Nie liczcie ile mam lat…

W trakcie sobotniego wieczoru w Kawiarni Artystycznej HADES Hanka Bielicka opowiadała, jak to kiedyś – można się domyslać, że niewiele po wojnie – występowała w lubelskim teatrze razem z Ludwikiem Sempolińskim. Recenzent tutejszej gazety, co zapamiętała na zawsze, napisał wówczas o artystce: „Zdaje się, że się narodził nowy talent estradowy, ale na razie przebija się przez chrypkę”.

Krytyk piszący o pani Hance w roku 2000 jest w dużu bardziej luksusowej sytuacji, bo od ponad pół wieku wie, że chrypka jest znakiem firmowym Bielickiej na równi z jej talentem rozśmieszania ludzi, temperamentem, wyrzucaniem słów z szybkością karabinu maszynowego i żywotnością godną najwyższego podziwu. Sama artystka dysponuje niezliczoną ilością anegdot i autoironicznych uwag na temat swego długiego żywota i zasypuje nimi publiczność z wdziękiem nastolatka. – Nie liczcie ile mam lat – ostrzega – bo wy spadniecie z krzeseł a ja stracę humor. Apeluje do prezydenta i premiera o szacunek dla antyku, podpisując się jako „nowy obiekt zabtkowy po lustracji i renowacji”. Opowie, jak to w Australii śpiewano jej „Sto lat”, a gdy spytałała, dlaczego to robią nim dotknęła ziemi na lotnisku, usłyszała: – Dobrze, że babcia w ogóle doleciała! W Nowym Jorku ktoś jej natomiast powiedział: – Pani się się tak nic nie zmienia, że aż pani nie poznałam!

W tym zestawie opowiastek świadczących o wspaniałym dystansie występującej na scenach i estradach od 60. lat aktorki do swojej własnej osoby, mają najbardziej ulubioną jest ta, którą Artur Andrus nazwał kiedyś sztandarowym przykładem faux-pas. Gdy w jakimś amerykańskim sklepie pani Hance bardzo długo przyglądała się pewna sprzedawczyni, artystka spróbowała zachęcić ją do rozmowy a tamta wypaliła: – Niech pani nic nie mówi, ja wiem, pani jest albo Ćwiklińska, albo Bielicka, ale nie pamiętam, która z was umarła!

Dzięki Bogu, występy Hanki Bielickiej nie mają nic wspólnego z żałosnymi objazdami po kraju zupełnie adekwatnego tytułem do sytuacji spektaklu „Drzewa umierają stojąc”, w którym jak ciekawostkę jarmarczną pokazywano ledwo żyjącą, leciwą Mieczysławę Ćwiklińską. Bielicką można kochać lub nie, lubić jej styl lub go nie cierpieć, ale nie można jej nie oddać sprawiedliwości, że wciąż prezentuje formę taką samą, jak wówczas gdy na początku lat 50. wymyślono dlań w „Podwieczorku przy mikrofonie” postać fertycznej, zagadującej, zakrzykującej cały świat Dziuni Pietrasińskiej. W HADESIE zjawili się – podwyższając momentalnie średnią wieku osób uczestniczących w hadesowych wydarzeniach – widzowie, którzy Bielicką uwielbiają od lat i dla których była to podróż sentymentalna i – co tu gadać – wielkie święto. Nie zawiedli się, dostali to, czego oczekiwali i dlatego zapewne uronili łzę śpiewając na finał rozrywające serce „Upływa szybko życie” razem z panią Hanką i towarzyszącą jej na estradzie Lidią Stanisławską (mają niestety rację złośliwe koleżanki tej aktorki, że kiedyś lepiej śpiewała niż grała na scenie a dziś -notując anegdoty o artystach – lepiej pisze niż śpiewa) i grającym na syntezatorach Nazimem Alijewem oraz nieco sprowokowane, bo zaintonowane przez Stanisławką „Sto lat”.

Ale potem stało się coś, czego HADES w swej już przecież długiej historii jeszcze nie widział. Kiedy Hanka Bielicka zeszła z estrady i szła do wyjścia, zabrzmiała jeszcze raz nasza podstawowa pieśń narodowa a nawet jej uzupełnienie: „Sto lat to za mało, sto pięćdziesiąt by się zdało”. Nie kryjąca wzruszenia pani Hanka nie spuściła jednak z tonu i rzekła: – Powiem wam tak, jak w Australii: jak dożyję, to przyjadę.

Trzymamy za słowo!

Andrzej Molik

Kategorie: /

Tagi: /

Rok: