Okolice mitu

Kurier festiwalowy – I Międzynarodowy Festiwal Konfrontacje Teatralne

Nr 2, 11.10.1996

Zapełniły się korytarze Centrum Kultury. Przed zdobną w hadesowe wikliny recepcją kłębi się tłum gości. Biuro organizacyjne próbuje się opędzić od chętnych zamawiających w ostatniej chwili – jak pewne BWA – „zestaw wejściówek na wszystkie spektakle”. Pomiędzy zwykle tu obecnymi rodzicami oczekującymi na koniec zajęć przyszłych baletmistrzyń, przepychają się luminarze polskiego życia teatralnego, żeby zdążyć na dyskusję, żeby z mapą w ręce pobiec przez miasto do kolejnej sali – gdzie spektakle, gdzie clou festiwalu…

Skąd ja to znam? Wrocławski Pałacyk, łódzkie Siódemki, krakowskie Jaszczury sprzed lat, tak samo odległy gdański Żak, edynburska galeria Richarda Demarco, nasza Chatka Żaka w dwóch odsłonach dzielonych kilkuletnią cezurą … Sam sobie zafundowałem kryzys uczelniany zawalając czwarty rok studiów, bo w sezonie 69/70 za ważniejsze uznałem „obsłużenie” pięciu (!) festiwali niż zaglądanie na zajęcia i do biblioteki. Można nie być artystą, skrybą jeno marnym, żeby Teatr traktować jako esensję życia.

Zawsze byli tacy wszechobecni admiratorzy. W tamtej epoce żaden festiwal nie mógł się obyć bez Edwarda Chudzińskiego, Helmuta Kajzara, Krzysztofa Mroziewicza (tak, ten sam, który ma iść w ambasadory, notabene lublinianin), niejakiego – pardon, imię umknęło – Falkowskiego, poety z pokolenia Współczesności, który dokonał żywota w swoich Hybrydach, wygnanego z Lublina polityczną decyzją filozofa, estetyka Stanisława Dziechciaruka, Andrzeja Hausbrandta, Barbary Henkel, póżniej – Elżbiety Morawiec, Lecha Śliwonika. I byli twórcy – nawet gdy nic nie przywozili swego, doglądający wstępujących – Jasiński, Hejduk, Raczak, Litwiniec, Rozhin… Mityczne postaci, nawet gdy ich dalsze drogi były różne, często pokrętne…

Bycie na festiwalu dowartościowywało, budowało, odmieniało widzenie świata i sztuki, i inspirowało. Często zastanawiam się czy Leszek Mądzik założyłby swą osobną, tak indywidualną Scenę Plastyczną, gdyby nie ten wieczór w 1969 roku, gdy udało mi się we Wrocławiu przemycić go (przewagi posiadaczy kart prasowych) na Międzynarodowym Festiwalu Teatru Otwartego (może był to jeszcze Międzynarodowy Festiwal Festiwali Teatralnych?) na spektakl legendarnej amerykańskiej grupy. On sam nigdy nie krył jak wiele w swych początkach zyskał zobaczywszy Bread & Puppet Theatre, boć to ten mit tak żeśmy szturmowali.

Co tu kryć – festiwal to odrębna jakość, święto Sztuki, multiplikacja doznań. Nawet gdy zgłaszać się będzie jakieś doraźne pretensje – z czasem obrośnie w kolejny mit. Jak Konfrontacje Młodego Teatru słusznie się nim stały. Tęsknota za tą odświętnością może być tak dojmująca, że będzie się do niej dążyło przez lata. Już tylko za pielęgnowanie drążącej mózg idei można by chwalić odnowicieli Konfrontacji. Za wprowadzenie jej w czyn – głęboki ukłon podziękowania. Rozliczenia nastąpią potem.

A tymczasem – pierwsze koty za płoty, precz mogą iść.

Andrzej Molik

Okolice mitu

 

Kategorie: /

Tagi: /

Rok: