniu wszystkich, owe hitowe „Więc pijmy”. A Bogusław Kaczyński, który z biegiem wieczoru odzyskiwał formę (ponoć zdenerwowało go to, że godzinę szukał nowej, nieznanej mu sali), mógł życzyć jej radości z Teatru Muzycznego prowadzonego przez utalentowanego Jacka Bonieckiego. Są na to wielkie nadzieje. Co najmniej troje z solistów tak świetnie prezentujących się na koncercie dedykowanym Janowi Kiepurze (Abako, Bibel, Wróblewski) wkrótce pojawi się w przedstawieniach naszego teatru.

ANDRZEJ MOLIK

Kategorie: /

Tagi: /

Rok: