Nowe wyzwanie: Musil

Z Januszem Opryńskim z Teatru Provisorium i Witoldem Mazurkiewiczem z Kompanii Teatr o przygotowywanym kolejnym wspólnym spektaklu tych grup rozmawia Andrzej Molik

* Po ogromnym sukcesie Ferdydurke według Witolda Gombrowicza w Panów reżyserii, teatry Provisorium i Kompania Teatr rozpoczęły próby do przedstawienia opartego na trochę już dziś zapomnianej klasycznej powieści Roberta Musila Niepokoje wychowanka Torlessa. W pierwszym odruchu można sądzić, że te utwory są od siebie odległe, ale z drugiej strony, w obu pojawia się młodzieńczość, bo i u Musila bohaterami są młodzi ludzie, kadeci Akademii Wojskowej. Jak to jest? Czy tu jest jakiś ciąg logiczny prowadzący od Ferdydurke, czy – odwrotnie – jest to przeskok w zupełnie inną kategorię myślenia, także myślenia teatralnego?

Janusz Opryński: – Myślę, że odległość tych tekstów jest pozorna. Silną bronią Gombrowicza jest komizm, którego może w Musilu brak, a którego my trochę, a może nawet więcej niż trochę wniesiemy. Teksty jednak nie są tak odległe jakby się wydawało. Nawet czasowo nie dzieli ich jakaś przepaść. Musil jest chyba o jakieś 30 lat wcześniejszy, ale pamiętajmy, że ważna jest też epoka – wyrastają z podobnego klimatu filozoficznego, z podobnej aury, z podobnej refleksji. I Gombrowicz przeczuwał zmianę widzenia świata i tak samo Musil.

* Są i dalsze podobieństwa.

Tak. Pewna niedojrzałość, młodzieńczość u Gombrowicza jest tak samo polem obserwcyjnym u Musila, bo rzecz dzieje się rzeczywiście w szkole kadetów. My troszeczkę zgubimy tę szkołę, bo taki wybraliśmy wspólnie trop. Będziemy trochę mieszać czas i nie będziemy się trzymać mocno tego adresu. Tak że startujemy do tego tekstu z doświadczeniem teatralnym Gombrowicza, przede wszystkim doświadczeniem aktorskim. Wdepnęliśmy na chyba ciekawą drogę aktorstwa biologicznego, które wydaje się też niezwykłą scieżką do tego tekstu. Myślę, że ślady jednego z głównych problemów Musila, który próbuje czytać człowieka poprzez erotykę, pojawiały się już w Ferdydurke. Dlatego myślę, że jest to kontynuacja i nie.

* Istnieją już pewne kanony, wizje postrzegania Niepokojów wychowanka Torlessa. Z jednej strony mamy słynny przed laty, dziś – może na szczęście dla Was – mało przez kogo pamiętany, ale na przykład dla mojego pokolenia bardzo ważny film Volkera Schlondorffa. Na drugim biegunie leży pokutujące wśród wielu odbiorców nie takie znowu trywialne przekonanie, że Musil to austriacki Wiktor Gomulicki z jego wydanymi w tym samym 1906 roku Wspomnieniami niebieskiego mundurka…

– Sądzę, że w tym jest troche prawdy. Powiem trochę przewrotnie: proszę zobaczyć z jakiej pozycji startowaliśmy robiąc Ferdydurke, ile było wcześniejszych przymiarek do adaptacji, ile funkcjonowało stereotypów. Obecnie jesteśmy w bardzo ciekawym momencie pracy, bo tak naprawdę siedzimy jeszcze bardzo głęboko w sensach tej książki. Jesteśmy po kolejnej jej lekturze, dzisiaj, 24 stycznia, zaczniemy chyba czwartę obróbkę tekstową. To jest, śmiem twierdzić, taka nasza bardzo oryginalna praca nad tekstem, której doświadczyliśmy już nad Dżumą Camusa, udoskonaliliśmy przy Ferdydurce a powtarzamy w jeszcze trochę innej wersji nad Musilem.

* Odwołując się także do innych tradycji kulturowych?

Tak konkretnie mówiąc, chcemy doświadczenie Torlessa zawrzeć pomiędzy dwoma granicznymi doświadczeniami. Że jest to po eksperymencie Stawrogina a przed „kościołem międzyludzkim” Gombrowicza. Ponieważ mnie Dostojewski jest bardzo bliski a Gombrowicz został przez nas zgłębiony, pomiędzy tymi doświadczeniami granicznymi będziemy próbować interpretować Musila. Może to będzie ciekawe, że wspólnie z aktorami przeżyjemy metaeksperyment teatralny. Pamięta pan – wielką siłą, odkryciem tego tekstu jest pomieszczenie ludzkiech namiętności w odnalezionej przez Torlessa czerwonej komórce. Tam schodzili się uczniowie i tam odbywały się seanse tortur, cierpienia, tam odkrywali swoją dzikość, zwierzęcość męcząc jednego z nich, czyli Basiniego. Myślę, że jest to niezwykle ciekawy materiał dla teatru, dla aktora, ale jeszcze nie wiemy do czego nas doprowadzi. Wiemy mniej więcej, jak będziemy interpretować ten tekst, jak będziemy go rozwijać, jednak to, co przyniesie aktor jest wciąż wielką tajemnicą i tu liczymy na najwięcej: że to, co mamy, aktorstwo, które – mówiąc w brzydki sposób – jest złapane, stanowi naszą siłę. To klucz do tego tekstu. Trudno mi natomiast mówić o rozwiazaniach estetycznych, bo chociaż są już decyzje odnośnie przestrzeni teatralnej, odnośnie pewnych sekwencji, tonacji niektórych scen i chociaż może być to ciekawe, nie chcę tego uprzedzać.

* A jeśli wspomina Pan o Biesach Dostojewskiego, to myśli Pan o ciągu tradycji płynącej z doświadczeń Provisorium, z Pana dawnych spektakli?

– Nie. Akurat myślę tu konkretnie o eksperymencie Stawrogina. Jak pan pamięta, jest tam przejmujący epizod Stawrogina z Matrioszą w komórce, kiedy ona krzyczy, że zabiła Boga. Bedziemy pamiętali o tym, że to ma specjalną aurę, pamiętali o słynnej poprawce Kiriłowa, że „z Boga człowieka do człowieka Boga”, z tym, że to jest jakby w tyle głowy, to refleksja nad epoką, kiedy to się dzieje. Oba teksty – jeszcze raz do tego wrócę – Gombrowicza i Musila, operują bohaterem niedojrzałym, ale z drugiej strony wchodzą tu dojrzali ludzie, czyli jest tu paradoks. Józio wchodzi do szkoły, kiedy ma 30 lat a świat Musila opisuje człowiek dojrzały, który nie mówi zdziecinniałym językiem. Czyli mamy prawo do różnych czasowych nadużyć.

* I diagnozowania…

– Tak naprawdę mogę z całą odpowiedzialnością rzec, że oba teksty mówią o pewnym okresie dzieciństwa wieku, że to dzieci początku wieku. I o tym chcemy znowu powiedzieć. Być może w tym tkwi jakiś klucz, nasz mały klucz do odpowiedzi na pytanie o historię zła tego wieku – że coś się otworzyło, coś się spuściło z łańcucha. Mamy taką nadzieję, że to studium, którego dokonamy, ten eksperyment, który przeprowadzą aktórzy na sobie z taką samą ofiarnością i – myślę – z takim samym wynikiem jaki dało Ferdydurke, przybliży nas do tajemnicy zła w uniwersalnym kształcie. Może… Rozmawiamy na progu lutego i nie chciałbym zapeszyć.

* A kiedy odbędzie się premiera?

– Premierę zrobimy na festiwal, na październikowe Konfrontacje, z tym, że spektakl musi być gotowy na koniec czerwca, bo taki mamy plan działania.

***

* Czy reżyser, który w Ferdydurke odpowiadał głównie za sprawy aktorskie, może na ten temat dodać coś do tego, co mówił Janusz Opryński?

Witold Mazurkiewicz: – Myślę, że o aktorstwie jest jeszcze trochę za wcześnie mówić, bo to są jedynie nasze zamierzenia i – to co mówił Janusz – pewnie pójdziemy pewnymi tropami, które sobie wypracowaliśmy, które są nam bliskie. Ale zatrzymując się na etapie adaptacji, myślę, że tak jak adaptacja Ferdydurke była rzeczą bardzo trudną, tak adaptacja tekstu Musila, przynajmniej w tym momencie, jawi się nam jako jeszcze trudniejsza.

* Pracowaliści nad nią we dwóch?

– Nie, pracujemy wszyscy, tak jak zawsze. Tak jak siedzimy teraz w pięciu – także Jacek Brzeziński, Jarek Tomica Michał Zgiet – wszyscy jesteśmy adaptatorami.

* Również pierwsza obróbka to dzieło wszystkich?

– Wszystkich! Ta pierwsza obróbaka to była wspólna lektura. Mimo, ze każdy w domu sam czytał książkę, to zwykle znowu od samego poczatku sobie czytamy, potem kroimy, potem… Ale nie o tym chciałem mówić, tylko o tym, że adaptowanie było jeszcze trudniejsze niż w przypadku Ferdydurke. I tu jest problem z aktorstwem, chociaż mam nadzieję, że to wszystko zadziała u nas na plus, że tak jak mówił Janusz, pójdziemy gdzieś o krok dalej, że te granice zostaną znów gdzieś przesunięte. A wracając do tego, co pan mówił na początku, nikt z nas nie ogladał filmu Schlondorffa…

* I nikt nie ma obciążeń.

– I nie ma ochoty oglądać, bo w związku z tym, że ta adaptacja nie jest jeszcze gotowa, nie chcemy mieć przed sobą jakichś wizji. Podobnie przed Ferdydurke nie oglądaliśmy filmu Jerzego Skolimowskiego opartego na książce Gombrowicza. Nie oglądaliśmy też – z drugiej strony pewnie żal – Torlessa Krystyny Meisnerowej zrobionego kiedyś w Toruniu. Chyba dobrze, bo wtedy mamy szansę na zrobienie swojej własnej, niczym nie obciążonej adaptacji. Będzie to tylko nasze widzenie.

* Janusz Opryński mówi, że Niepokoje zostały napisane z perspektywy osoby doświadczonej. Ale czy wy, przy tworzeniu scenopisu korzystacie także z największego, najbardziej dojrzałego dzieła Musile, z jego Człowieka bez właściwości?

– Nie. Jeśli chodzi o Musila, to w grę wchodzą tylko Niepokoje wychowanka Torlessa. Być może, że w związku z tym, na jakiej bazie jest Torless zbudowany, sięgniemy do Kanta, być może do innych tekstów z epoki.

* Ale Nietschego chyba tam nie odnajdujemy?

J.O. – Oj, jest, jest! W postaci Beineberge, w którą wcielał się będzie Jarek Tomica, jakieś ślady Nietschego są.

W.M. – Tropy w budowaniu adaptacji Torlessa są, jak widać bardzo podobne do tych, po których poruszaliśmy się przy Ferdydurke.

* Czy już widzicie jakąś plastykę tego spektaklu?

– Janusz zapowiedział, że nie będziemy jeszcze o tym mówić.

* Ale autor scenografii jest już znany?

– Będzie to ponownie Jerzy Rudzki. Nie chcemy póki co zmieniać drużyny, która miała tyle szczęścia przy okazji tworzenia Ferdydurke.

* I autor muzyki pozostaje ten sam?

– Z autorem muzyki jest trochę inaczej. Złożyliśmy propozycje pewnemu człowiekowi i zobaczymy kiedy nam on odpowie. To pewna niespodzianka, bo jest to człowiek ogólni znany.

* To nad resztą na razie spuszczamy kurtunę milczenia. A kiedy możemy się umówić następny raz?

– Możemy się umówić na próbę generalną w czerwcu.

* Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał

Andrzej Molik

Nowe wyzwanie: Musil Nowe wyzwanie: Musil cz 2

Kategorie:

Tagi: / / / /

Rok: