Pani Magda tańczy

Weźmy opowiadanie Mira, otwierajace zbiór Tak ci zatańczę. Czas przeszły, opowieść snuta w trzeciej osobie. Następne opowiadanie – To proste. Pierwsza osoba, czas teraźniejszy. I następne – Problem w tym. Tak samo pierwsza osoba (osoba płci żeńskiej), ale perspektywa czasowa inna: historia wydobyta z przeszłości, wspomnienie. A w Rocznicy – czwartym z dziesięciu opowiadań zawartych w tomie – przemiaszanie. Retrospekcja, tyle, że dodatkowo podmiot liryczny wędruje pomiędzy dialogującą parą i – oprócz wypowiadanych głośno słów obojga – raz „słyszymy” myśli jaj a raz jego i to stanowi o istocie opowieści, ten zabieg formalny dopiero wydobywa jej anegdotę.

I tak już do końca. Przemiennie lub skokowo. Różne ujęcia bohaterów. Osobista wiwisekcja, zapis stanów ducha hic et nunc, lub introspekcja z perspektywy obsrwatora, który wszelako wszystko wie o myślach podmiotu. Raz nawet – w Sypiając z Hemingwayem – dokonana zostaje zamiana płci. Magdalena Bożko, kobieta tyleż piękna, co tajemnicza – a lektura jej debiutanckiej książki nie ułatwia zgłębienia tych tajemnic – wciela się jako narrator w rolę mężczyzny. To jego oczami próbuje spojrzeć na kobietę, która pojawiła się w jego życiu i zaczęła stanowić treść tego życia. Kobietę też naznaczoną tajemnicą.

Z jednej strony, przychodzi myśl, że to alter ego autorki. Tym bardziej, że to jest prawdziwa bohaterka opowiadania a cała – przepraszam za słowo – samcza perspektywa jest zwodna, jest inteligentnie przewrotnym chwytem literackim. Tym bardziej, że owa dama – noszę pod powiekami jakąś dziwnie podobną imaginację Magdy Ożóg – która razu pewnego objawia się w czerwonej sukience „wystarczająco krótkiej i obcisłej, żeby zatrzymać uwagę mężczyzny na dłużej niż pięć sekund”, tak ceni niedopowiedziane, jak pełne niedopowiedzeń, zawieszonych w powietrzu puent, pozostawionych grze wyobraźni czytelnika znaczeń są opowiadania zawarte w Tak ci zatańczę.

Z drugiej strony, może ta męska optyka Sypiając z… jest wyrazem tęsknoty za ulubionym autorem, chociaż kobiece zadurzenie w Hemingwayu (powiedzmy, z wyjątkiem Pożegnania z bronią i kilku opowiadań paryskich), daje do myślenia, nawet jeśli chodzi tylko o pióro Noblisty a nie o walory osobiste tego macho, żądnego przygód twardziela. Nie rozstrzygniemy tej kwestii, bo chyba i nie jest ona tu kluczowa, skoro tyczy tylko jednej, jedynej cząstki zbiorku. We wszystkich innych opowiadaniach mamy narrację albo prowadzoną od strony „ja” kobiety, albo dotyczącą kobiet. Niekiedy są one nazwane. Jak Anka z bardzo – o ile wiem – cenionego przez samą autorkę opowiadania Szaro. Jak Mira z otwierającej tom wyważonej a przez to – paradoksalnie – bardzo w wydźwięku dosadnej opowieści pod tym tytułem. Jak Marta z wyśmienitego, złożonego z delikatnej materii pozornie prozaicznych zdarzeń i zdawało by się banalnych dialogów kończącego tom Zapłotka. Niekiedy są bezimienne. Jak protagonistki opwiadań To proste, Problem w tym, tytułowego Tak ci zatańczę, zpełnie paradnej, najbardziej szyderczej Amory story a poniekąd i Donni Angeliki, bo ta jest jedynie marzeniem bohaterki nasyconego do bólu ironią opowiadanka w siedmiu odsłonach siedmiu dni tworzenia – jej autokreacji, czy, lepiej powiedzieć autodestrukcji.

Chociaż i to nie jest tak znaczące dla odbioru całości, powraca problem alter ego, utożsamiania się – w skutkach – autorki ze swymi bohaterkami. Zastanawiam się – bo temat ten powraca przy okazji każdego debiutu – na ile te opowieści mogą wypływać z własnych doświadczeń Magdaleny Bożko. Jest na tyle młoda, żeby wątpić, że Anka z Szaro jest jakimś lustrzanym odbiciem autorki. Zbieranie węgla na torach, napomknięcie o przedwojennej karierze (raczej kolejach życia) ojca, sadowi historię gdzieś w latach pięćdziesiątych. To mogło być usłyszne – być może w domu, być może od znajomych. Mógł zostać rozbudowany motyw z życia kogoś bliskiego lub ze story, która rozbudziła pisarską ciekawość. Podobnie z Mirą. Podobnie z Rocznicą, tą esencjonalną perełką o tajemnicach noszonych w nas, zamyknych w sercu na wszystkie skoble (bohaterka o swym grzechu mówi, że „tysiąc razy chciała go przed nim -męzem – wyspowiadać, tylko nie wiedziała, jakich użyć słów”), doskwierających do bólu, często do końca życia.

Bohaterki pozostałych opowiadań mogą w zasadzie pomieścić się w bagażu osobistych doświadczeń autorki, ale skoro wyłuszczyliśmy wyżej, że w kilku przypadkach się nie mieszczą, chyba nie pozostaje to bez znaczenia przy próbie oceniania debiutu pani Magdaleny. Dobitnie to zaświadcza, że mamy do czynienia z nieokiełznaną, nie ograniczaną jedynie przyglądaniem się ze wszystkich stron włanemu życiu inwencją. I z dojrzałością warsztatową. Różnorodność formalnego podejścia do materii pisarskiej, te wszystkie różne perspektywy przyjete przez autorkę opowiadań a także różnorodny ton w nich zastosowany – refleksja i dystans, ironia i ciepła powaga, szyderstwo i współczucie, sympatia i uszczypliwość, żart i ból egzystencjalny – i różne wprowadzone tu konwencje, może kogoś zaprowadzić do pytania, czy nie jest to aby przejaw lęku, obaw autorki o odbiór jej dzieła przez czytelnika.

Jeśli jednak ktoś będzie sądził, iż Magdalena Bożko sobie wykoncypowała, że jedna z barw stosowanej palety pisarskiej, jedna z przyjętych konwencji dotrze do odbiorcy, który taką formę preferuje a druga czy trzecia spodoba się kolejnemu i zawsze znajdzie się ktoś zadowolony z lektury przynajmniej dwóch, trzech opowiadań (w domyśle: i sięgnie po kolejny tom), będzie się mylił. To nie jest owoc spekulacji, wyrafinowanej taktyki. To najwyraźniej wewnętrzna potrzeba. Pani Magda tak tańczy! Lubi tanecznie wirować w ten sposób i nie tylko w tytułowym utworze – tym razem bez poczucia bezradności skazującej bohaterkę opowiadania na wieczne oczekiwanie cudu – zapowiada: – Tak ci zatańczę. Niewykluczone również, że wielobarwność, przemianność formalna, różnorodność stylów, miesznina konwencji są przejawem ambicji, chęci udowodnienia – innym, ale przede wszystkim sobie samej – że się potrafi, że już na starcie do kariery pisarskiej (oby była to prawdziwa kariera!) jest się twórcą wszechstronnym, kompletnym.

Rzadko kiedy daję się namawiać na recenzje książkowe. Uważam, że krytyka literacka to nie moja domena, bowiem pewniej czuję się w okolicach teatru, filmu, sztuki, estrady i to opisy (oceny) tych dziedzin uparwiam z lepszym czy gorszym skutkiem. Ale pewno dlatego dobrze pamiętam tekst, który napisałem po ukazaniu się tomu opowiadań innej lubelskiej debiutantki Elżbiety Szadury (już dawno zdradziła Lublin na rzecz stolicy, ale wcale nie w poszukiwaniu trampoliny do dalszej kariery literackiej, ale – bogato – rodzinnej). Jej Demiurg Cafe przy Tak ci zatańczę jest formalnie – zapewne i z powodu futurystycznego, bliskiego science fiction zacięcia – czyste jak źródlana woda, a przynajmniej jak klarowny rosół.

Rzecz w tym, że każde z opowiadań Szadury rządziało sie taką samą konwencją. Po rozbudowanej ekspozycji, często aż nazbyt przegadanej, następowała zaskakująca – trzeba przyznać – puenta. Była to puenta treściowa, taki happy czy unhappy end akcentujący przesłanie historyjki, stawiajacy ją w nowym, niespodziewanym świetle. I tak za każdym razem. Osobiście cenię bardziej różnorodność. I puenty stylistyczne, działające niczym akordy. Jak u Bożko w Zapłotku: „Marta uśmiechnęła się pod nosem: Chrystus z Zapłotka. Jeden z nich” (podkr. moje – A.M.). Jak niemal każde ostatnie zdanie w poszczególnych częściach tego opusu wieńczącego tom. Jak wiele zakończeń innych opowiadań. Raz tylko, w Amory story, takie zdanie ma charakter treściowej puenty, której zacytowanie byłoby niemal tym samym, co zdradzenie przed końcem powieści kryminalnej, kto zabił. Ale to dobrze, że tak się to ułożyło (że tak podyrygowała tym pani Magda?). To też świadczy o wszechstronności młodej debiutujacej autorki. O jej talencie. Dla niżej podpisnego, że takowy Magdalena Bożko posiada, nie ulega najmniejszej wątpliwości. Rzecz tym, żeby nadal z niego garściami korzystała.

A minusy? Przy tak udanym debiucie, można je zbyć milczeniem. Niechaj inni szukają wpadek i mentorsko mądrzą się na okoliczność. Jeśli już coś, to nie wiem, czy pani Magda zdaje sobie w ogóle sprawę, kto został wyawansowany na niespodziewanego patrona a właściwie patronkę prozatorskiego przedsięwzięcia pod tytułem Tak ci zatańczę. Otóż sądząc po okładce, a więc wizytówce książki, jest nią Charlize Tharon. Nie wie Pani, kto zacz? Amerykańska aktorka, którą wkrótce można będzie zobaczyć w TV (HBO) w filmie Big Joe. A skąd się wzięła u Pani? Może Pani w tym względzie nie oświetlił autor projektu okładki Kazimierz Hałasa, ale jego grafika jest prostym (ale niestety dalekim od stylu Andy Warhola) przetworzeniem fotosu aktorki pozującej z dużą lalką dla potrzeb jakiegoś magazynu mody (vide Machina, nr 12/2000).

Ponieważ w stopce Tak ci zatańczę podane jest nawet źródło, z którego zaczerpnięte motto do zbioru Pani opowiadań (jak przystało na osobę ambitną, jest to cytat z Josifa Brodskiego), uzupełniam brak dotyczacy zdjęcia Miss Charlize T. Autorem fotografii jest Mark Seliger / Outline / Corbis / East News. Ale to drobny szczegół. Reszta jest OK.

Andrzej Molik

Magdalena Bożko Tak ci zatańczę. Wydawnictwo Numina. Lublin 2001.

Kategorie: /

Tagi: /

Rok: