Organowa nobilitacja

Wierni, tłumnie przybywający od 15 lat co środę w wakacje na Międzynarodowy Festiwal Organowy w kościele Świętej Rodziny na Czubach mogą się obruszyć na powyższy tytuł. Jak to? Przecież dla katolika największą nobilitacją dla sztuki jest goszczenie jej w przeznaczonej do zupełnie innych celów świątyni. Ale – może zechcą przyznać – w kategoriach artystycznych, przeniesienie chociaż jednego festiwalowego koncertu z peryferyjnej dzielnicy do świątyni sztuki, jaką bez wątpienia jest filharmonia i to – przecież – instytucja działająca w śródmieściu Lublina, bez wątpienia wydarzenie nobilituje. Stawia w szeregu działań, które w sferze kulturalnej odmieniły oblicze naszego miasta w czasie starań o tytuł ESK 2016. Priorytetów, które obecnie, po nie tak znowu ważnej porażce w tej batalii, będą decydować o jego, grodu na Bystrzycą, artystycznym obliczu i postrzeganiu nas przez coraz większe rzesze przybyszów, smakoszy sztuki niezakłamanej zaciekawionych zjawiskiem-ewenementam, jakim jawi się dziś Lublin na kulturalnej mapie Polski.

Jeśli ktoś jeszcze nie jest zorientowany lub nie pamięta, na jakich zasadach funkcjonuje impreza w parafii przy Jana Pawła 11, organizowana od 1,5 dekady przez proboszcza x. Ryszarda Juraka i – od strony programowej – przez znakomitego organistę i równie świetnego menadżera, zamieszkałego w Radomiu lublinianina Roberta Grudnia, przypominam. Jest to rodzaj nieustającego festiwalu, którego koncerty od końca czerwca odbywają się do finiszu wakacji (tych szkolnych), co środę. Prolonguje się to na wrzesień jeszcze dwoma wydarzeniami, a w październiku następuje grand finale, w tym roku przewidziany na 16.10, gdy w papieskiej świątyni na Czubach zabrzmi pod obecność kompozytora Requiem dla mojego Przyjaciela Zbigniewa Preissnera, z udziałem artystów naszego Teatru Muzycznego.

W minioną środę odbył się drugi z wrześniowych koncertów XV MFO Lublin-Czuby 2011. Jak zwykle b. przepraszam za autocytat, ale akurat pisałem o nim przy okazji podsumowania decydującej o odbiorze całości przedsięwzięcia wakacyjnej jego części na łamach wrześniowego numeru Lubelskiego Informatora Kulturalnego ZOOM. Stoi tam, że: „ Na jeden (z wrześniowych koncertów – przyp. mój – AM) należy zwrócić uwagę, bowiem to absolutne novum festiwalu. Dyr. artystyczny Grudzień doszedł do wniosku, że powinien on wychylić nosa z odległych wszak Czubów (jeszcze rok temu pisałem, iż, „paradoksalnie, imprezie sprzyja jej peryferyjność w stosunku do kulturotwórczych miejsc w śródmieściu, bo trzon publiczności stanowią parafianie, jednak i spotyka się wytrwałych melomanów specjalnie pielgrzymujących do odległego dla wielu kościoła – ale czy nie wolno przyznać się do swego błędu?”). Dlatego nawiązał kontakt z filharmonią i 28.09. w sali przy Skłodowskiej 5 zagra z Grudniem znakomity skrzypek Konstanty Andrzej Kulka, a parafianie z Czubów będą odbierać specjalne wejściówki”.

Jak się okazało, nie tylko oni. Anonse głosiły: „Wstęp za zaproszeniami! W kasach Filharmonii są do odbioru bezpłatne wejściówki”. Zadziałało to – ma nadzieję, że i dzięki udziałowi parafian z kościoła na południowym skraju Lublina – piorunująco! Takich tłumów nie pamiętam w wynajmowanej przez innych organizatorów placówce przy Skłodowskiej 5 od czasów komercyjnych koncertów światowej sławy gwiazd oraz tych, które proponuje Impresariat FL. Z trudem znalazłem jedno wolne krzesełko z tzw. dostawek. Słowem, sukces! Objawiający się też aplauzem dla wykonawców.

W zasadzie nie dziwota. Ale jakież to – w gruncie rzeczy – miłe! Rober Grudzień, jako szef artystyczny operuje doskonale już opanowanym i sprawdzonym na licznych prowadzonych przez siebie letnich festiwalach kanonem propozycji repertuarowych. Uwzględniają one także – bez obrazy dla odbiorców ze Świętej Rodziny – gusta jeszcze odrobinę odległe, od, że się tak wyrażę, zapotrzebowań melomanów zasiadających stale w filharmonii. Ci zresztą potrafią również tęsknić za taką rudymentarną strawą muzyczną, bo któż nie lubi, nie doznaje wzniosłych wzruszeń wobec utworów, które w muzyce pop nazywane są evergreenami? Na takie hity się czeka, nawet nadrabiając miną, że tęskni się za czymś bardziej wysublimowanym. Tylko, że po usłyszeniu mistrzowskiego wykonania „zajeżdżonego” kawałka, jakoś łatwo składają się ręce do oklasków i w emfazie udziela się atmosfera entuzjazmu całego audytorium.

Tak więc, naprawdę wszyscy zgromadzeni w sali filharmonicznej mogli się poczuć usatysfakcjonowani. Mistrz Kulka, który rok temu w kościele na Czubach wykonywał największy, znany nawet dzieciom wiolinistyczny hicior muzyki klasycznej, Cztery pory roku Vivaldiego, i teraz nie zawiódł oczekiwań. Genialną interpretacją porażała Aria na strunie G Bacha, a łzy wyciskało tak pożądane w chrześcijańskich świątyniach Ave Maria Schuberta. Po sprawiedliwości należy dodać, że i wściekli melomani otrzymali dla się na finał cymes absolutny –Affettuoso i Gigue z Sonaty na skrzypce solo Geminianiego i Kaprys Polski naszego Lipińskiego!

Przy tym wszystkim doszło też do tak ulubionego przez Robert G. innowacyjnego połączenia brzmień prawie nigdy w literaturze muzycznej niespotykanego duetu organy – skrzypce. Przez 15 lat festiwalu proponował zaskakujące zestawienia brzmień królewskiego instrumentu np. z dudami, trąbką, saksofonem, fletnią Pana, cymbałami, popisami wokalnymi o różnych rejestrach i skalach, a nawet z takimi ciekawostkami, jak muzyczna piła czy grające szkła. Z organów FL, przy których Robert zasiadł (chyba jednak pozostają w tyle za niemieckim instrumentem z Czubów, szczególnie po wzbogaceniu tegoż przed kilku laty brzmieniem fujarek przypominającym trąbki sygnałówki), potrafił skrzypcom Kulki, przed jego solo, stworzyć nieprawdopodobnie subtelny podkład złożony z onirycznych dźwięków tak kolosalnego urządzenia. Majstersztyk na miarę zwycięstwa pianissimo nad forte (obaj artyści na zdjęciu, maestro Kulkę można poznać po trzymanych w dłoni skrzypcach, Robertowi G. się to nie udało). A potem Grudzień, zazwyczaj ukrywający się w tle zapraszanych przez siebie jako animatora festiwalu artystów, zagrał swoje. Słuchając wczesnorenesansowych, mieniących się błyskotliwą w interpretacji różnorodnością dziewięciu tańców z tabulatury Jana z Lublina (to prawdziwy powód do dumy, że mieliśmy takiego kompozytora!) oraz organowych fragmentów z Grudniowymi autorskimi utworami, promującymi wydany przez Polskie Radio album Dolorosa, Człowiek, dostaliśmy delikatną lekcję pokory. Że menago, producent, art-dyrektor, siła sprawcza MFO, jest wciąż przede wszystkim znakomitym artystą, bez wątpienia mistrzem gry na królewskim instrumencie!
Natomiast proponowana przezeń konstrukcja festiwalowych wydarzeń, która żegluje w stronę coraz bardziej dominujących program
koncertów (czy też poematów) słowno-muzycznych, zrozumiała poniekąd, ale bez przesady, we wnętrzu papieskiego (wg stałego odwoływania do wydarzeń sprzed 24 lat) kościoła, w nowym miejscu prezentacji budzi pewne wątpliwości. Może dlatego, że w przestrzeniach filharmonicznych czytane słowo zachowuje się akustycznie równie źle, jak solowy śpiew w gigancie interioru świątyni na Czubach. Mógł się bardzo starać Jerzy Turowicz, aktor Teatru Muzycznego (zresztą nie wspomniany słowem w zapowiedziach koncertu z interpretacjami wierszy Karola Wojtyły i myśli Jana Pawła II, a głównym problemem odbiorcy pozostawało i tak pytanie: kiedy on skończy i wreszcie zabrzmi muzyka?

To są miny tego terytorium, po którym wielokrotny wykonawca i producent MFO z Czubów, już 15-letni jubilat porusza się z wielkim wdziękiem, a jego ostoją, niezłomną opoką, pozostaje ojciec tego festiwalu x. Ryszard, proboszcz Jurak.

PS. Można by z pewną dozą złośliwości skomentować, że o jakości festiwalu świadczą też taki drobiazgi jak oparty na designe z zaprzeszłej epoki jego plakat. Podarujmy sobie! Tu akurat liczą się cudowne intencje.

 

Kategorie: /

Tagi: /

Rok: