Odjazd

Kiedy w czasach licealnych czytałem uparcie wielkoformatową Kulturę, czyli niestety – brak mi było takich możliwości – nie paryską, tylko krajową, działającą z namaszczenia Wydziału Propagandy KC PZPR, popadałem częstokroć w zadziwienie. Nie z powodów politycznych. Byłem pod tym względem cienkim bolkiem. Po prostu nie potrafiłem pojąć, w jaki sposób moi dwaj ulubieni felietoniści, Hamilton i KTT (Kuchnia polska), od lektury, których obowiązkowo rozpoczynałem lekturę, są w stanie co tydzień wymyślić tematy do swych błyskotliwych – uwierzcie! – zapisków.

Z 30-35 lat później zdarzył się taki krótki moment w mym życiorysie podwiązanym przez dekady do cycka Kuriera Lubelskiego, że i ja tę sztukę opanowałem. I potrafiłem. Po trzykroć. Tak… Pisałem w ciągu jednego tygodnia trzy różne felietony, operując w bardzo rozległej, nie zawsze kulturalnej tematyce. Practice makes perfect – powiadają, jakkolwiek sam nigdy za doświadczonego praktyką mistrza felietonowej formy się nie uważałem. To były, co najwyżej, tęsknoty. Wielkie. Bo sadowię felieton – obok reportażu, recenzji i czujnego wywiadu – pośród arystokracji form dziennikarskiej ekspresji, które – odrębna sprawa – takoż powinny podlegać szlachetnej gratyfikacji (w Polsce marzenie ściętej głowy, ale zachodnie legendy, jak Art Buchwald, dorobiły się na nich kroci).

Zawiadywanie taką dziedziną, jaką dysponowałem, implikuje w sposób naturalny jej podmywanie. Już znajdą się odpowiednie siły, żeby dobre samopoczucie autora zrujnować, a jego produkty przeznaczyć do kasacji. Ćwiczyłem to w życiu – jak po skutkach widać – wiele razy. Dlatego zaimpregnowałem się z czasem na fakt pozbawiania mnie ulubionej zabawki o felietonowej powłoce. Trudno. C’est la vie. Co najwyżej popadałem w zadumę, czy ta cotygodniowa pisanina przyniosła jakiekolwiek pozytywne skutki? Autor rzadko się o nich dowiaduje. Musi przyjąć i tę lekcję pokory, że nie jemu o tym sądzić. Może jeno dopytywa,ć czy kogokolwiek jego enuncjacje poruszyły. Itd., itp.

Teraz, po dwóch latach żywota felietonu, przychodzi się pożegnać również z ZOOMOLEM. Szanuję decyzje szefostwa miesięcznika i nie będę z nią dyskutować, aczkolwiek kusi mnie przenieść ze starczego doświadczenia refleksję, że ktokolwiek w mediach, w których działałem zabrał się się do ich nowatorskiej, tłumaczonej nastaniem innych czasów reformy, ponosił imponujące klęski. ZOOMowi memu – owszem, już mojemu! – tego nie życzę. Efektów, ech, reperkusji etc nie znając, pozwolę sobie jedynie na pożegnalny spis podejmowanej od lutego 2009 tematyki.

1. Wychodząc od pięknego zdania dziadka reż. Joanny Kos-Krauze, który powiadał: Kto zabroni biednemu bogato żyć?, próba dowiedzenia, że ubogi Lublin może starać się o ESK 2016; 2. Zwrócenie uwagi na tyczący młodych Przegląd Inscenizacji Fragmentów Dzieł Williama Shakespeare’a w Języku Angielskim; 3. Trwający do dziś skandal z placykiem ma rogu Peowiaków i Kołłątaja; 4. Obyczaje policji i straży m. w ściganiu na Starym Mieście nie meneli, tylko tych, którym mandat łatwo wlepić; 5. Kozienaliowa ekspresja z Panem Tadeuszem w tle; 6. Przemiany w odbiorze sztuki ludowej przed kolejną edycją Międzynarodowych Spotkań Folklorystycznych; 7. In memoriam Andrzejowi Mroczkowi, potędze sztuki nie tylko tego miasta; 8.Doprawdy miłe skutki goszczenia w domu międzynarodowego towarzystwa uprawiającego Couch Surfing; 9. Wspomnienie inauguracji roku akademickiego w 1966 r., na której deko narozrabiałem; 10. Wokół prowokacyjnej wystawy Niebieskich Nosów na pl. Litewskim przy okazji Konfrontacji Teatralnych’09; 11. Postawa posłanki Magdaleny Gąsior-Marek, broniącej swego prawa do pstrokacenia kamienicy, w której ma biuro poselskie; 12. Traktacik o skiepszczeniu dawnie porządnego Międzynarodowy Festiwal Teatralny Tradycji Bożonarodzeniowej Betlejem Lubelskie.

Tu minął rok działalności (mijający się z kalendarzowym). Od lutego’2010 c.d. wygladał tak: 13. Anegdoty o zbierającym się remontowo do odejścia z podziemi CK Hadesie; 14. Afery w Chatce Żaka skutkujące tragicznymi, widocznymi do dziś skutkami; 15. Chwilowy (?) zastój w kulturze miasta i kilka przykładów marazmu; 16. Powrót po roku do ulubionego tematu placyku – vide pkt 3; 17. Tajemnice muszli koncertowej Ogrodu Saskiego, która nagle przestała być ważna dla CK; 18. Lasowanie się idei Festiwalu Teatrów Europy Środkowej Sąsiedzi w piątej jego edycji; 19. Pod pretekstem przemian w sezonie ogórkowym, wspomnienie jednego z owych mych felietonów z lat 90. – Kuriera Przyspieszonego; 20. Mały prztyczek dla służb komunalnych obsługujących zacny Jarmark Jagielloński, z pozytywnymi przykładami z innych miast europejskich; 21. Alior Bank a sprawa Oko cadyka wg prof. Władysława Panasa; 22. Niezwykły taksówkarz ESK, który opowiada pasażerom lubelskie legendy; 23. Mój gwałtowny protest wobec dwulicowości pastwa wprowadzającego ustawę antynikotynową; 24. Niepokoje związane ze sposobami podejścia do starań o ESK; 25. Rozważanka o naturze artystów, których lepiej oceniać za owoce ich twórczej pracy niż za codzienne zachowania. I tyle. Czy ten wachlarz tematyczny i realizacja tematów były na miarę oczekiwań Państwa – nie wiem. Wiem coś.- przy całej impregnacji – innego. Wyrażę to koślawo.

Są sentencje, które zapadają w serce na zawsze. Ta, chociaż nie znam francuskiego, towarzyszy mi od roku 1963 i zawsze drąży mózg swą sytuacyjną, boleśnie adekwatną mądrością, chociaż przez prawie pół wieku nie widziałem, że zawdzięczam ją niejakiemu Edmondowi Haraucourt (ponoć1856?-1941), autorowi Chanson de l’adieu. W języku Moliera i kard. Richelieu brzmi: Partir, c’est mourir un peu. Po naszemu: Odjechać to trochę umrzeć (inny przekład: to umierać trochę).

Duszki różne niecne, wyspecjalizowane w zakładaniu pętli zaciskowych na gardło, podpowiadają, że TO OTO, powyżej śpiewnie – jak się okazało – wyartykułowane. może mnie w tym momencie dotyczyć.

Odjeżdżam…

PS. Miłoszowi dziękuję, że mnie do ZOOMa te dwa latka temu zaprosił.

Kategorie:

Tagi:

Rok: