O.K. Pisz, pisz!

Tytuł tego tekstu jest zarówno wezwaniem do krytyka, żeby wywiązał się ze swoich obowiązków po premierowych przeżyciach, jak i – przede wszystkim – rodzajem hołdu wobec słowotwórczej inwencji Stanisława Barańczaka, który szekspirowskie „Poskromienie złośnicy” kongenialnie spolszczył i sprawił, że wsłuchując się w kapitalne „odzywki”, w dialogi bliskie kolokwializmom a w zasadzie zupełnie potoczne, mamy prawdziwą frajdę. To już nie tylko ów Okpisz, którego z innych tłumaczeń znaliśmy na przykład jako Szlaja (Józef Paszkowski) i którego nazwiskiem nieudolnie próbuje się tu bawić Wasz sługa. To żywy język, którym tłumacz wdzięcznie żongluje, a ten – jakkolwiek śmiesznie by to nie zabrzmiało – w ustach aktorów nabiera prawdziwego blasku. To te wszystkie niemal lapsusowe „usta – ustawiał”, „małmazji – ani małej Azji, ani…”, „nie premia – Gremia”, „uroda Kasi kosi z nóg i kusi”, „nas troje – nastroje”, „tu, Panie – dosyć tego tupania”, etc., etc.

Takie tłumaczenie może ponieść spektakl, przydać mu barwy, podrasować. I czyni to! Ale to nie koniec zasług Barańczaka. Najwyraźniej jego inwencja natchnęła też reżysera Bogdana Toszę, który wpadł na pomysł o kapitalnym znaczeniu dla lubelskiej realizacji niezbyt przecież porywającej komedii Williama Szekspira. Z prologu (tu: przygotowania) – w którym rzeczonego a pijanego jak bela Krzysztofa Okpisza, Dziedzic ogłupia opowieścią, że to ten jest dworskim panem, który przez lata trwał w stanie śpiączki – tworzy główną linię tematyczną w spektaklu. Zaczyna się zabawa w teatr w teatrze, bo to dla przetrzeźwiałego a omamionego birbanta, który wylądował w prawdziwej loży teatralnej na balkonie (a więc pośród widzów przybyłych do Osterwy) gra trupa pojawiających się między rzędami aktorów. Za chwilę zacznie się „właściwa sztuka” – adresowana do okpionego Okpisza a przy okazji do nas.

Nie dosyć tego. Metateatr zostaje przez reżysera rozbudowany: ten sam Paweł Sanakiewicz, który wcielił się w Okpisza, pojawia się na scenie jako Petruchio, konkurent o rękę Kasi, spiritus movens tytułowego poskromienia, a zatem postać w sztuce najważniejsza. Ciągłą obecność Okpisza na balkonie zanaczona jest przez przebywanie tam bez przerwy damy z „jego” służby (trzeba przyznać, że wdzięczna rola przypadła w udziale grającej służącą Jolancie Deszcz – Pudzianowskiej). Ogląda więc imć Krzysztof „samego siebie” a my wdrapujemy się na jeszcze wyższe piętro znaczeń.

Zabawa jest tym bardziej pyszna, że cała jest z ducha Szekspira, bowiem ten uwielbiał układać takie szarady, wkładać małe szufladki w większe, a aktorzy pojawiający się na kolejnych dworach z jego sztuk to chyba najbardziej ulubiony motyw w twórczości Stratfordczyka. Jeśli dodać, że dzięki metateatrowi stworzonemu przez Bogdana Toszę mamy także konfrontację temperamentów i mentalności angielskiej (północnej) i włoskiej (południowej), podkreśloną własnoręcznie opracowaną muzyką (brytyjskie dudy versus Vivaldii), co stanowiło również istne hobby Williama Sz., bo inaczej nie osadziłby akcji tylu swych sztuk w Italii czy Grecji, przekonamy się, że jest to spektakl do cna szekspirowski (nawet gdy – co należy uznać za kolejny element zabawy teatralnej – zagości niespodziewanie akcent z polskiej tradycji weselnej, gdy na oczepinach panna rzuca wianek za siebie) i stanowi wielki pokłon przed geniuszem autora Romea i Julii, Otella, Burzy, Snu nocy letniej, no i tego Poskromienia z poczatków jego drogi twórczej.

I jeszcze coś. Takie zabawowe ustawienie przedstawienia, na plan dalszy spycha przesłanie sztuki. Cały problem męsko – damskich układów i przewag ujęty zostaje w cudzysłów, tak, że nawet „okrutność” metod stosowanych przez Petruchia nie razi. On się nimi bawi, Kasia też nam daje do zrozumienia (zauważyliście Państwo ten kierowny do nas błysk w oku, gdy pozbawiana pięknej sukni od krawca, pyta męża, czy chce z niej zrobić stracha?), że to ją rozbawia i cieszy. Ja, w każdym razie, po tej lekcji poskramiania, sposobów postepowania wobec dam nie zmienię, co najwyżej jeszcze szczerzej będę się do nich uśmiechał.

Klamrowe, leitmotivowo powracajace skwencje Okpisza – widza, oglądacza sztuki i teatrum życia – są obok scenografii i kilku kreacji aktorskich najmocniejszą stroną spektaklu w Osterwie. W scenach padewskich potrafi zawiać nudą. Bo mistrz Szekspir nie wysilił się zbytnio przy konstruowaniu ról dla licznych pobocznych postaci. Bo reżyser nie miał już tak błyskotliwych pomysłów na tę – pardon za słowo – watę teatralną. Bo aktorzy tylko momentami mają z czego kroić swe kreacje a na dodatek nie mogą się podeprzeć rekwizytem, jakimś sprzętem do ogrania nieobecnym w oszczędnych, klarownie czystych dekoracjach Aleksandry Semenowicz.

Jednak, jak się rzekło, to właśnie scenografia jest kolejnym atutem lubelskiego „Poskromienia złośnicy”. Dawno nie widziałem w teatrze, żeby równie prostymi środkami osiągnięto tak oszałamiajacy rezultat. Wszak całe dekoracje, to spuszczane z góry sceny weduty wymalowane na płótnie, widoczki z fragmentami architektury Padwy, dworu Baptisty (kolejna dziarska kreacja niezrównanego Włodzimierza Wiszniewskiego) czy dworu Petruchia. Ale wystarczyło, że scenograf dodała barwne tiule wiszące przed atrapami budowli, że wspaniale wspomógł ją światłem Mirosław Poznański, że na tych lakonicznych tłach fantastycznie zagrały swym bogactwem stylowe stroje, a wyczarowany został świat z włoskiego malarstwa XVI i XVII wieku.

Przecież Biondello (Witold Kopeć jeszcze raz potwierdza, ze dobrze się czuje i w komediowych, dalekich od amanctwa rolach) stojący z instrumentem w światłocieniu za tiulem, to „Lutnista” Carravagia. Przecież wieńce weselne na głowach dwóch sióstr, to rodzaj cytatu z jego „Bachusa”. Przecież fryzura i suknia Bianki (Anna Bodziak zagrała ją leciutko, z niewymuszonym wdziekiem – w takiej pannie nie sposób się nie zadurzyć), to jakieś nawiązanie do tak dobrze nam znanej Leonardowej „Damy z łasiczką”. Przcież w finałowym ufryzowaniu Katarzyny znajdziemy echa przypisywanej mu „Damy w koszyczku z perłami”. Przecież przemianę Kasi, jej „uświęcenie”, podkreślają ujęcia przywołujące na myśl Madonny Rafaela. Fantazja!

Tu czas najwyższy przejść do scenicznej Kasi, w którą wciela się Aneta Stasińska. Tak jak trudno wprost sobie wyobrazić lubelskiego spektaklu bez skończonych, bezbłędnie poprowadzonych kreacji (wszak to dwie role!) Pawła Sanakiewicza, bowiem na nim te przedstawienie aktorsko stoi i promieniuje najwyższą jakością (któryż to już raz wynoszę pod niebiosa tego prześwietnego aktora?), tak rola jego scenicznej partnerki przełamuje mi się na dwie części. Mam ogromne podejrzenie, że złość nie jest elementem konstytuującym charakter pani Anety. Kasine napady furii są wyraźnie mozolnie wypracowane a głos nie brzmi w tych atakach tak mocno i przekonująco, jak można by sobie to wyobrażać. Na szczęście, to czystej wody talent aktorski i w geście, w mimice, w tanecznych ruchach (ukłon w stronę choreograficznej pracy Przemysława Śliwy), jest po prostu porywająca. No i ma jej Kasia końcową (nie do końca końcowa, bo finał w tej konwencji oddano ryczącym ustom Okpisza) przemowę, która całą kreację stawia w innym świetle, podnosi ją na wyżyny prawdziwej sztuki. Brawo! To przecież debiut w tak dużej roli, debiut dający ogromne nadziej na przyszłość. Czekam z tęsknotą, co też nam ta aktorka wtedy (in spe) pokaże.

O pozostałych rolach można tylko ciepło wspomnieć. Reżyser aktorów poprowadził sprawną reką, a ci – szczególnie Tomasz Bielawiec jako Grumio, Wojciech Dobrowolski jako Tranio (i Bartek udający żonę Dziedzica!), Artur Kocięcki jako Hortensjo – Licjo, Jerzy Kurczuk jako pijany Curtis, Andrzej Redosz jako podstarzały fatygant Gremio, Szymon Sędrowski jako młody i skuteczny w staranaich Lucencjo (pięknego amanta doczekaliśmy się w Osterwie, to już druga podobna rola młodego aktora po „Damach i Huzarach”) i Piotr Wysocki jako dostojny Vicencjo i przewrotny Dziedzic – wiedzieli jak podpowiedzi Bogdana Toszy udanie wcielić w życie. Pozostałym aktorom – Joannie Morawskiej, Jolancie Rychłowskiej (pojawienie się jej Wdowy w finale to nie mała niespodzianka – nie było tu jakiegoś skrótu w tekście?), Krzysztofowi Malinowskiemu Maciejowi Polaskiemu – przypadły barwne epizody, które jednak też należy odnotować w tym ciekawym, acz nie zawsze równym lubelskim wystawieniu komedii wielkiego Williama Szekspira.

O.K. Pisz? O.K. Napisałem. Dixi.

Andrzej Molik

Wiliam Szekspir Poskromienie złośnicy. Reżyseria – Bogdan Tosza; scenografia i kostiumy – Aleksandra Semenowicz; ruch sceniczny – Przemysław Śliwa; światło – Mirosław Poznański. Premiera w Teatrze im. Juliusza Osterwy w Lublinie 16 czerwca 2001 r.

Kategorie: /

Tagi: /

Rok: